LUKSUS NATURY

Obudził mnie śpiew ptaków. Wpadł przez uchylone okno do wnętrza pokoju. Rześkie majowe powietrze przepełnione milionami zapachów wiosny niespiesznie wprawiało zasłonę w falisty ruch. Podszedłem do okna skuszony tym zaproszeniem natury i energicznie odsłoniłem okno. Natychmiast zalało mnie ciepłe słońce wychylające się znad koron drzew. Na miejsce dotarłem dzień wcześniej, w egipskich ciemnościach, i jedyne, co mogłem zobaczyć, to niebo usłane milionem gwiazd. Poranny widok był zgoła inny. Dominowała w nim zieleń z nutką błękitu, który przebijał się pomiędzy liśćmi. Tak rozpoczął się mój pierwszy dzień w Hotelu SPA Dr Irena Eris na Wzgórzach Dylewskich.

Aromat świeżo palonej kawy podjął nierówną walkę z resztkami snu. Byłem już po pierwszym spacerze nad stawem u podnóża hotelu. Oczami wyobraźni stanąłem w szczerym lesie twarzą w twarz z dr Ireną Eris i jej mężem Henrykiem Orfingerem, którzy przybyli na to miejsce ponad 20 lat temu. Wydawało mi się, że ujrzałem w ich oczach pierwszy zachwyt, poczułem szybsze bicie serc i usłyszałem w głosach przekonanie, że to jest właśnie to miejsce. Myślę, że kierowała nimi wielka odwaga i niezłomne przekonanie, że wybór jest słuszny. Tylko w ten sposób mogli w tym miejscu, wyrzeźbionym tysiące lat temu przez lodowiec, rozpocząć swoją współpracę z naturą. Tak! Patrząc dzisiaj na bryłę budynku i całe zagospodarowanie, można tylko potwierdzić, że hotel idealnie wkomponował się w otoczenie. Wystarczy spacer dookoła budowli, żeby się o tym przekonać. Niska bryła rozchodzi się promieniście i podobnie jak otaczające ją jary i wąwozy nie jest symetryczna. W ten sposób kubatura hotelu rozpływa się w poszczególnych skrzydłach, tworząc z zewnątrz wrażenie przytulności i kameralności. Nie jest to jednak tylko wrażenie. Tam po prostu tak jest.

Nie mam sztywnych reguł ani tabelki w Excelu z punktami, według których oceniam tego typu miejsca. Wychodzę z prostego założenia, że robię to dla tych, którzy mi ufają, więc staram się spojrzeć najszerzej, jak tylko potrafię. Ponieważ jestem podróżnikiem, nie podam spisu zabiegów, z których można skorzystać w salonie kosmetycznym, ani nie powiem, ile wody mieści się w basenie. Te informacje w każdej chwili można znaleźć u źródła. Moja wizyta na Wzgórzach Dylewskich to przetarcie szlaku. Chcę opisać to, czego nie znajdziecie w żadnym spisie atrakcji. To poszukiwanie zachwytów i argumentów, które muszą przekonać najpierw mnie, że warto się tam udać, bo dopiero wtedy mogę takie zaproszenie wystosować do innych.

Czy zobaczyłem wszystko, co się da? Zapewne nie. To, co dane mi było zobaczyć, doświadczyć i posmakować, złożyło się jednak na ogromny sentyment i tęsknotę, kiedy myślę o czasie spędzonym w tym miejscu. Najbardziej zapadła mi w pamięć kolacja w hotelowej Restauracji Romantycznej, w trakcie której menu degustacyjne przygotował dla mnie sam szef kuchni, Sławomir Kwaśniewski. Naruszając te kulinarne dzieła sztuki, aby ich posmakować, nie miałem złudzeń: wszystko było najlepszym potwierdzeniem przyznanej pierwszej w kraju rekomendacji Slow Food Polska. Restauracja mieści się na piętrze, do jej wnętrza wlewa się światło zachodzącego słońca. Między posiłkami obserwowałem, jak wiatr porusza koronami wysokich brzóz, a w głowie krążył mi „Zielony wiersz” Władysława Broniewskiego. Idealnie komponował się z Restauracją Romantyczną i spektaklem przyrody za oknami: „Ja nie chcę wiele: Ciebie i zieleń, i żeby wiatr kołysał gałęzie drzew…”. W takich chwilach poezja smaku wyzwala poezję w duszy. W menu najwspanialsze jest to, że artysta kucharz tworzy je w oparciu o najwyższej klasy produkty i wydobywa z nich smak, który na długo nie pozwala o sobie zapomnieć. Minęły już prawie dwa tygodnie, odkąd stamtąd wyjechałem, a nadal pamiętam, jak smakował comber z jelenia w połączeniu z musem z buraka. No ale kolacja, choć tak wykwintna, to nie wszystko. W ciągu dnia wcale nie próżnowałem.

