ROWEREM ELEKTRYCZNYM PO GÓRACH

Na początku chciałbym coś wyjaśnić. Rower, o którym będę pisał, rzeczywiście jest rowerem elektrycznym, ale jeżeli ktoś nigdy nie miał styczności z tym tematem, może mieć błędne przekonanie o tym sprzęcie. Sam, kiedy pierwszy raz usłyszałem o rowerze elektrycznym, myślałem, że jest to coś na kształt skutera czy hulajnogi elektrycznej, gdzie za pomocą manetki czy przycisku wprawia się pojazd w ruch. Przy rowerze, o którym piszę, wygląda to inaczej. Bardziej trafne byłoby stwierdzenie, że jest to rower ze wspomaganiem elektrycznym. W skrócie: pedałuje się zawsze, ale czy się jedzie po płaskim, czy pod górę, to wysiłek może być taki sam. W jeszcze większym skrócie: wjedzie się na górę bez zadyszki.

Moje doświadczenie z jazdą na elektrykach było do tej pory niewielkie. Wcześniej dwa razy jeździłem na takim rowerze. Raz singletrackami na zboczach Ostrzycy, za drugim razem było to w Górach Kamiennych. Tym razem postanowiłem wykonać skok na głęboką wodę. Chciałem sprawdzić, na ile taka forma turystyki jest dostępna dla laika. Dla kogoś, kto nie pokonuje rocznie setek kilometrów na dwóch kółkach i nie ma kondycji, żeby pokonać 500 m przewyższenia na rowerze, nie osiągając przy tym stanu przedzawałowego i nie cierpiąc kolejnego dnia z powodu dziejowych zakwasów.
Sprzęt, który mogłem przetestować, dostałem od firmy Trek. W piątek odebrałem pachnący nowością rower Powerfly 5 i już w poniedziałek mknąłem nim po Górach Izerskich. Skąd w ogóle taki pomysł? Sięgnijmy głębiej i zapytajmy o sens jeżdżenia na rowerze po górach.

Czy warto jeździć na rowerze po górach?

Zostawiając na razie z boku to, czy rower ma silnik elektryczny, czy go nie ma, myślę, że warto odpowiedzieć sobie na fundamentalne pytanie: Czy warto jeździć rowerem po górach? Moim zdaniem tak i paradoksalnie przekonałem się o tym, wędrując po nich pieszo. Kiedy w 2023 roku zdobywałem Koronę Gór Polski, wiele razy zaciskałem zęby przed pokonaniem długich i nużących odcinków szlaków. Mam na myśli te przypadki, kiedy nie jest to malownicza ścieżka wśród drzew i potoków, a zwyczajna droga szutrowa czy ubity trakt. Schodząc przez dwie godziny z Biskupiej Kopy, co chwila mijałem się z rowerzystami. Zazdrościłem im lekkości, z jaką mknęli w dół.
Poszerzając nieco odpowiedź na pytanie, chcę też podeprzeć się żelaznym argumentem. Wykorzystanie roweru elektrycznego w górach nie wiąże się u mnie wcale z tym, że się spieszę. Spędzam w górach dokładnie tyle samo czasu. Kluczowe jednak jest to, że wjeżdżając na elektryku na szczyt, robię to naprawdę niewielkim wysiłkiem. Mam wtedy czas, żeby popatrzeć na widoki i nacieszyć się chwilą.
Tu istotny wtręt. Całe te moje rozważania dotyczą tych miejsc w górach, gdzie wytyczone zostały szlaki rowerowe, lub takich, gdzie są szerokie drogi. Poza kręgiem moich zainteresowań są wszelkie trasy wyczynowe czy szlaki dla rowerów MTB. One wymagają dobrego przygotowania technicznego, odpowiedniego sprzętu, kondycji i… odwagi. Ja chciałem pozostać na płaszczyźnie przeciętnego turysty rowerowego. Dlatego nie opuszczałem bezpiecznych, szerokich dróg i tylko kilka razy wpakowałem się w miejsca, z których musiałem zawrócić, ale o tym później.
Dla mnie rower elektryczny w górach to przepustka do nowej jakości spędzania czasu. Obcowanie z naturą i momenty na szczycie nabierają innych barw. Piszę to, mając porównanie, bo wszystkie szczyty, na które wjechałem, zdobyłem w ostatnim czasie pieszo. Pamiętam zmęczenie na podejściu pod Biskupią Kopę i pamiętam znużenie drogą na Jagodną. Na rowerze zupełnie inaczej odebrałem te miejsca. Miałem czas, siłę i ochotę do zatrzymania się i kontemplowania. To są bezcenne momenty.

Jak szukać szlaków rowerowych w górach?

