NA ZIEMI ŚWIĘTOKRZYSKIEJ
Województwo świętokrzyskie na pierwszy rzut oka nie wydaje się trafioną destynacją turystyczną. Kiedy jednak weźmie się do ręki lupę, by obejrzeć z bliska jego atrakcje, okazuje się, że jest to prawdziwa perła na mapie Polski. Muzea, park narodowy, malownicze wsie, unikatowe zabytki, jaskinie i niezliczona ilość pięknych widoków… To wszystko sprawia, że nie ma mowy o nudzie. Jazda samochodem w kolicach Kielc to prawdziwa gratka dla tych, którzy lubią niespieszne przejazdy wśród pól i podziwianie tego, co za oknem. W układaniu trasy skupiłem się na północnej części regionu i na początek udałem się do Starachowic. Posłuchajcie…
Tego dnia żar lał się z nieba. Z jednej strony kusiła mnie jazda z otwartym dachem Mazdy MX-5, a z drugiej klimatyzacja dawała choć chwilę wytchnienia od upału. Gorąco miało się dopiero zrobić, bo stałem przecież na progu huty żelaza z wielkim piecem! Co prawda dziś już nieczynnym, ale na samą myśl zrobiło się jakoś cieplej. Moją przygodę zacząłem od wizyty w Muzeum Przyrody i Techniki „Ekomuzeum” im. Jana Pazdura w Starachowicach. To bardzo zaskakujące miejsce. Łączy w sobie opowieść o dawnej hucie, przemyśle motoryzacyjnym i dinozaurach żyjących przed milionami lat. Pozornie nijak ma się to do siebie, ale kiedy już zwiedzi się wystawy, to wcale nie czuje się zgrzytu tematycznego. Wynika to pewnie z faktu, że każdy z tych działów jest niezwykle ciekawy i unikatowy, a relacje między nimi pokazane są bardzo klarownie. Wystawa poświęcona hucie prezentuje w niemal niezmienionej formie wygląd zakładu, co jest rzadkością w tego typu miejscach. Wielki piec z 1899 r. został wygaszony w 1968 r., a w jego otoczeniu zobaczyć można cały ciąg technologiczny i okazały park maszynowy. Jest to o tyle fascynujące, że maszyny nie zostały tu przeniesione, ale stoją na swoich dawnych miejscach, tylko czas się zatrzymał. Dzięki temu możemy poznać krok po kroku, jak odbywała się produkcja żelaza w takiej hucie. Wystawa „Technika samochodowa” poświęcona jest kultowym starachowickim samochodom marki Star. To również bardzo ważny rozdział zarówno w historii, jak i codzienności miasta, bo tutejszy przemysł motoryzacyjny przez wiele lat dawał ludziom zatrudnienie. W części paleontologicznej muzeum zobaczyłem tropy dinozaurów ery mezozoicznej odkryte na ziemi świętokrzyskiej. To mnie bardzo zaskoczyło, bo nie były to jedynie sztuczne makiety, ale także oryginalne odciski na skałach, ślady po pradawnych mieszkańcach naszej planety, odnalezione przez archeologów właśnie w tych rejonach. Ostatni dział to osada starożytnego hutnictwa żelaza, która prezentuje dawne techniki wytopu i prymitywne narzędzia, które pozwalały pozyskać metal.
Z żalem spoglądałem na zegarek, który podpowiadał mi, że pora jechać dalej. Udałem się do Ćmielowa, oddalonego 40 km na południowy wschód od Starachowic. W tym niewielkim mieście działa najstarsza w Polsce fabryka porcelany AS Ćmielów. Ze względu na dostępność na tym terenie surowca naturalnego, już w 1804 r. hrabia Jacek Małachowski rozpoczął w Ćmielowie produkcję fajansu. Z pierwszego okresu zachowały się głównie talerze i koszyki na owoce. Największą kolekcję można zobaczyć w Muzeum Historyczno-Archeologicznym w Ostrowcu Świętokrzyskim. Przy fabryce natomiast funkcjonuje „żywe muzeum” i to właśnie tam postanowiłem zobaczyć, jak wygląda proces powstawania porcelany, w której delektujemy się kawą czy herbatą. Nie jest to klasyczne zwiedzanie, a raczej arcyciekawe śledzenie każdego z etapów powstawania tych delikatnych dzieł. A że są kruche, mogłem się przekonać, kiedy niezbyt ostrożnie, za mocno, dotknąłem niewypalonego odlewu. To na szczęście nikogo nie zaskoczyło. Pani przewodnik spojrzała na mnie z pobłażaniem, a ja zapamiętałem lekcję, jak trudna jest to sztuka. Urzekający w tej przestrzeni jest ogromny piec do wypału porcelany, który obecnie jest eksponatem i można wejść do środka, by go obejrzeć. Na uwagę zasługuje różowa porcelana, która powstaje według przedwojennej receptury Bronisława Kryńskiego. W górnej części budynku funkcjonuje Galeria van Rij, w której prezentowane są wystawy czasowe, a także dzieła wybitnego projektanta porcelanowych serwisów kawowych i rzeźb, Lubomira Tomaszewskiego. Kolejny raz tego dnia musiałem powiedzieć sobie: STOP, by dalej ruszyć już w bardziej zdecydowanym tempie.