Po śniadaniu wybrałem się na spacer po hotelu pod opieką pani Katarzyny. Każde drzwi, które otwierała, kryły za sobą spore wrażenie, z których urosła góra mojego zachwytu. Nietrudno się domyślić, że w pięciogwiazdkowym hotelu o takich wysokich notach wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Dla mnie jednak to przejście przez wnętrza było niemalże grą terenową, bo cały czas próbowałem rozszyfrować, w której części budynku jesteśmy. Chylę czoło przed architektem, który zaprojektował ten hotel. Jest to idealny przykład, jak coś dużego może stwarzać wrażenie małego. Dodatkowo fascynowały mnie elementy konstrukcyjne, zwłaszcza sklepienie, w którym wyeksponowano potężne belki. Pod nimi na ścianach znalazło się idealne miejsce dla obrazów lokalnych artystów, które można podziwiać wyeksponowane przez naturalne światło z zewnątrz.

W hotelu, poza Kosmetycznym Instytutem, basenem, Restauracją Romantyczną i Restauracją Oranżeria, znajduje się 88 pokoi. Nie miałem aspiracji, aby obejrzeć wszystkie, ponieważ ten, w którym się zatrzymałem, w pełni zadowolił, a nawet przewyższył moje oczekiwania. Wartością dodaną do wysokiego komfortu pobytu jest widok z okna na las, który rozbrzmiewa symfonią ptasiego śpiewu. Mogłem w tym koncercie brać udział, leżąc w łóżku, siedząc na kanapie w części wypoczynkowej czy w fotelu na tarasie. Przy okazji muszę wspomnieć o obsłudze, która nie tylko jest na najwyższym poziomie, ale także zdaje się niewidoczna. Jej praca jednak nie pozostaje niezauważona i również przyczynia się do tego, że miejsce jest zachwycające.

Kiedy słońce wspięło się już wysoko na niebie, a my z panią Katarzyną zdążyliśmy przejść przez hotel i Dom Leśny, nomen omen genialne miejsce w fińskim stylu dla tych, którzy lubią naturalne wnętrza i „żyjące domy”, przyszedł czas na wycieczkę do oddalonych około 2 km od budynku hotelu kompleks 14 Siedlisk. Koncepcja i założenie tego miejsca jest piękne w swojej prostocie. Na nieogrodzonych działkach powstały przestronne domy z elementami architektury mazurskiej. Jak na prawdziwe domy przystało, ich wnętrza, choć każde zaprojektowane indywidualnie przez właściciela, oferują wszelkie wygody dla tych, którzy cenią prywatność, lubią gotować i wypoczywać na tarasie czy przy kominku. Co ciekawe, te domy nie są identyczne, choć z zewnątrz wydają się podobne. Przez różne położenie i wystrój wnętrz są zupełnie inne. Miałem to szczęście, że zajrzałem aż do czterech Siedlisk. Tylko jedno z nich przypadło mi do gustu bez namysłu, ale wiadomo jak to z gustami jest. O nich się nie dyskutuje. Lubię ciepłe wnętrza i drewniane wykończenia, a także wolę, kiedy widok za oknem skrywa w sobie więcej bliższych detali, a nie rozległe panoramy. Na szczęście w zbiorze Siedlisk każdy może znaleźć coś dla siebie. Są miejsca oferujące panoramę pól. Są też takie, gdzie dominuje sztuka współczesna i metal. Wspólnym mianownikiem i tym, co je łączy, jest maksimum prywatności i wygody, bo do dyspozycji jest cały dom, z trzema lub czterem sypialniami dwuosobowymi.

Pięć gwiazdek to nie przypadek. Pięć gwiazdek to konsekwencja braku kompromisów. Sam oceniam Hotel SPA Dr Irena Eris Wzgórza Dylewskie bardzo wysoko, ponieważ zachwycił mnie tym, że w niczym tam nie znalazłem dróg na skróty. Natura dyktuje warunki i tu ukłon w jej stronę. Za to nieagresywne wkomponowanie hotelu w otoczenie sprawia, że czuje się tam harmonię. Hotel śmiało zasługuje więc na dziesięć gwiazdek. Pięć przyznała mu komisja złożona z ludzi, a kolejne pięć otrzymał od natury. To ona w równym stopniu, co szeroki wachlarz zabiegów czy wykwintne jedzenie, przyciąga gości do tego miejsca. Natura, błogi spokój, cisza i śpiew ptaków za oknem skłaniają do powrotów.

Nie umiem pisać rzeczowych recenzji, bo zawsze rozpływam się nad emocjami i przeżyciami. Moim najlepszym podsumowaniem niech będzie to, że kiedy w dniu odjazdu wychodziłem przez szklane drzwi hotelu, w głębi serca poczułem tęsknotę do przeżytych w nim chwil i już wtedy wyrwało mi się w sercu proste: „Do następnego razu!”. A ten na pewno będzie i oby to było już jesienią!