CZY WARTO IŚĆ NAD MORSKIE OKO?

Nie ma chyba w polskich górach drugiego miejsca, które budzi tak skrajne emocje jak Morskie Oko. Jedni je uwielbiają, drudzy nienawidzą i omijają szerokim łukiem. Dotychczas stałem pośrodku tego rozdarcia i Morskie Oko było mi obojętne. Mam w Tatrach wiele innych miejsc, do których lubię wędrować – Staw Smreczyński, Polana Chochołowska, Krzesanica…
W czasie zdobywania Korony Gór Polski spojrzałem ze szczytu Rysów na rozlane poniżej lustro wody. Zadałem sobie wtedy pytanie: Czy warto iść nad Morskie Oko? Szukając odpowiedzi, postanowiłem sprawdzić, czy cała otoczka wokół tego miejsca i szlaku doń wiodącego nie jest wytworem clickbaitowych mediów.

W paszczę lwa

Zasady mojego testu Morskiego Oka określiłem jasno: chciałem wybrać się tam w słoneczny weekend przedpołudniem. Wydaje się, że to dobry czas do sprawdzenia, jak wygląda sytuacja na miejscu. Odrzuciłem skrajne momenty: majówkę czy długi weekend, kiedy wiadomo, że będą tam tłumy (zresztą nie tylko tam) oraz listopadowe czy grudniowe weekendy, w które po Tatrach nie wędruje zbyt wiele osób. Weekend na początku czerwca wydał mi się dobrym czasem na próbę.
Czy miałem obawy, że pcham się na własne życzenie w paszczę lwa? No pewnie! Szybko jednak się okazało, że mity padają jeden po drugim. Pierwszym jest owiany złą sławą parking na Palenicy Białczańskiej. Wprowadzono na nim internetową rezerwację miejsc, co osobiście uważam za świetne i postępowe rozwiązanie. A cena? Jest wysoka! Jednak tak naprawdę nikt nikogo nie zmusza do przyjazdu autem w to miejsce. Można skorzystać z kursujących regularnie busów. Celowo nie podaję tutaj cen, bo te szybko się dezaktualizują, a ja chciałbym, żeby ten wpis był w pewnym sensie ponadczasowy.
Czy miałem problem z zakupem biletu na trzy dni przed planowanym przyjazdem? Wcale! Zajęło mi to dosłownie kilka minut. Jechałem na miejsce, wiedząc, że zaparkuję, a nie brałem udziału w loterii „uda się czy się nie uda”. Dla mnie to duży plus. Nawet jeśli trzeba za niego sporo zapłacić.

8 km pytań

Stojąc przy kasach Tatrzańskiego Parku Narodowego, rozejrzałem się po parkingu. Stało na nim sporo aut, ale tłumu ludzi nie było. Bilet kupiłem bez kolejki i wyszedłem… na pustą drogę. Przed sobą miałem strużkę asfaltu, która przez kolejne 8 km biegła Doliną Rybiego Potoku aż do schroniska PTTK Morskie Oko. Już na samym początku zrodziło się we mnie pytanie, dlaczego akurat ten fragment Drogi Oswalda Balzera został wyłączony z ruchu. Do lat 80. XX w. dojeżdżało się do parkingu na polanie Włosienica samochodem lub autobusem. Dzisiaj stoi tam pawilon usługowy, a dawny parking jest miejscem zawracania fasiągów.
Nie trzeba być znawcą tematu, żeby wykoncypować, że 40 lat temu liczba turystów i samochodów była mniejsza. Dużo mniejsza. Nie wyobrażam sobie, jak dzisiaj wyglądałaby ta droga, gdyby była udostępniona dla samochodów. To w pewnym sensie tłumaczy decyzję o jej zamknięciu.
No a co z fasiągami? Zacznijmy od wyjaśnienia, czym są. Nazywa się tak w gwarze góralskiej czterokołowy wóz konny wykorzystywany do przewozu turystów. Początkowo wozem mogło jechać nawet 30 osób, ale z biegiem lat wprowadzone zostały limity i obecnie fasiągi mogą zabrać 14 pasażerów.
Wojna o likwidację wozów konnych na drodze do Morskiego Oka trwa od lat. W sezonie wiosenno-letnim co rusz pojawiają się doniesienia o katorżniczej pracy koni, o przeciążonych wozach… Nie chcę zabierać głosu w tej dyskusji, bo problem jest złożony i wielowymiarowy . Zdaję sobie jednak sprawę, że wiele osób wrażliwych na los zwierząt może mieć problem, kiedy w czasie wędrówki w pięknej górskiej scenerii zobaczy wspinające się pod górę konie ciągnące ciężki wóz. Uprzedzam więc, że póki co nie uniknie się takich obrazków.
Obok tych, którzy zamiast iść ok. 16 km (w obie strony), wybierają przejazd wozem, są całe rzesze turystów, którzy wędrują pieszo. Wśród tych, którzy nie korzystają z przejazdu fasiągami, są również ludzie poruszający się na wózkach i osoby starsze, dla których przejście nad Morskie Oko o własnych siłach jest czystą przyjemnością. Ułatwia to dobrze utrzymana nawierzchnia, po której idzie się naprawdę wygodnie. Może nie jest to górski szlak, ale z drogi roztaczają się piękne widoki.

