GÓRSKA PRZYGODA Z MAZDĄ CX-60
Jak zdefiniować górską przygodę? Czy da się zamknąć w słowach i wcisnąć w jakieś ramy to, co z natury rzeczy ma być dzikie i nieokiełznane? Nie da się tego zrobić w sposób pełny i zamknięty. Na szczęście. Górska przygoda to przecież nic innego, jak otwarcie się na niecodzienne przeżycia, na niepewność tego, co nastąpi, ale też na radość z chwil zwycięstwa po zdobyciu szczytu i poczucie spełnienia przy pokonywaniu własnych słabości. Każdy na swój sposób przeżywa górską przygodę. Choć jest to bardzo indywidualna sprawa, to da się określić kilka składników, które są powtarzalne. Można je porównać do przypraw dodawanych do potrawy. Sól, pieprz czy curry, w zależności od tego, ile ich dodamy, zmienią smak dania. Wystarczy wziąć odpowiedni zestaw przypraw, dodać je do górskiej przygody, a następnie wymieszać wszystko z własnymi marzeniami. I tak powstaje autorski przepis na niezapomniane chwile w górach!
Marzenie
Moje górskie przygody opierają się głównie na zrealizowanych marzeniach. W 2023 roku postanowiłem zdobyć Koronę Gór Polski w mniej niż dziewięć miesięcy. Zimą 2024 roku postanowiłem przejść grań Karkonoszy. Latem 2018 roku wybrałem się w Dolomity, żeby przejść do schroniska Viel Dal Pan i podziwiać północną ścianę Marmolady. Mógłbym tak bez końca mnożyć przykłady moich górskich marzeń. Przychodzi jednak taki moment, w którym trzeba zawiesić poprzeczkę wyżej.
Postanowiłem wyjść poza znany mi schemat moich górskich wypraw i fundamentem tegorocznego marzenia uczyniłem przejechanie samochodem wzdłuż całej południowej granicy Polski. Z Gór Izerskich w Bieszczady! Już sam ten pomysł brzmi ciekawie. Do pokonania tej trasy wybrałem Mazdę CX-60. Uznałem, że chcę w stu procentach wykorzystać atuty tego SUV-a. Do dyspozycji poza silnikiem diesla 3,3 litra o mocy 254 koni mechanicznych miałem również… dach samochodu i hak z tyłu. Aż się prosiło, żeby to auto uzbroić w akcesoria. Założyłem belki, na których miał spocząć namiot dachowy. Na haku zwiesiłem bagażnik rowerowy.
Na ponad dwa tygodnie górskiej przygody dach Mazdy CX-60 stał się moim domem. Dzięki temu, że miałem ze sobą rower elektryczny, mogłem swobodnie wybierać górskie szlaki, zwłaszcza te, na których wytyczono specjalne trasy rowerowe. Do bagażnika zapakowałem sporo sprzętu biwakowego – kuchenkę gazową, ulubione dania liofilizowane, konserwy i zapas wody. Chciałem być jak najbardziej niezależny. Mazda CX-60 stała się moją przepustką do spełnienia tego marzenia.
Dlaczego namiot?
Pozytywne doświadczenia z poprzednich podróży utwierdziły mnie w tym, że podróż z namiotem dachowym to świetne rozwiązanie. Tym razem wybór padł na model Sonora 130 z firmy Ocean Cross. O samym produkcie napiszę więcej w osobnym wpisie. W tym miejscu chcę skupić się na idei, która mi przyświecała. A była ona prosta – być jak najbliżej gór. Dosłownie i w przenośni. Śpiąc w namiocie dachowym, od gór dzielił mnie jedynie cienki, choć mocny materiał. Byłem otulony przyrodą: szumiącym potokiem, śpiewem ptaków i szelestem liści.