Następnym przystankiem był klasztor na Świętym Krzyżu. W planach miałem wejście na szczyt Drogą Królewską, którą przed wiekami pielgrzymowali do świątyni polscy królowie, m.in. Władysław Jagiełło, Kazimierz Jagiellończyk czy Zygmunt Stary. Zaparkowałem u podnóża góry w Nowej Słupi i wartko ruszyłem na szlak. Podejście nie jest trudne, ale dość męczące ze względu na niekończące się kamienne schody. Niedogodności wynagradzają jednak piękny las i uroki Świętokrzyskiego Parku Narodowego. Na szczycie Łysej Góry znajduje się Sanktuarium Relikwii Drzewa Krzyża Świętego. Już w czasach przedchrześcijańskich góra stanowiła jeden z ważniejszych ośrodków kultu, początkowo Słowian, później chrześcijan. Do dziś w legendach Łysa Góra jest miejscem magicznych mocy i sabatów czarownic. Na początku XI w. było tu już opactwo benedyktynów. Obecnie obiekty pobenedyktyńskiego klasztoru są siedzibą zakonu misyjnego oblatów. W jednym z klasztornych skrzydeł mieści się Muzeum Przyrodnicze Świętokrzyskiego Parku Narodowego. Nieopodal szczytu, za potężną wieżą radiową, zobaczyć można również typowe dla Gór Świętokrzyskich rumowisko skalne nazywane gołoborzem.
Moja trasa z Nowej Słupi prowadziła prosto do Bodzentyna. Jest to typowe świętokrzyskie miasteczko z kontrastującą architekturą. Z jednej strony stoją stare drewniane chałupy, a z drugiej – betonowe straszydła rodem z PRL-u i współczesne domy o architekturze mieszanej. To wszystko tworzy ogromny miszmasz, który zarówno razi, jak i fascynuje. Do Bodzentyna zajrzałem jednak z innego powodu. Na skraju wzgórza, u podnóża którego płynie rzeka Psarka, znajdują się ruiny dawnego zamku z drugiej połowy XIV w., wybudowanego z inicjatywy biskupów krakowskich. Murowany budynek zastąpił drewniany dwór, który był jedyną siedzibą biskupów na ziemi świętokrzyskiej po opuszczeniu przez nich pobliskiego Tarczka. Zamek otoczony był fosą i wkomponowany w mury miejskie. Z pierwotnego stylu gotyckiego w końcu XVI w. został przebudowany na modłę renesansową. Powstała kaplica zamkowa, krużganki oraz zabudowania dla gości i służby. Kolejni biskupi władający bodzentyńskim zamkiem szli z duchem czasu, przez co w połowie XVII w. zlecono jego ostatnią znaczącą przebudowę. Tym razem pojawił się styl barokowy, a zamek przestał pełnić funkcję obronną, stając się czymś na kształt modnej wówczas rezydencji pałacowej. Wraz z przeniesieniem biskupstwa do Kielc Bodzentyn stracił na znaczeniu, a w 1789 r., po przejściu dóbr biskupich w ręce państwa, urządzono w nim spichlerz i szpital wojskowy. Z początkiem XIX w. został opuszczony i dopiero na początku XX w. zatrzymano proces jego rozbiórki w celu pozyskania materiałów budowlanych. Objęty ochroną od 1902 r. pozostaje w stanie trwałej ruiny. Zobaczyć go można tylko z zewnątrz i choć nie wprawia w zachwyt swoją urodą, to jest pięknym pomnikiem historii.
