BIESZCZADY SUV-EM

Sport utility vehicle, czyli w skrócie SUV, to nic innego jak połączenie auta osobowego i terenowego. W praktyce tym mianem określa się samochody z większym prześwitem i takie, których bryła nawiązuje do popularnych sylwetek terenówek. SUV-y od wielu lat biją rekordy popularności wśród kierowców. Są to samochody, które zapewniają dużą elastyczność, i to właśnie dzięki temu świetnie sprawdzają się w terenie górskim. Mogłem się o tym przekonać, jeżdżąc Mazdą CX-5 przez dwa lipcowe tygodnie po Bieszczadach. Na jej pokładzie dojechałem… do swoich marzeń i przeżyłem piękne chwile w otoczeniu gór i dzikiej przyrody. Po to właśnie tworzy się SUV-y – aby wygodniej być bliżej.

Realia

Z literatury bieszczadzkiej – zarówno historycznej, jak i współczesnych reportaży – dosłownie wylewa się błoto. Piszą o tym różni autorzy i to bynajmniej nie w celach informacyjnych dla kierowców. Opisując historię dawnych wsi czy życia w Bieszczadach, rysuje się obraz dzikich, mało dostępnych gór. Choć wiele wody w Sanie upłynęło, to tak naprawdę nie zmieniło się w tych kwestiach zbyt wiele. Główne szosy są oczywiście asfaltowe, ale ich stan często woła o pomstę do nieba, a raczej wołają o to zmęczone podskokami amortyzatory.

Kiedy chce się zjechać z asfaltu, nagle robi się problem. A w zasadzie dwa. Pierwszy to gęsto ustawione zakazy wjazdu do lasu. Drugi jest bardziej techniczny i pojawia się w miejscach, w których nie tyle zakaz wjazdu robi wrażenie, co stan drogi – błoto, kamienie, koleiny. Upada więc mit tego, że po Bieszczadach można jeździć na dziko. Oczywiście znajdzie się oferty firm organizujących rajdy terenowe. One jednak poruszają się po dobrze znanym obszarze, gdzie ich działanie nie łamie prawa, czyli poza terenem parku narodowego i raczej na drogach, po których nie będzie się poruszał samochód do codziennej jazdy. Jego miejsce zajmie wysoko zawieszona terenówka z wielkimi oponami, wyciągarką i napędem przystosowanymi do jazdy w trudnych warunkach.

Czy w ten sposób nie napisałem właśnie, że w Bieszczadach jeździ się wyłącznie po asfalcie? Po co więc SUV? To nie do końca tak…

Gdy kończy się asfalt

Nie byłem ani nie jestem fanem jazdy terenowej. Interesuje mnie bezpieczne dotarcie jak najbliżej celu. Jeśli wiąże się to z kilkukilometrowym spacerem, to nie jest to dla mnie problem. Autem dojeżdżam do miejsca, do którego pozwala mi prawo i zdrowy rozsądek. Często to pierwsze niekoniecznie jest wystarczającym hamulcem. Umiejętność oceny drogi to coś, co nabywa się wraz z kolejnymi przygodami w podróży. Nie jest moim celem zakopanie auta w błocie czy śniegu. Nie chcę też walczyć o przetrwanie i zniszczyć samochodu. Zależy mi na tym, żeby poznawać ciekawe miejsca. Te w Bieszczadach nie zawsze położone są na końcu asfaltowych dróg. Istnieje kilka miejsc, do których dojeżdża się drogami szutrowymi. Jak głosi znana bieszczadzka piosenka: gdy kończy się asfalt, to zaczyna się blues. Coś w tym jest, bo w takich miejscach noga automatycznie schodzi z gazu. Z każdym kilometrem człowiek oddala się od cywilizacji i jest bliżej natury. To piękna podróż w samo serce dzikich Bieszczadów.

Takich dróg jest tam kilka. Skupię się na tych, które zrobiły na mnie największe wrażenie i uważam je za godne uwagi. To właśnie na nich w maksymalnie wykorzystuje się cechy SUV-a. Duży prześwit, szerokie opony i napęd 4×4. Dodając do tego świetne zawieszenie, naprawdę czułem się w Maździe CX-5 bardzo komfortowo, nawet jeśli nawigacja pokazywała mi, że do pokonania mam jeszcze kilka kilometrów.

Do źródeł Sanu

Wszystko zaczyna się niepozornie. Skręcając w Stuposianach w kierunku Mucznego, sunie się najpierw gładkim asfaltem. Dopiero po ok. 10 km droga staje się coraz mniej przewidywalna, dziurawa i przy okazji wąska. Lepiej już nie będzie. Mija się zabudowania w Tarnawie Niżnej i droga skręca ostro w prawo. Cienka stróżka asfaltu biegnie wzdłuż Sanu i granicy z Ukrainą. Jeszcze przez kilka kilometrów pod kołami jest coś, co przypomina asfalt, ale kiedy minie się parking przy torfowisku, to trzeba przygotować się na prawdziwą przygodę. Do parkingu w Bukowcu pozostaje jeszcze ok. 4 km. Droga jest, co prawda, szersza niż asfaltowa, ale pokryta szutrem. Trudno go zdefiniować, bo na drodze znajdują się zarówno drobne kamyczki, jak i większe oraz całkiem spore kamienie. Jazda przypomina więc slalom między dziurami i kamieniami. Trzeba uważać, bo uszkodzenie opony w tym miejscu to przygoda, której nie życzę nikomu. Po najbliższą pomoc trzeba iść pieszo aż do Tarnawy Niżnej. Zasięg telefoniczny pojawia się dopiero w Mucznem, czyli 15 km wcześniej.

