Jesteś tutaj:

BIESZCZADY ZA KIEROWNICĄ ROADSTERA

Zanim ruszyłem roadsterem w Bieszczady, wiele osób wyrażało swoje powątpiewanie co do tego pomysłu. Przecież góry tak dzikie jak Bieszczady kojarzą się raczej z napędem na cztery koła i wysokim zawieszeniem potrzebnymi na bezdrożach. Miałem jednak zupełnie inny plan. Ani trochę nie interesował mnie offroad. Chciałem po prostu delektować się lipcowym zapachem tysięcy ziół, drzew i krzewów, niespiesznie pokonując kręte podkarpackie drogi. Czy to mogło się udać?

Dżungla

Lipcowe Bieszczady widziałem raz w życiu. W pamięci został mi obraz dżungli, która wyrosła w tej części Karpat. Buczyna tryskała świeżością. Niekoszone łąki wypełniały pachnące kwiaty i zioła. Świat skąpany był w odcieniach zieleni. To przepiękny widok, a kiedy doda się do niego czyste powietrze wypełnione wonią roślin, to powstaje mieszanka idealna. W tej kwestii przydatny okazał się składany dach w MX-5. Z dziką radością otwierałem go rano i zamykałem jedynie w czasie parkowania. Niemal 400 km po bieszczadzkiej puszczy pokonałem z otwartym dachem. To było niepowtarzalne przeżycie. Krajobraz w połączeniu z leśnymi aromatami sprawiły, że poczułem się jak w bajce.

Łakomy świata

Tym razem miały cieszyć mnie nie górskie wędrówki, a górskie widoki, lokalne smaki i miejscowe atrakcje. Trafiłem do Sanoka, zajrzałem do Uherców Mineralnych, żeby przejechać się drezyną rowerową. Odkryłem tuż obok jej stacji siedzibę browaru Ursa Maior i chociaż sam alkoholu nie piję (nie tylko wtedy, kiedy prowadzę, a wcale), to wizyta tam bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. Na miejscu znajduje się ciekawa galeria sztuki i sklep z lokalnymi produktami. Nie mogłem odmówić sobie przyjemności przejazdu nad Jeziorem Solińskim. Po wielu latach przespacerowałem się po zaporze i odnalazłem punkt widokowy w Polańczyku. Rozciąga się z niego jedna z najpiękniejszych panoram na zalew. Później zajrzałem ponownie do Muzeum Historii Bieszczad i po dniu pełnym wrażeń dojechałem do Wetliny. Tam oczywiście zjadłem naleśnika giganta w Chacie Wędrowca. Nie zrobiłem tego dnia ani kroku na górskim szlaku, ale czułem zadowolenie ze swojego pobytu w Bieszczadach.

Radość z jazdy

Nocowałem w Wetlinie i chcąc maksymalnie nacieszyć się jazdą, w drogę ruszałem tuż po wschodzie słońca. Na samym początku lipca oznaczało to, że budzik zrywał mnie z łóżka tuż po 4.00. Było warto! Drogi puste, polany i lasy otulone mgłą. Mogłem dotrzeć wszędzie bez problemu i z kawą w termosie podziwiać budzący się dzień. W czasie mojego pobytu przejechałem po moich dwóch ulubionych trasach. Obie zaczynają się w Wetlinie. Pierwsza prowadzi na południe przez Przełęcz Wyżną. Tam warto zjechać na parking i zobaczyć Połoninę Caryńską w całej okazałości. Następnie skierowałem się do Brzegów Górnych i odbiłem na drogę do Dwernika. Odcinek wzdłuż potoku jest magiczny! Kręty, wąski i ze wszystkich stron otulony naturą. Po przekroczeniu Sanu skręciłem w stronę Stuposian, a następnie Ustrzyk Górnych. Tam zgodnie ze swoim zwyczajem zrobiłem sobie wycieczkę do Wołosatego. Tarnica i biegające na pierwszym planie stado koni wyglądały z okien samochodu nieziemsko. Wróciłem do Ustrzyk Górnych, gdzie na chwilę zatrzymałem się przy budynku straży granicznej. Odżyły wspomnienia o serialu Wataha. Później w akompaniamencie piosenki Bieszczadzkie Anioły Starego Dobrego Małżeństwa udałem się przez Przełęcz Wyżniańską z powrotem do Brzegów Górnych i tą samą drogą co wcześniej pojechałem do Wetliny.

Druga trasa jest równie kusząca, ale oferuje zdecydowanie mniej widoków. Daje za to większą frajdę z jazdy po krętych drogach. Wiedzie z Wetliny w kierunku Cisnej. Przed Dołżycą skręciłem w prawo i przez Buk, Bukowiec dojechałem do Terki. Tam odbiłem w lewo w kierunku Polańczyka tylko po to, żeby rzucić okiem na Jezioro Solińskie z punktu widokowego nad miastem. Wróciłem do Terki tą samą drogą i przedostałem się do Czarnej Góry. Drogą przez Lutowiska dotarłem do Stuposian, a następnie Ustrzyk Górnych. Stamtąd trasa wiodła do Wetliny tak samo jak pierwszego dnia. Oba te przejazdy zacząłem o wschodzie słońca. Pierwszy zakończyłem w Wetlinie około 9.00, a drugi przed 13.00. To idealna pora, otwiera się wtedy Chata Wędrowca!

Wolność

Odpowiadając na początkowe pytanie, muszę przyznać, że wróciłem pozytywnie zaskoczony. Było wybornie! Nie odczuwałem ani trochę żalu, że nie pokonałem żadnego z bieszczadzkich szlaków. Odetchnąłem za to pełną piersią, cieszyłem się wolnością i pierwszy raz w życiu miałem w Bieszczadach na wszystko czas. Dokładnie tyle, żeby się nie spieszyć i cieszyć się chwilą.