6 MIEJSC NAD BAŁTYKIEM, KTÓRE WARTO ODWIEDZIĆ ZIMĄ
Na początek winien jestem istotne wyjaśnienie. Zestawienie 6 miejsc nad Bałtykiem, które warto odwiedzić zimą, obejmuje zasięgiem wschodnią część wybrzeża. Mógłbym użyć też nazwy geograficznej i napisać, że to 6 miejsc na Pomorzu Gdańskim (Wschodnim). Istnieje bowiem wyraźna granica (historyczna i geograficzna) dzieląca nasz pas wybrzeża na dwie części. To dwa różne światy i dlatego świadomie nie chcę ich ze sobą łączyć. A tym bardziej w wydaniu zimowym.
Skupiam się na miejscach, które moim zdaniem o tej porze roku są najciekawsze. Zima to trudny okres do podróżowania nad polskie morze – krótki dzień, chłód potęgowany wiatrem i powszechnie spotykane tabliczki z napisem „zamknięte”. Rodzi się więc uzasadnione pytanie, czy warto jechać zimą nad Morze Bałtyckie. Oczywiście, że tak! Ale musi to być świadomy wybór, w którym godzimy się na pewne ograniczenia i niedogodności.
Popularność wybrzeża sprawia, że osobiście skreślam z listy te sześć miejsc w okresie od połowy czerwca do połowy września. Tylko raz, bodaj 15 lat temu, wpadłem na pomysł, żeby w sierpniu pojechać samochodem do Helu. Dziękuję, ale stanie w kilkunastokilometrowym korku nie jest dla mnie. Nie lubię też jarmarcznego klimatu nadmorskich miejscowości, więc po prostu w pewnym momencie zacząłem omijać Bałtyk latem.
Dlaczego uważam, że warto pojechać nad Bałtyk zimą? Fakt, że nie ma tłumów, jest oczywisty. Kolejna sprawa to szeroko pojęty spokój – na drogach, plażach, wydmach, deptakach i w sklepach. Wszystko wygląda tak, jakby było w lekkim półśnie. Sklepy, w których latem drzwi nie zamykają się od świtu do nocy, w styczniu świecą pustkami.
Tuż za tym wszechobecnym spokojem kroczy cisza. Jej wymiar jest trudny do opisania. Nie chodzi tu przecież o jej dosłowność, bo morze, nawet kiedy jest spokojne, to szumi. Wiatr na wydmach śpiewa, przesuwając ziarenka piasku. Nie ma jednak drażniącego hałasu, który latem rozlewa się na całą okolicę. W skrócie: pusto, spokojnie i cicho. Trio, które w pędzącym świecie, wśród codziennej niezliczonej ilości bodźców jest na wagę złota.
Poza plusami istnieją jednak pewne minusy, choć myślę, że podejście do nich jest bardzo indywidualne. Osobiście wcale nie przeszkadza mi to, że zamiast stu smażalni ryb czynne są dwie. Nie widzę również problemu w tym, że w niektórych miejscach nie znajdzie się noclegu. Generalnie zimą nad morzem otwarte są głównie hotele. Nie jest to reguła, ale przeglądając oferty na jednym z popularnych portali rezerwacyjnych, widziałem głównie takie oferty. Pewnie gdzieś znajdzie się tańszą kwaterę, ale będzie się to wiązało z bardziej czasochłonnym poszukiwaniem niż parę kliknięć w aplikacji.
Ostatnim wyzwaniem, z jakim trzeba się zmierzyć zimą nad morzem, jest pogoda. Ta bywa nieobliczalna, ale należy nastawić się na to, że będzie chłodno. Nawet w czasie słonecznej pogody wiatr potrafi zrobić swoje. Z tym jednak można sobie poradzić, zabierając odpowiednie ubrania. Ważne jest nie tylko to, żeby kurtka i spodnie były ciepłe, ale żeby przede wszystkim nie przepuszczały wiatru. Planując spacery po plaży czy wydmach, niewygodnie będzie przemieszczać się w kilku warstwach grubych ubrań. Lepiej wybrać taką odzież, która zapewnia ciepło i jednocześnie chroni przed wiatrem. Można też skorzystać z narciarskich rozwiązań i zabrać ze sobą cienką kominiarkę, którą zakłada się pod czapkę. Przyda się także termos z czymś ciepłym do picia.
Tyle tytułem nieco przydługiego, ale potrzebnego wstępu. Teraz zapraszam do 6 miejsc nad Bałtykiem, które warto odwiedzić zimą!