O tej drodze krążą legendy. Kiedy nastają wiosenne roztopy albo czas deszczowy, robi się na niej bardzo nieciekawie. Wielkie kałuże nie ułatwiają przejazdu. Kiedy jest sucho, przejedzie po nim niemal każde auto. Na parkingu spotkałem zarówno SUV-y, jak i zwykłe osobówki. Kierowcy tych drugich mają zdecydowanie mniej przyjemności z jazdy, bo muszą bardzo uważać, żeby nie uderzyć miską olejową o podłoże. Nie oznacza to, że SUV-em można tam mknąć, ile fabryka dała. Jedzie się jednak dużo wygodniej. Po drodze trzeba pokonać kilka niewielkich wzniesień. Sporym zaskoczeniem był dla mnie moment, kiedy poczułem, jak tylny napęd dołączył do przedniego i płynnie podjechałem pod górę. Nie musiałem pokonywać kolein ani kałuż, ale oczami wyobraźni widziałem, że mogą one być sporym wyzwaniem na tej drodze. Moim zdaniem, jeśli ktoś chce poznać zalety SUV-a, to ta droga nadaje się do tego idealnie.

W sercu gór

Nazwa dawnej wsi Krywe jest dobrze znana wszystkim miłośnikom historii Bieszczadów. Na niewielkim wzgórzu w otoczeniu łagodnych stoków połonin i pasma Otrytu znajdują się ruiny cerkwi. Widok zaskakujący i budzący nostalgię. Chcąc tam dotrzeć, najlepiej udać się do Zatwarnicy. W tej niewielkiej wsi nad Sanem wielu turystów zostawia samochody i rusza na ponadgodzinny spacer szutrową drogą. Nie ma ona zbyt dobrej opinii. Jest dziurawa, kręta, miejscami wąska i stroma. To właśnie na niej, w miejscu, gdzie musiałem zatrzymać się na podjeździe przy poprzecznym kanale odwadniającym, w stu procentach doceniłem napęd 4×4. Czułem, jak koła, pracując naprzemiennie, ułatwiły mi ruszenie z miejsca i pokonanie przeszkody. Takich przygód nie da się przewidzieć, bo pojawiają się na drodze pewnie po każdej większej burzy. Kolejny raz SUV okazał się świetnym kompanem w trasie, a ja bez stresu dojechałem na parking, z którego ruszyłem w dalszą wędrówkę do ruin cerkwi.

Do celu

Te dwie drogi zrobiły na mnie największe wrażenie. To oczywiście kropla w morzu, bo jest ich dużo więcej: dojazd do cmentarza w Łupkowie, do wodospadu na Olszance w Uhercach Mineralnych czy do dawnej kopalni nafty w Polanie. Nie są one jednak ani zbyt długie, ani zbyt wymagające, żeby odczuć na nich zalety SUV-a. Te czułem najbardziej wtedy, kiedy pokonywałem większe odległości poza asfaltem. Może jest to też kwestia podświadomości, ale jadąc po tych szutrach, naprawdę się czułem, jak w aucie terenowym, i nie miałem żadnych obaw, że nie dojadę do celu. Mazda CX-5 od wielu lat zdobywa moje zaufanie. To, że bezpiecznie i komfortowo docieram nią do celu, jest dla mnie bezcenne.

A co z zimą?

Pisząc o SUV-ie i Bieszczadach, myślami wracam do moich zimowych przygód na tym terenie. Wtedy jeszcze bardziej docenia się napęd 4×4 i wszystkie systemy, które ułatwiają kierowcy jazdę po śliskiej nawierzchni. Główne drogi w Bieszczadach – o ile nie szaleje śnieżyca – są zazwyczaj dobrze utrzymane i przejezdne. Inaczej to wygląda, kiedy zjeżdża się z utartych szlaków. Dobrym przykładem jest choćby dojazd z Komańczy do Duszatyna. Pierwszy sprawdzian dla napędu 4×4 rozpoczyna się już po przejechaniu wąskim mostem nad Osławą. Droga stromo pnie się w górę i podjazd nią nie jest wcale prosty. Zima zmienia perspektywę, ale zalety SUV-a pozostają niezmienne. I właśnie w zimowym wydaniu można najlepiej odczuć przewagę tego typu samochodu nad zwykłą osobówką.

Bieszczady SUV-em

Być może zburzyłem mit dzikich, błotnistych dróg, które pokonuje się z duszą na ramieniu. Jeździłem po Bieszczadach przez dwa tygodnie i nie znalazłem takich, na które legalnie mógłbym wjechać. Trzeba mieć też świadomość, że dzisiejsza gospodarka leśna to inny świat niż 40 lat temu. Nikt nie wykorzystuje koni po ściągania drewna. Do lasu wjeżdża ciężki sprzęt, który potrzebuje odpowiedniej nawierzchni. Drogi biegnące dolinami w okolicach Cisnej czy Baligrodu to szerokie szutrowe trakty, po których poruszają się transporty z drewnem. Otrzymując od nadleśnictwa zgodę na wjazd na drogi leśne, mogłem się przekonać na własne oczy, jak to wygląda w okolicach dawnej wsi Solinki. Do pozostałości cmentarza dojechałem szeroką na dwa auta drogą szutrową. Zero romantyzmu, choć byłem w samym sercu dzikich Bieszczadów.

Jazda Mazdą CX-5 po górach to czysta przyjemność. Drzemiąca w silniku moc ożywa właśnie w takich warunkach i dopiero na stromym podjeździe docenia się to wszystko, co tak enigmatycznie brzmi w specyfikacji auta. Skróciłbym te wszystkie nazwy systemów do prostej sentencji: Auto rusza i jedzie do przodu, nawet wtedy, kiedy kierowca ma wątpliwości, czy to się uda.