Ponieważ codziennie poruszałem się rowerem, musiałem go systematycznie ładować, dlatego wybierałem płatne pola namiotowe. Ku mojemu zdziwieniu jest ich w górach naprawdę dużo! Nie miałem wcześniej pojęcia, że wiele schronisk górskich, do których można legalnie dojechać samochodem, oferuje również noclegi na polu namiotowym. Mój namiot był co prawda na dachu samochodu, ale to przecież niewielka różnica. Tym sposobem zatrzymałem się m.in. przy schronisku Orzeł na zboczach Wielkiej Sowy w Sudetach czy przy schronisku na Hali Boraczej w Beskidzie Żywieckim. W Krościenku nad Dunajcem kołysankę do snu nuciła mi rzeka niosąca wody po wieczornej burzy. Na pograniczu Beskidu Niskiego i Bieszczadów zatrzymałem się w Zagrodzie Chryszczata. Gdy dotarłem na południowy skraj Polski, nie odmówiłem sobie przyjemności spania przy Bazie nad Roztokami w Tarnawie Niżnej.
A teraz chwila szczerości. Na 15 nocy mojej górskiej wyprawy w namiocie w górach spędziłem 8 nocy, tak jak zaplanowałem. A co z resztą? Dwa razy, po otrzymaniu alertów RCB o zbliżających się burzach, wybrałem pensjonat. Sporą część wyjazdu spędziłem w Tatrach i tu ku mojemu zaskoczeniu cena pola namiotowego w Zakopanem była na tyle wysoka, że wybrałem opcję spania w mojej ulubionej agroturystyce U Dziadka w Chochołowie. Co prawda wtedy też nad górami szalały burze, ale tu przyznaję, że moja decyzja nie była podyktowana pogodą i bezpieczeństwem, a zdrowym rozsądkiem w aspekcie finansowym.
Największym plusem podróży z namiotem dachowym jest to, że nigdzie nie trzeba wcześniej rezerwować noclegów. Plany można szyć z godziny na godzinę. Jeśli danego dnia czułem, że mam siłę jechać dalej, żaden problem, jechałem. Jeśli chciałem odpocząć w ciągu dnia, proszę bardzo. Rano spakowanie całego obozowiska zajmowało mi około 10 minut. Błyskawicznie byłem gotowy do drogi.
Rower elektryczny
Na bagażniku rowerowym przypiąłem rower Trek Powerfly 5. Jego silnik elektryczny miał mi umożliwić spełnienie wielu górskich marzeń. Czy jestem zaprawionym cyklistą? Nie. Czy wyruszając w podróż, tygodniami trenowałem jazdę na rowerze? Nie. Czy przejechałem po górach prawie 300 km, wjeżdżając przy okazji na dziewięć szczytów Korony Gór Polski? Tak! I o to właśnie chodziło. Najbardziej chciałem skonfrontować moje oczekiwania z rzeczywistością. Szukałem odpowiedzi na pytanie, czy dam radę jeździć na rowerze po górach. Dzisiaj wiem, że jest to możliwe. Wspomaganie elektryczne mojego pedałowania pozwoliło mi pokonywać ogromne różnice wysokości w niedługim czasie. Starannie wybrałem trasy w taki sposób, żeby moim śladem mógł ruszyć każdy turysta. Celem nie było udowadnianie, że coś się da, tylko że można. Chciałem czerpać radość z jazdy na rowerze.
Ten pomysł ma swoje korzenie w 2023 roku. Zdobywając Koronę Gór Polski, wiele razy irytowała mnie nudna droga na szczyt. Nikt mnie nie przekona, że szlak na Jagodną czy Biskupią Kopę jest interesujący. To szerokie drogi szutrowe. Teraz, kiedy pokonałem je na rowerze, jeszcze bardziej wierzę w sens takiego rozwiązania. I wcale nie chodzi o tempo. Tu chodzi o bycie w górach. Parafrazując tekst pewnej reklamy: Rower elektryczny w górach to więcej na radość z życia! Przykład? Na Biskupią Kopę naprawdę szybkim tempem wchodziłem ponad 2,5 godziny. Trek Powerfly 5 pozwolił mi bez zadyszki znaleźć się na górze w niespełna 45 minut. Na co wykorzystałem zaoszczędzony czas? Na podziwianie widoków i niespieszny obiad w schronisku. Po uczcie dla ciała i ducha ruszyłem w dół i po 20 minutach już zakładałem rower na bagażnik.