Niedzielni turyści

Jakie jeszcze pytania i refleksje zrodziły się w mojej głowie w czasie tych 8 km spaceru? Może zabrzmi to brutalnie, ale w pewnym sensie ucieszyłem się, że Morskie Oko bierze na siebie sporą część dziennego ruchu w Tatrach. Wielu niedzielnych turystów, zamiast pchać się na niebezpieczne szlaki, wybiera spacer wygodną drogą. Nie znaczy to wcale, że na niej jest zawsze tak całkiem bezpiecznie. To są przecież góry i to najwyższe w Polsce! Zimą na drogę mogą zejść lawiny, a latem można spotkać niedźwiedzia.
Wrogiem niedoświadczonych turystów jest także zmrok. Kilka razy ratownicy TOPR-u musieli w okresie zimowym pomagać turystom, których zaskoczyły egipskie ciemności tuż po godz. 16.00. Z górami nie ma żartów, ale kładąc na szali szlaki nad Morskie Oko i Orlą Perć, wyraźnie widać, że nie ma między nimi równości. Wolę jednak patrzeć na tłumy drepczące z lodami i piwem w ręce po asfaltowej drodze niż na ludzi w sandałach pokonujących Żleb Kluczyńskiego.

Nic za darmo

W górach nic nie przychodzi łatwo. Wiele razy się przekonałem, że im większy wysiłek, tym większa nagroda. Myślę, że w przypadku Morskiego Oka ta teza sprawdza się idealnie. Co by nie mówić, widok, jaki rozpościera się sprzed schroniska na taflę wody otoczoną pionowymi skałami, jest imponujący. Jest w nim coś niezwykłego, wręcz hipnotyzującego.
A jak wyglądało tło mojego zachwytu? Z parkingu wyszedłem o 9.00. Przy schronisku byłem o 10.45. Tak, przeszedłem tę trasę dużo szybciej, niż wskazują drogowskazy. Skróciłem czas prawie o godzinę. Idąc spokojnym tempem, na dojście do celu trzeba przeznaczyć ok. 2 godz. 30 min (choć myślę, że i 3 godz. to dobry wynik). Znalazłem się więc nad Morskim Okiem i co dalej? Gdzie te tłumy? Wszedłem do schroniska i pusto. Gdzie kolejki? Może to jeszcze za wcześnie? Tak myślałem, ale kiedy obszedłem jezioro dookoła i wróciłem ok. 13.00 do schroniska, to, owszem, ludzi było więcej, ale nie były to tłumy. Mogę więc śmiało stwierdzić, że ani na drodze nad Morskie Oko, ani w czasie przejścia dookoła nie doświadczyłem tłoku. Odszedłem dosłownie 10 min od schroniska czerwonym szlakiem biegnącym wzdłuż brzegu jeziora i siedząc na kamieniu, podziwiałem piękno gór. Gdzieś z oddali dochodził do mnie odgłos rozmów, ale w niczym mi nie przeszkadzał.
Góry nie dają nic za darmo, ale w przypadku Morskiego Oka ten wysiłek ma sens. To stwierdzenie potwierdzają widoki i klimat, jaki tam panuje. Sugeruję, żeby odejść szlakiem kawałek od schroniska, by się o tym przekonać.

Powrót

W drogę powrotną ruszyłem ok. 13.30. Na drodze panował już dużo większy ruch. Więcej też stało wozów konnych na polanie Włosienica. Szedłem energicznie w dół i mijałem przeróżnych turystów. To ciekawe, bo na tej drodze spotkać można obwieszonych linami i sprzętem wspinaczkowym taterników oraz panie w pełnym makijażu, z postawionymi na lakier włosami i w butach na obcasie. To wprawia w zdumienie. Komuś może ten miszmasz przeszkadzać. Wszystko jest kwestią wyboru. Kiedy będąc jeszcze nad Morskim Okiem po spacerze wróciłem ok. 13.00 przed schronisko i siadłem na kamieniu, tuż obok mnie dwie młode dziewczyny podskakiwały, nagrywając filmiki. Może to być dla kogoś irytujące, bo były przy tym niezwykle głośne i ekspresyjne. Ale można się też przesiąść albo pójść na wspomniany wcześniej szlak. Sztuka wyboru.
Gdy podczas schodzenia dosięgnęły mnie pierwsze krople deszczu, wyobraziłem sobie tych wszystkich mijanych po drodze ludzi, którzy nie mieli ze sobą nic poza telefonem w ręce. Ze spokojem jednak pomyślałem, że czeka ich po prostu spacer w deszczu po asfalcie, a nie po śliskich kamieniach.
Doszedłem do Wodogrzmotów Mickiewicza, gdzie skręciłem do schroniska PTTK w Dolinie Roztoki. Im dalej byłem od głównej drogi, tym robiło się spokojniej. Po drodze minąłem raptem kilka osób. W schronisku panował błogi spokój. Zjadłem obiad i wróciłem na szlak. Tam nadal rzeka ludzi płynęła w kierunku Morskiego Oka. Tuż przed 17.00 dotarłem na Palenicę Białczańską. Do samego końca mijali mnie ludzie idący w przeciwnym kierunku. Znowu wspinacze mieszali się niedzielnymi turystami z dziećmi w wózkach spacerowych.

Czy warto iść nad Morskie Oko?

Zdaję sobie sprawę, że mój test nie był doskonały. Na odbiór tego miejsca wpływ ma wiele czynników. Kiedy jednak spojrzałem z dystansem na ten groch z kapustą, to na końcu muszę przyznać, że warto iść nad Morskie Oko. Jasne, że nie polecam tego szlaku w długi weekend majowy czy inne podobne do niego dni w roku.
Morskie Oko wywołuje zachwyt, którego nie da się powstrzymać. Obiektywnie jest to piękne miejsce. Natura wykazała się tam ogromną fantazją. Te poszarpane turnie, masy skał zawieszone na wodą tworzą niezwykły klimat.
Mimo wszystkich uprzedzeń i rzeczy, które mogą tam irytować, stwierdzam, że raz na jakiś czas warto iść nad Morskie Oko, bo drugiego takiego miejsca w polskich Tatrach się nie znajdzie.