KLIMATY PODLASIA
Obudziło mnie pianie koguta. Przez okno na poddaszu niespiesznie wkradał się do środka nowy dzień. Był to znak, że trzeba wstawać i ruszać na poszukiwania nowych miejsc na Podlasiu. Będąc w tym zakątku Polski, jak zwykle zatrzymałem się u Tamary i Piotra w Domu „Pod Klonem” nad Biebrzą. Wyjeżdżałem z Giełczyna, pokonując mgłę snującą się nad rozlewiskami. Dojechałem do Carskiej Drogi i choć zupełnie nie miałem wiary w sens tego, co robię, to na chwilę skręciłem w prawo. Uwielbiam ten fragment „Carskiej”, który ciągnie się od Laskowca do wieży widokowej na Bagnie „Ławki”. Kiedy dojechałem na miejsce, słońce już leniwie wstało, a ja wsłuchałem się w ptasi koncert, który miałem tylko dla siebie. Było tuż po 5.30…
Wieczorem, kiedy siedzieliśmy z Piotrem przy kominku, wypytałem go o kilka miejsc w okolicy, które chciałem odwiedzić. Jego wiedza zawsze mnie zaskakuje. Pokazuję mu zdjęcie, a on bezbłędnie mi mówi, gdzie to jest. Okazało się, że zupełnie nieświadomie większość kadrów, która mnie interesowała, pochodziła z jednego miejsca. W moich uszach zadźwięczała nazwa: grobla koło Grądów-Woniecka. Jak się później okazało, dokładnie z drugiej strony rzeki, w Bronowie, bywałem już wielokrotnie, ale zawsze wysoki stan wody uniemożliwiał mi dotarcie w to miejsce. Tym razem było inaczej. Pojechałem z drugiej strony, robiąc przy tym solidny objazd. Skręciłem z asfaltu na dziurawą szutrową drogę i w duszy cieszyłem się, że na Podlasie pojechałem mazdą CX-60. Przełączyłem napęd na tryb offroad i niespiesznie ruszyłem groblą przed siebie. Początkowo woda była nieco dalej, ale na końcu przejazdu jechałem już tylko wąskim pasmem suchej drogi pośród podlaskiego morza. Do tego trzeba dodać łany kaczeńców, czyli knieci błotnej. Wyglądało to bosko! Jest to wyjątkowe miejsce dla tych, którzy szukają kontaktu z dziką, nieokiełznaną naturą. Wędrowałem po tych rozlewiskach w kaloszach i byłem naprawdę szczęśliwy z tak zaskakująco uroczego poranka.
Zgodnie z prognozą pogody o godzinie 8.00 nadciągnęły chmury i zaczął padać deszcz. Pojechałem na śniadanie do baru „U Dany” w Wiźnie i patrzyłem przez okno, jak krople wody uderzają o rozlaną w tym miejscu rzekę. Tego dnia plan miałem ambitny, więc musiałem przemieścić się do Białegostoku. W strugach deszczu z centrum miasta zabrałem czekającego na mnie Jerzego Rajeckiego. To prawdziwa legenda podlaskiej fotografii! Bardzo chciałem go poznać i zobaczyć z bliska jego warsztat. Dlatego jakiś czas temu skontaktowałem się z nim. Umówiliśmy się na wspólną etnograficzną przejażdżkę po Krainie Otwartych Okiennic i zakamarkach typowych dla jego profilu na Facebooku „Klimaty Podlasia”, który obserwuje ponad 158 tysięcy osób. Chciałem poznać fenomen jego zdjęć i uznałem, że najlepiej zrobić to u źródła.
Wyjechaliśmy z Białegostoku w kierunku południowym. W początkowej rozmowie padło hasło, że pojedziemy w stronę Bugu, ale nie było to zobowiązujące. Po krótkim czasie jazdy w zanikającym na szczęście deszczu dojechaliśmy do wsi Wojszki. Jerzy nagle poprosił, żebym zatrzymał samochód, a sam żwawo ruszył w kierunku stojącej na jakimś podwórku kobiety. Dla mnie, wychowanego na Śląsku i mieszkającego na Dolnym Śląsku, było to wielkie zaskoczenie, kiedy z uśmiechem wkroczyliśmy na czyjeś podwórko. Kobieta wyszła nam na spotkanie, a ja po pierwszych słowach już wiedziałem wszystko. Jerzy rozmawiał z nią w trudno zrozumiałym dla mnie języku. Przywitał się w gwarze i na twarzy tej Pani pojawił się uśmiech. To język i umiejętność porozumiewania się z ludźmi jest kluczem do sukcesu zdjęć Jerzego! Minęło może pięć minut, a ta pani pozowała nam do zdjęć z kurą na rękach.