Cztery kółka
Narzędzia do spełniania moich górskich marzeń były dobrane idealnie. Mazda CX-60 bezkompromisowo przewiozła mnie wzdłuż południowej granicy Polski. Pokonałem łącznie ponad 4000 kilometrów. Spalanie na trasie Warszawa – Poznań – Góry Izerskie – Bieszczady – Poznań – Warszawa wyniosło 5,5 litra na 100 kilometrów. Nawet zbytnio się nie starałem o ten wynik.
Przed podróżą zastanawiałem się nad kilkoma kwestiami: Czy dam radę wjechać autem wszędzie tam, gdzie planuję? Jak Mazda CX-60 poradzi sobie na bieszczadzkich szutrach? Czy bagażnik na haku nie będzie mnie ograniczał? Miałam wiele wątpliwości. Wszystkie zostały rozwiane. Za każdym razem, przyciskając „Start” i słysząc, jak silnik budzi się do pracy, wiedziałem, że gramy z Mazdą do tej samej bramki. To ważne uczucie, bo pewność na drodze, jaką daje samochód, jest nie do przecenienia.
Na tropie nowości
W mojej górskiej przygodzie poza wymiarem biwakowym i rowerowym ważny aspekt odgrywała również chęć zobaczenia nowych miejsc. Po polskich górach włóczę się od dziecka. Jednak ilekroć siadam do map, zawsze znajduję miejsca, w których jeszcze nie byłem. Zaznaczyłem ich sporo i postanowiłem, że każdego dnia odwiedzę kilka z nich. Dotarcie do części było banalnie proste, mogłem dojechać do nich samochodem. Inne, jak chociażby Hala Rycerzowa, to połączenie jazdy na rowerze na Przegibek, a później górska wędrówka przez dwie godziny. Szukałem nowych miejsc, żeby zwiększać swój apetyt na góry. Tym sposobem odkryłem Beskid Mały z Leskowcem na czele i już wiem, że jesienią chcę tam wrócić. Podobnie zachwycił mnie przejazd bocznymi drogami z Krempnej do Regietowa, gdzie nawet udało mi się pokonać bród. W Bieszczadach, które myślałem, że znam jak własną kieszeń, również odkryłem coś nowego – Bacówkę Jaworzec oraz cerkwie w Bystrem i Michniowcu.
Niekończąca się opowieść
Górska przygoda to dla mnie opowieść, która nie ma końca. Następują naturalne przerwy między jej rozdziałami. Kiedy ruszam w góry, to czuję, jakbym wracał do siebie. Jakby tylko chwilę mnie tam nie było. Widzę też wiele zmian. Tatrzańskie lasy są już inne niż 20 lat temu, a do bieszczadzkich dolin wkrada się coraz więcej nowoczesności. Kiedy jednak zdobywa się szczyt, pieszo czy na rowerze, to wolność, jaką dają góry, jest niezmienna. To cieszy tak samo jak 30 lat temu, kiedy z dziecięcą radością zbierałem punkty do książeczki GOT-u (Górskiej Odznaki Turystycznej). Radość obcowania z górami nie blednie. Uwielbiam ten moment, kiedy przed oczami nie ma nic więcej tylko powietrze. To oznacza szczyt, koniec wędrówki. Pozorny koniec, bo zdobycie szczytu to tylko połowa drogi. Jest jeszcze powrót. Dojście do parkingu, do wiernie czekającej Mazdy CX-60 to również tylko jakiś etap. Bo najlepsza górska przygoda to ta, którą życie pisze samo niczym niekończącą się opowieść.