MAZURSKI NIEKLASYK
Mazury to rozległa kraina na północnym wschodzie Polski połączona z Warmią. Razem te dwa regiony tworzą jeden z najbardziej malowniczych zakątków naszego kraju. Przyznam szczerze, że nigdy nie podzielałem zachwytu ludzi zakochanych w Mazurach, aż przyszedł pewien czerwcowy weekend. Pozbyłem się swoich uprzedzeń i teraz z całym przekonaniem mogę zachęcać każdego do poznania Mazur. Celowo wybrałem weekend, żeby potwierdzić swoją tezę, że będzie tam tłoczno, gwarno i nieciekawie. Tym większe było moje zaskoczenie, kiedy okazało się, że to wcale mi nie przeszkadza. Podróżowałem dość nietypowo. Na dachu Mazdy CX-30 miałem założony namiot wyprawowy i sam byłem sobie sterem, żeglarzem i okrętem. Postanowiłem przejechać niestandardową trasę. Chciałem ominąć klasyki i po pasjonującej podróży krętymi drogami powstał mój wymarzony mazurski nieklasyk. Ruszajmy!
Za punkt startowy obrałem Pisz. Uznałem, że ta trasa powinna być różnorodna i nim zniknąłem wśród jezior i lasów Puszczy Piskiej, chciałem choć przez chwilę popatrzeć na lokalną architekturę. Parking znaleźć można dookoła rozległego placu Daszyńskiego. W tym malowniczym mazurskim miasteczku na szczególną uwagę zasługują okolice rynku. Zobaczyłem tam piękny neogotycki ratusz. Na jego tyłach znajduje się Muzeum Ziemi Piskiej. Zwiedzając je, poznałem lepiej historię tych terenów. Wystawa przyrodnicza wyjaśniła mi wiele zagadnień związanych z mazurską ziemią. Po drugiej stronie rynku, przy ul. Kościuszki stoi Kościół pw. Jana Chrzciciela z ryglowymi ścianami i zabytkową wieżą z 1694 r. Na samym placu warto odnaleźć Kamienną Babę. Jest to rzeźba znaleziona w pobliskich Wejsunach. Prawdopodobnie przedstawia staropruskiego boga. Po wyjściu z rynku w kierunku mostu na Pisie dojść można do bulwarów nad rzeką. Po niedługim spacerze po nich Pisz zaczął mi przypominać Wenecję. W wodach rzeki odbijały się malownicze budynki, co pozwoliło mi poczuć specyficzny klimat miasta. Nad Pisą znajduje się także pierwszy w Polsce pomnik Melchiora Wańkowicza. Ten wybitny polski reportażysta wraz z córką wyruszył w podróż po Mazurach na 4 lata przed II wojną światową. Opis tej wyprawy został opublikowany w książce „Na tropach Smętka”. Na rynek wrócić można kładką dla pieszych i ul. Rybacką.
Pisz opuściłem drogą nr 58 w kierunku Szczytna. Po kilku kilometrach skręciłem w prawo i udałem się nad największe jezioro w Polsce. Obrałem sobie dwa punkty, z których chciałem podziwiać mazurskie morze. Na początku przez Wejsuny pojechałem do Popielna. To bardzo malownicza trasa. Po pokonaniu bramy z metalową przegrodą wjechałem na teren wypasu dzikich koników polskich. Hodowla jest pod opieką stacji badawczej PAN w Popielnie. Tym razem nie miałem szczęścia i nie spotkałem stada, ale kilka lat temu na nie natrafiłem i czułem się jak na safari. Dojechałem do portu w Popielnie, mimo upalnego czerwcowego weekendu było tam cicho i spokojnie. Z podziwem przyglądałem się zacumowanym jachtom. Na chwilę zamoczyłem nogi w Śniardwach i podziwiałem przecinające ich taflę łódki. Tą samą drogą, wypatrując nadaremno koników polskich, wróciłem do Wejsunów. Następnie przez Końcewo udałem się do Niedźwiedziego Rogu. Prawie na końcu wioski znajduje się punkt widokowy na wysokim brzegu. Widać z niego rozsiane na Śniardwach wysepki, a także ogrom tego akwenu. Udając się dalej do Rucianego-Nidy, nadłożyłem nieco drogi i przejechałem niezwykle malowniczym skrajem Puszczy Piskiej do drogi nr 58 i skrzyżowania, z którego wcześniej skręciłem nad Śniardwy. Puszcza charakteryzuje się przepięknymi okazami sosen i świerków, a gdzieniegdzie dojrzeć można brzozowe zagajniki. Miejscami dno lasu porastają bujne paprocie, co tworzy unikatową scenerię. Odcinek z Niedźwiedziego Rogu do drogi nr 58 jest w całości szutrowy.