Półwysep Helski
Piaszczysta kosa oblana z jednej strony wodami Bałtyku, a z drugiej Zatoki Puckiej. Wyjątkowy klimat półwyspu można poczuć już kilka kilometrów za Władysławowem. Otoczona lasem droga biegnie wśród drzew i miejscami niemalże styka się z brzegiem zatoki. Tam, gdzie mierzeja staje się szersza, automatycznie pojawiają się zabudowania. Kolejno: Chałupy, Kuźnica, Jastarnia, Jurata, a na samym końcu dość spore miasto Hel. W lipcu i sierpniu te miejsca pękają w szwach. Na półwysep przyjeżdżają nie tylko plażowicze, ale także miłośnicy różnych sportów wodnych, w szczególności kitesurfingu, który w ostatnich latach stał się bardzo modny. Kempingi, kwatery prywatne, hotele są pełne gości.
Zimą na półwyspie jest zgoła inaczej. Wszystko zieje pustką. Fakt, że droga kończy się w Helu, sprawia, że nie ma na niej ruchu tranzytowego. Jeżdżą nią tylko mieszkańcy i nieliczni turyści. Zimą wrażenie pustki potęgowane jest wszechobecnym zamknięciem. Nawet niektóre popularne sieci sklepów spożywczych są zamknięte na cztery spusty.
Celowo nie rozbijam półwyspu na poszczególnie miejscowości, żeby nie mnożyć punktów. Wystarczy bowiem pojechać do którejkolwiek z nich, żeby poczuć ten wyjątkowy klimat. Wspólnym mianownikiem spaceru po molu w Juracie, przejścia do Kopca Kaszubów w Helu czy wizyty w porcie w Jastarni będzie niepowtarzalny klimat pustki i pewnego rodzaju zawieszenia. W powietrzu czuje się, że to miejsce latem tętni życiem. Zimą emanuje spokojem.
Przylądek Rozewie
Pierwsza myśl po zaparkowaniu przy latarni morskiej w Rozewiu: Gdzie jest morze? Jeśli faluje, to je słychać, ale kiedy tafla jest spokojna, można ulec złudzeniu, że to jakaś pomyłka. Morze jest, ale trzeba do niego zejść z wysokiego klifu, który działa niczym naturalny filtr. Schodząc na plażę ścieżką przez bukowy las, dociera się początkowo do betonowej zapory, która ma chronić klif. Skręcając w lewo, po chwili wychodzi się na kamienistą plażę, która biegnie w stronę Jastrzębiej Góry.
Dawniej podręczniki do geografii podawały, że Przylądek Rozewie jest najdalej wysuniętym punktem Polski na północ. Nowe pomiary wykazały, że o kilka metrów pokonała go pobliska Jastrzębia Góra.
Spacer po plaży w Rozewiu i szeroko pojętych okolicach polecam szczególnie tym, którzy chcą zobaczyć obmywane morską wodą setki tysięcy kamieni. Niezapomniany widok!
Karwia i Dębki
Dwie popularne miejscowości, które mają kilka wspólnych cech. Pierwszą z nich jest słowo „sezonowość”, bo zimą wyglądają jak wymarłe. W Karwi uchodzi do Bałtyku rzeczka Karwianka (nazywana również Kanałem Karwianka lub Karwinka), a w Dębkach jest to rzeka Piaśnica. W obu przypadkach wciąż rozrastająca się linia zabudowań biegnie równolegle do morza. Od plaży oddzielona jest wydmami porośniętymi pięknym lasem sosnowym. Plaże w Karwi i Dębkach idealnie nadają się do długich spacerów.
Bardzo ciekawa jest także leśna droga, która łączy te dwie miejscowości. Przejechałem nią styczniu Mazdą CX-30 i choć miejscami była bardzo dziurawa, to pokonanie jej nie stanowiło wielkiego wyzwania. O tej porze roku ruch jest praktycznie zerowy. Jadąc nią, można podziwiać wspaniały nadmorski las. Tylko w kilku miejscach odchodzą od niej prostopadłe ulice, którymi można wyjechać w kierunku asfaltu. Po drodze warto zrobić przystanek na wysokości Karwieńskiego Błota Drugiego, w miejscu, gdzie przy drodze znajduje się niewielki parking i drogowskazy do Kapliczki Promyczkowej. W 2007 roku z okazji 90. rocznicy objawień maryjnych w Fatimie członkowie zespołu Promyczki Dobra wraz z harcerzami umieścili w tym miejscu figurkę Matki Boskiej przywiezioną z miejsca objawień w Portugalii.
W Dębkach, nieopodal mostu na Piaśnicy, znajduje się pamiątkowy słupek graniczny. Ta niepozorna rzeka w okresie międzywojennym na prawie całej swojej 29-kilometrowej długości stanowiła granicę między Polską a Rzeszą Niemiecką.
Wydmy Lubiatowskie
Wydmy w naturalny sposób kojarzą się ze Słowińskim Parkiem Narodowym. Istnieją jednak jeszcze inne miejsca na wybrzeżu, gdzie można je zobaczyć. Jednym z nich są okolice Lubiatowa, gdzie w ostatnich latach powstała infrastruktura, dzięki której można podziwiać dość rozległy obszar wydm.