Pisząc te słowa, już wiem, że w podobny sposób wyglądało każde spotkanie po drodze. Jerzy wypowiadał magiczne słowa i stawał się cud. Z twarzy znikał dystans i zakłopotanie. W ich miejsce pojawiała się wschodnia otwartość. Wiem też, że przez prawie 20 lat fotografowania Jerzy nauczył się rozmawiać z ludźmi i błyskawicznie budować zaufanie. Stało się dla mnie jasne, dlaczego mimo że na Podlasiu jest tak wielu świetnych fotografów, to nie mają w dorobku tak wyjątkowych prac jak on. Z każdym kolejnym spotkaniem podziwiałem jego warsztat i to nie tylko ten fotograficzny, ale także społeczny, bo tych spotkań przez cały dzień naliczyłem aż 13!
Nie potrafię do końca pojąć, jakim cudem po chwili rozmowy przy płocie byliśmy zapraszani do wnętrza stuletniego domu, żeby zobaczyć w nim oryginalny piec kaflowy, który pełni rolę kuchni, ale też ogrzewania. Co więcej, mijały kolejne minuty, a my przed obiektywem mieliśmy uśmiechniętych staruszków, którzy pozowali nam do zdjęcia na wzór fotografii ślubnej, która wisiała na ścianie. Innym razem Jerzy zauważył stary spichlerzyk i to stało się kluczem do rozmowy. On potrafił w locie wyłapać detale, na które ja nie zwracałem uwagi. Jeśli do tego doda się otwartość i pewność siebie, powstaje przepis na niezwykłe zdjęcia.
Czy da się to powtórzyć bez Jerzego? Nie. Jestem o tym przekonany. Wiele razy przejeżdżałem przez takie wioski jak Wojszki i jako obcy nie mam szans na dostęp do świata, do którego wprowadza mnie swojak. Na szczęście Jerzy jest bardzo otwartą osobą i można śmiało skontaktować się z nim, żeby wynająć go jako przewodnika na „wycieczkę” po Klimatach Podlasia.
Wracam na trasę, bo Wojszki to był dopiero pierwszy punkt. Kolejnym miejscem, do którego zajrzeliśmy, była Karczma Koszarka położona na skarpie nad Narwią. Pyszne jedzenie z iście podlaskiego menu śmiało polecam tym, którzy chcą zakosztować regionalnej kuchni i zjeść choćby dobrego kartacza. Z głównej szosy nr 19 skręciliśmy do wsi Ploski. Tam był prawdziwy raj! To właśnie w tej wsi zobaczyłem pierwszy raz w życiu oryginalne wnętrze podlaskiego domu.
Jadąc dalej – przez Stupniki, Kożyno, Zubowo i Pasynki – dotarliśmy do wsi Miękisze. Jako fan filmu „Znachor” bardzo chciałem zobaczyć most, przy którym Maria Wilczur i hrabia Czyński (Anna Dymna i Tomasz Stockinger) mieli wypadek na motocyklu. To miejsce wygląda dzisiaj zupełnie inaczej. Tuż obok znajduje się Życiodajne Źródło, które obudowane jest kaplicą. Jest to znane miejsce kultu wśród wyznawców prawosławia. Niezwykłym spotkaniem była wizyta w pracowni rzeźbiarza Włodzimierza Naumiuka w Kanikach.
Ciełuszki, Soce, Pawły, Dawidowicze, Sieśki, Gnieciuki… Mógłbym tak długo wymieniać nazwy wsi, przez które jechaliśmy. Zaznaczę je na mapie poniżej. Świetnym kompendium wiedzy o tym zakątku Podlasia jest przewodnik Jerzego „Kraina Otwartych Okiennic”. Książkę znaleźć można w różnych lokalnych księgarniach lub skontaktować się bezpośrednio z autorem, który również sprzedaje swoje publikacje. Ma ich na koncie całkiem sporo. Polecam jego albumy o Podlasiu, bo moim zdaniem nie mają sobie równych.
Dzień zakończyłem… zachodem słońca na Górze Strękowej. To ciekawa klamra, bo o tym miejscu wiele razy pisał nieżyjący już Wiktor Wołkow, legenda podlaskiej fotografii. Stałem na górze wpatrzony w tarczę słońca niknącego za wysokim brzegiem Biebrzy. W mojej głowie kołatała się myśl, że można przyjeżdżać na Podlasie do woli, ale dopiero kiedy jest się stąd, zaczyna się tworzyć tak niezwykłe prace jak Jerzy Rajecki czy Wiktor Wołkow. Żyć na Podlasiu. To, moim zdaniem, klucz do serca tego regionu.