Asfaltową szosą bez ociągania ruszyłem w kierunku Rucianego-Nidy. Tam krótko napotkałem większy ruch na drodze, ale naprawdę nie było to uciążliwe. Odwiedziłem to miasto z dwóch powodów. Uwielbiam magiczną ścieżkę spacerową zaczynającą się na plaży przy ul. Słowiańskiej. Kilka kroków w las i nagle można poczuć się jak w dzikiej krainie. Drugim miejscem nad Jeziorem Nidzkim, które chciałem ponownie zobaczyć, była leśniczówka w Praniu i Muzeum K.I. Gałczyńskiego. Ze smutkiem stwierdziłem, że jest ono zupełnie pomijane przez weekendowych turystów. Sam nie miałem zbyt wiele czasu, więc tylko chwilę poświęciłem zadumie nad autorem „Zielonej Gęsi” i ruszyłem dalej. Drogą nr 610 dojechałem do Ukty, gdzie skręciłem na szosę nr 609 do Mikołajek. Obowiązkowy przystanek zaliczyłem w Oberży pod Psem w Kadzidłowie. Tu również było tłoczono, ale raczej ze względu na Park Dzikich Zwierząt niż oberżę. Bez problemu znalazłem stolik, zjadłem pyszne pierogi i mogłem ruszyć dalej. Mikołajki minąłem bez żalu i udałem się drogą nr 16 do drogi nr 642, która zaprowadziła mnie do Rynu. To drugie i ostatnie miasteczko na mojej trasie, które postanowiłem zwiedzić. Największą atrakcją jest tam krzyżacki zamek z XIV w., obecnie mieszczą się w nim luksusowe hotel i restauracja. Dookoła jeziora Ołów biegnie prawie 5-kilometrowa ścieżka spacerowa. Również nabrzeże Jeziora Ryńskiego prezentuje się bardzo ciekawie i malowniczo. Samo miasteczko zrobiło na mnie bardzo pozytywne wrażenie.
Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Przesuwając się dalej na północ, opuściłem Ryn drogą nr 642. Dojechałem nią do Sterławek Wielkich i drogą nr 592 udałem się w kierunku Giżycka. We Wronach Nowych skręciłem w lewo i przez Bogacko, Dziewiszewo dotarłem nad Jezioro Dobskie. Na kilka kilometrów przed celem rozpętała się straszna burza. Drogi obsadzone gęsto drzewami stały się niebezpieczną pułapką pełną spadających gałęzi. Szczęśliwie dotarłem do wsi Doba i tam przeczekałem zawieruchę. Podziwiając chmury, przez moment poczułem się, jakby zaraz nastąpić miał koniec świata. Dzięki temu, że Mazda CX-30 posiada napęd 4×4, bez obaw ruszyłem w dalszą podróż. Wybrałem wariant szutrowy, ale nie polecam go posiadaczom samochodów z niskim zawieszeniem, a po większych deszczach także SUV-ów. W razie wątpliwości lepiej wybrać drogę asfaltową, która jest nieco dłuższa, ale bez komplikacji doprowadzi nas do wsi Radzieje.
Z Doby wyjechałem szutrową drogą w kierunku Pilawy. Miejscami jest ona bardzo przyjemna, ale w wielu fragmentach trzeba jechać 5 km/h, omijać dziury i wystające z drogi kamienie. Odkryłem ten przejazd kilka lat temu i jest to moim zdaniem kwintesencja mazurskich szutrów. Dużym plusem jest to, że jest on mało uczęszczany i to pozwala w pełni cieszyć się jego urokami. Żółwim tempem po starych kocich łbach dojechałem do Radziejów. Dalej przez Stawiska i Kamionek Wielki pojechałem prosto do celu mojej podróży, czyli Kirsajt. To przepiękne miejsce położone pomiędzy jeziorami Mamry i Dargin. Od dawna miałem tam upatrzony punkt, który idealnie pasował na nocleg nad wodą.
Zatrzymałem samochód kilka metrów od brzegu, rozstawiłem namiot i cierpliwie czekałem na zachód słońca. Nie dane było mi go podziwiać, bo tuż przed 21.00 nadciągnęła straszna burza. Mogłem dzięki temu przetestować wodoodporność namiotu dachowego. Ogromnie cieszył mnie fakt, że znajduję się wysoko nad mokrą ziemią. Kołysany odgłosami wiatru i szumem fal na jeziorze zasnąłem przy wśród kropli deszczu uderzających o tropik namiotu. Nie bez powodu dojechałem w okolice Węgorzewa. Przesuwałem się na północ, bo chciałem dotrzeć do styku granic Federacji Rosyjskiej, Litwy i Polski w Wisztyńcu. Tam swój początek (lub koniec) ma kolejna trasa. Nazwałem ją „Na styku” i jest ona doskonałym uzupełnieniem „Mazurskiego nieklasyka”. Z Kirsajt do trójstyku trzeba pokonać ok. 110 km, co zajmie 2 godziny. Polecam wariant drogi przez Kuty, Banie Mazurskie i następnie skraj Puszczy Rominckiej. Po drodze można zobaczyć słynne mosty w Stańczykach czy wybrać się na przejażdżkę ścieżką dydaktyczną „Puszcza Romincka” (około 9 km). Wytyczono ją szutrową drogą pomiędzy Żytkiejmami a Bludziami.
Mazurski nieklasyk polecam wszystkim tym, którzy podobnie jak ja kiedyś nie wierzą, że ta kraina ma w sobie coś wyjątkowego. Dzięki tej trasie można odczarować Mazury!