Jeśli już zdobędziemy w sobie przekonanie, że warto jeździć rowerem po górach, to kolejnym etapem staje się wybór odpowiedniej trasy. Ja bazowałem głównie na własnym doświadczeniu. Wiedziałem, że bez problemu i bezpiecznie wjadę na: Wysoką Kopę, Skopiec, Chełmiec, Wielką Sowę, Orlicę, Jagodną, Biskupią Kopę, Skrzyczne czy Czupel. Wiedziałem to, bo poznałem te szlaki przy zdobywaniu KGP.
W czasie mojej górskiej przygody na rowerze nie poruszałem się jednak tylko po dobrze znanych mi miejscach. Wybierałem także nowe lokalizacje i przy planowaniu trasy uwzględniałem szlaki rowerowe. Korzystając z serwisu mapy.cz, przy wyborze nakładki turystycznej na mapę widziałem, gdzie zostały wytyczone takie szlaki. Później w sieci szukałem opisów lub relacji, które dały mi możliwość oceny, czy dam radę. Teraz już wiem, że rower Trek Powerfly 5 mógłby dużo więcej, niż od niego wymagałem. Pozostawała jednak sprawa zdrowego rozsądku, odwagi i poczucia bezpieczeństwa.
Czy to znaczy, że nie dałem się wpuścić w maliny? A pewnie, że dałem. I to kilka razy! Dobrym przykładem może być Modyń w Beskidzie Wyspowym. Na mapie jednoznacznie widnieje szlak rowerowy. Ruszyłem więc rączo naprzód i… po 10 minutach czekało mnie mozolne prowadzenie roweru pod górę. Funkcja wspomagania przydała się w tym wypadku przy podprowadzaniu, ale i tak mnie to wycieńczyło. Czemu nie zawróciłem? Długo wierzyłem w to, że skoro ktoś zaznaczył szlak rowerowy, to za chwilę droga stanie się łatwiejsza. Tak się jednak nie stało.
Innym razem uległem optymistycznej relacji pary z wózkiem dziecięcym, która opisywała drogę z Rzyk na Leskowiec w Beskidzie Małym. Opis wyglądał tak, że było wyboiście, ale wózek dziecięcy wepchnęli na górę. Albo ta droga uległa zniszczeniu, albo oni ten wózek nieśli na plecach, bo ja – bez wózka, a na rowerze – po kilkuset metrach podjazdu zawróciłem.
Nie sztuką jest gdzieś jakoś na rowerze wjechać. Sztuką jest bezpiecznie zjechać i w moim przypadku głównym argumentem na nie dla danego szlaku było właśnie to. O ile wykorzystanie silnika elektrycznego pomoże mi wjechać na najbardziej stromą górę, to już przy zjeździe fizyka jest nieubłagana. Rower o tej masie wraz ze mną rozpędza się do ogromnych prędkości. Na gładkim asfalcie jest to przyjemne. Na drodze pełnej kamieni, korzeni i dziur robi się niebezpiecznie.
Przy wyborze tras rowerowych trzeba mieć na względzie również ochronę przyrody. Co do zasady większość górskich parków narodowych w Polsce udostępnia tylko nikły fragment swoich terenów dla rowerzystów. Inna rzecz to rezerwaty przyrody. Marzył mi się wjazd rowerem z Kletna na Śnieżnik. Tam jednak na dwóch kółkach można dojechać tylko do schroniska, a dalsza droga na szczyt rowerem jest zakazana, ponieważ Śnieżnik objęty jest ochroną rezerwatu przyrody. Szanując te przepisy, często musiałem obejść się smakiem. A jak wielką przyjemność dałby przejazd Doliną Kościeliską czy Doliną Rybiego Potoku… Jednak w polskich Tatrach tylko trzy miejsca mają szlaki rowerowe: Dolina Chochołowska, Dolina Suchej Wody do Murowańca oraz Dolina Bystrej do schroniska na Kalatówkach.
Poza parkami narodowymi zacząłem wykorzystywać pewną zależność. Większość górskich schronisk posiada drogę dojazdową dla samochodów, którymi transportowane są dostawy. Często nie są to wygodne leśne dukty, ale jeśli po takiej drodze może przejechać samochód terenowy z napędem 4×4, to i ja dam radę rowerem. Tu jednak ważna uwaga: nie zawsze te trasy pokrywają się ze szlakami. Często jest to plątanina nieoznakowanych dróg, więc trzeba mieć sporo zacięcia, żeby nimi przejechać.