Dojście do celu wymaga nieco wysiłku, ponieważ drogi dojazdowe ze wszystkich stron są zamknięte dla ruchu samochodowego. Najkrótszą opcją dotarcia do wydm jest przejście z obrzeży Lubiatowa (parking np. TUTAJ). Początkowo przez ok. 2,5 km idzie się mało ciekawą drogą asfaltową. Po drodze mija się powstającą infrastrukturę lądową, która posłuży do obsługi pierwszej polskiej elektrowni wiatrowej wybudowanej na morzu. Kiedy minie się ostatnie zabudowania, dobrze oznakowana ścieżka prowadzi na wydmę. Droga wyłożona jest betonowymi płytami, bo w tym miejscu przez wiele lat działała jednostka wojskowa. Wśród wydm są nadal widoczne pozostałości po niej w postaci opuszczonych budynków czy dawnych ogrodzeń.
Na terenie wydm ze względu na ich ochronę wytyczone zostały ścieżki spacerowe. Przebiegają one przez trzy punkty widokowe. Moim zdaniem najciekawszy z nich znajduje się na początku ścieżki, nieopodal wieży obserwacyjnej. Prowadzą do niego drewniane schody, które ułatwiają wejście na stromą wydmę. Pozostałe nie oferują wyjątkowych widoków. Cały teren wydm można obejść dookoła w mniej więcej 2 godziny. Pętlę zamyka się, wracając do asfaltu wzdłuż rzeki Bezimiennej. W trakcie przejścia ścieżką w kilku miejscach znajdują się oznakowane wyjścia na plażę.
Łeba
Jadąc w połowie stycznia ulicami Łeby z jednego jej krańca na drugi, naliczyłem jedynie dwie spacerujące osoby. Pysznego sandacza w popularnej Chacie Rybka nad kanałem portowym jadłem zupełnie sam. Na plaży zobaczyłem tylko jedną parę spacerującą z psem. W zestawieniu z ogromnie rozwiniętą infrastrukturą to poczucie pustki jest bardzo uderzające. Łeba ma jednak swój niepowtarzalny klimat – niska ceglana zabudowa, port, szeroka plaża ze stojącym praktycznie na jej brzegu hotelem przypominającym zamek.
W czasie tej wizyty dokonałem też przełomowego odkrycia, które na zawsze zmieni moje spojrzenie na kulinarną mapę tej części Pomorza Gdańskiego. Trafiłem cudownym zbiegiem okoliczności do restauracji Przypalone. Z zewnątrz niepozorne miejsce w starym domu. W środku autorskie podejście do gotowania oraz wyjątkowo sympatyczne podejście do gości. Nie przesadzę z opinią, kiedy napiszę, że w tym miejscu zjadłem najlepiej przyrządzonego łososia w życiu. Restaurację prowadzi pan Paweł z żoną. On też polecał mi dania i podkreślał ich największe atuty. Restauracja po sezonie działa tylko w wybrane weekendy, więc najlepiej wcześniej zarezerwować stolik. Gwarantuję, że warto!
Wydma Czołpińska
To zestawienie zamyka moje ulubione miejsce na całym polskim wybrzeżu Bałtyku. Nawet w środku lata nie docierają do niego wielkie tłumy. Z Łeby jest to dobre 45 minut jazdy. Do Czołpina zewsząd jest daleko, ale w sumie to dobrze. Zimą przy niemalże zerowym ruchu turystycznym w tym zakątku Słowińskiego Parku Narodowego można przez cały dzień nie spotkać nikogo. Tylko w okolicach popularnych wyjść na plażę pojawiają się spacerowicze z okolicznych miejscowości. Głównym celem jest co prawda wysoka Wydma Czołpińska, ale równie ciekawie wygląda plaża, a raczej długie kilometry plaży oddalonej od cywilizacji. Idąc nią na zachód, po ok. 2 km dociera się do pozostałości zatopionego lasu, który po sztormie w 2016 roku wyłonił się spośród piasków. Czarne pnie drzew mają nawet około 3 tysiące lat.
Wybierając się w te okolice, warto zabezpieczyć prowiant i napoje, bo najbliższy sklep znajduje się w Smołdzinie, a otwarta restauracja pewnie dopiero w Łebie, Słupsku czy Ustce.
Pięć miejsc, pięć przygód i pięć mocnych argumentów, żeby wybrać się zimą nad morze. Ja bardzo lubię ten klimat. Długie wieczory sprzyjają spokojnym rozmowom, czytaniu książek i relaksowaniu się w szumie dobiegających znad morza fal. Ciekawe są również spacery plażą. Idzie się nią dobrą godzinę i czasami krajobraz zdaje się niewiele zmieniać. Brak punktów odniesienia zatraca odległości. Bardzo lubię takie momenty, kiedy stoi się z dala od wszystkiego i jedyne, na co trzeba uważać, to żeby morska fala nie dosięgnęła butów.