Zasięg

Jednym z podstawowych pytań, jakie zadawano mi górach, było:
– Panie, a ile to na tej baterii przejedzie?
Po przejechaniu 300 km po górach moja odpowiedź to:
– Średnio 70 km.
Czy to dużo? W górach bardzo dużo! Rower Trek Powerfly 5 według danych producenta poza terenem górskim przy baterii o pojemności 625 Wh może wspomagać jazdę przez ok. 400 km. Tego jeszcze nie miałem okazji przetestować, ale zrobię to w czasie przejazdu z Warszawy na Podlasie i z powrotem.
Moja najdłuższa trasa, którą zrobiłem w Pieninach, miała prawie 40 km. Gdy na koniec dnia zakładałem rower na bagażnik mazdy, wskaźnik baterii pokazywał 45%. Tego dnia przejechałem w dwie strony Drogą Pienińską wzdłuż Dunajca, wjechałem ze Szczawnicy do bacówki pod Bereśnikiem i na deser pojechałem do Jaworek, skąd wjechałem do schroniska pod Durbaszką.
W zasięgu kluczową rolę odgrywa nasza współpraca z rowerem. Można jechać non stop w trybie wspomagania „turbo” i wtedy poziom baterii będzie spadał jak szalony. Można też sprytnie manewrować przerzutkami i odciążać silnik, na ile pozwala na to zwykła mechanika roweru. Lekkie przełożenie i miarowe kręcenie w moim przypadku w trybie „eMTB” dawało lepsze rezultaty niż piłowanie silnika na „turbo”.
Czy może zabraknąć energii? Mnie się taka sytuacja nie zdarzyła. Widzę też trend stawiania przy schroniskach stacji do ładowania elektryków. Skorzystałem z takiej okazji m.in. przy schronisku na Magurce w Beskidzie Małym czy w Bacówce nad Wierchomlą w Beskidzie Sądeckim. Na dłuższe wycieczki zabierałem ze sobą własną ładowarkę i w czasie przystanków o ile była taka możliwość, wyciągałem baterię do ładowania.

Kupić czy wypożyczyć?

Zanim zapadanie decyzja o kupnie roweru elektrycznego, sugeruję skorzystać z wypożyczalni. Polecam wybranie się na jeden dzień do Szczyrk Bike Academy powered by Trek. Zajrzałem do tego centrum szkoleniowego w czasie mojej podróży i skorzystałem z wielu cennych rad od instruktora. Miałem wiele pytań dotyczących techniki jazdy oraz bezpieczeństwa w czasie zjazdów. Pokazał mi nie tylko, jak w pełni wykorzystać sprzęt, którym dysponuję, ale również jak pracować ciałem i jaką postawę przyjąć. Przy centrum szkoleniowym działa wypożyczalnia rowerów, gdzie specjaliści pomagają dobrać odpowiedni sprzęt. Myślę, że jest to idealne miejsce, gdzie można poznać możliwości tych rowerów.
W przypadku, gdy połkniemy bakcyla i jazda na rowerze po górach stanie się naszym hobby, możemy skorzystać z wypożyczalni, które obecnie są niemal w każdym zakątku Sudetów i Karpat. Oferują szeroką gamę rowerów – od turystycznych po specjalistyczne, w pełni amortyzowane rowery MTB.
Z kolei posiadanie własnego roweru elektrycznego daje pełną wolność w wyborze czasu i miejsca wycieczki. Do transportowania elektryka własnym samochodem niezbędny jest bagażnik rowerowy mocowany na haku. Spowodowane jest to ciężarem sprzętu, przez co wyklucza się możliwość przewożenia go na dachu.

Bilans plusów i minusów

Pokonanie prawie 300 km na rowerze elektrycznym od Gór Izerskich po Bieszczady dało mi sporo do myślenia. Z pewnością nie jest to rozwiązanie pozbawione wad. Trudno mi jednak jakoś precyzyjnie je opisać. Zastanawiałem się, co może wpływać na taki obraz rzeczy. Myślę, że chodzi tu głównie o zalety takiego podróżowania. Kiedy odpowiednio dobierze się trasę, to wycieczka staje się czystą przyjemnością.
Oswajając się z tym rowerem i poznając jego możliwości, coraz dalej przesuwałem granicę własnych obaw. To otwierało mnie na nowe przeżycia, jak chociażby wjazd na Wielką Sowę na wschód słońca. Było to możliwe dzięki dodatkowej lampce, którą dostałem razem z rowerem. Po dobrze oświetlonej drodze bezpiecznie wjechałem na szczyt. To obala więc mój argument, że trudno na rowerze wybrać się na wschód czy zachód słońca w górach. Przy odpowiednio dobranych narzędziach o wiele więcej jest możliwe.
Szukałem usilnie jakiś minusów. Czy ich nie dostrzegłem przyćmiony możliwościami Trek Powerfly 5? A może po prostu znalazłem rozwiązanie moich bolączek i frustracji w górach. Cóż, nie czepiam się na siłę i nie szukam problemów tam, gdzie ich prawdopodobnie nie ma.
Widzę dużo plusów w jeździe rowerem po górach. Po 16 dniach w drodze zaliczyłem wiele cudownych chwil i przeżyłem mnóstwo niezapomnianych momentów na łonie natury. Dzięki temu, że pomogła mi współczesna technologia, mogłem pełniej cieszyć się tą wyprawą. Wreszcie mogłem osiągnąć niespieszną obecność i poczucie wolności, które umiem odnaleźć wyłącznie w górach.