Z Bodzentyna przez Świętą Katarzynę udałem się do Ciekotów. W tym miejscu dzieciństwo i młodość spędził Stefan Żeromski, który urodził się w niedalekim Strawczynie. W Ciekotach mieszkał w latach 1871-1883, w dzierżawionym przez rodziców dworku z 1753 r. Miał więc 7 lat, kiedy zaczął biegać po domu z bielonymi ścianami i modrzewiowymi podłogami. Tu odkrył talent pisarski i patrząc na pola i łagodne szczyty pobliskich gór, tworzył pierwsze teksty. Obrazy świętokrzyskiej wsi wplótł do „Przedwiośnia” i „Ludzi bezdomnych”. Pisarz opuścił Ciekoty po śmierci ojca i mimo późniejszych starań nie udało mu się wykupić gospodarstwa i wrócić w miejsce, gdzie się wychował. Jego rodzina w dworku spędziła 12 lat. Potem uległ on zniszczeniu, a na jego miejscu w 2010 r. stanął nowy budynek. Niewielka drewniana budowla, odwzorowująca pierwotną zabudowę, także we wnętrzach wiernie odzwierciedla klimat, w którym wychowywał się Stefan Żeromski. W aranżacji pomogły opisy samego twórcy, który wspominał dziecięce lata w swoich tekstach. Dworkiem zarządza Centrum Edukacji i Kultury „Szklany Dom”, którego misją jest kultywowanie miejscowych tradycji, a także propagowanie twórczości Żeromskiego. Zwiedzanie odbywa się z przewodnikiem, co sprawia, że można przy okazji przypomnieć sobie życie i twórczość pisarza.
Z Ciekotów przez stolicę województwa, Kielce, udałem się do Chęcin i Jaskini Raj położonej na zboczu wzgórza Malik. Wejście do niej zostało odkryte w 1963 r. przez dwóch okolicznych gospodarzy, którzy wydobywali kamień ze zbocza. Nie zainteresowali się jednak wnętrzem jaskini. Mieszkańcy poinformowali o istnieniu jaskini grupę uczniów z Technikum Geologicznego w Krakowie, którzy odbywali zajęcia terenowe w tym rejonie. To właśnie wychowanków mgr Mirosławy Boczarowej przyjęło się uważać za pierwszych świadomych odkrywców jaskini. Swoją nazwę Raj zawdzięcza niezwykłościom, które ukazały się oczom uczniów. Wieść o jaskini szybko obiegła środowisko geologów. Trasa turystyczna liczy 180 m, a udostępniono ją zwiedzającym w 1972 r. Stanowi ona kontrapunkt dla pobliskiej jaskini Piekło, w której szata naciekowa jest niezwykle uboga. Zwiedzanie rozpoczyna się w pawilonie zabezpieczającym wejście, w którym urządzono muzeum i wystawę opowiadającą o tym, co działo się w jaskini przed tysiącami lat. Na podstawie odnalezionych szczątków wiadomo, że zamieszkiwali ją neandertalczycy. Było to mniej więcej 50 tys. lat temu. W czasie badań archeologicznych znaleziono sporo przedmiotów życia codziennego, a także liczne kości zwierząt: konia, żubra, niedźwiedzia, a nawet poroża reniferów. Dopiero kiedy pokona się śluzę o długości 20 m, zabezpieczającą mikroklimat wnętrza jaskini, zobaczyć można cudowny świat nacieków skalnych. Trasa ma kształt owalny i prowadzi przez: Komorę Złomisk, Salę Kolumnową, Salę Satalaktytową i Salę Wysoką. Poza wzrokiem turystów pozostaje Sala Studentów i Korytarz Niedostępny. Największe wrażenie robi Sala Stalaktytowa, w której według obliczeń z 2004 r. znajduje się 12 886 stalaktytów. Wizyta w Jaskini Raj wprowadziła do podróży niezwykły nastrój. Chęciny opuszczałem z myślą, że tracę z mojego zasięgu raj, ale coś jeszcze mnie czeka na mojej drodze…
Kolejna atrakcja na trasie to Oblęgorek. Mała świętokrzyska wieś oddalona 20 km na północny zachód od Kielc. Okazja do przypomnienia sobie innego wielkiego polskiego pisarza – Henryka Sienkiewicza. W uznaniu twórczości Henryka Sienkiewicza oraz z okazji 25-lecia jego działalności literackiej w 1900 r. naród polski zorganizował zbiórkę pieniędzy, która sfinansowała zakup dla pisarza majątku w Oblęgorku. Sienkiewicz otrzymał dar składający się z pałacyku w stylu eklektycznym, parku, sadu, lasu oraz okolicznych pól i łąk. Pałacyk powstał w miejscu dawnego domku i pawilonu myśliwskiego, które zostały wykorzystane jako baza do rozbudowy. Charakteru budowli dodaje kamienny husarz na froncie oraz herb Sienkiewiczów nad wejściem. Pisarz przybył do Oblęgorka w maju 1902 r., kiedy budynek był już po remoncie, i przebywał w nim głównie w miesiącach letnich. Na ziemi świętokrzyskiej pracował nad „W pustyni i w puszczy”. Jesienią 1914 r. opuścił Oblęgorek i udał się do Szwajcarii, gdzie zmarł dwa lata później. W pałacyku do 1944 r. mieszkali jego żona i syn. W 1958 r., dzięki staraniom dzieci pisarza, w domu zostało otwarte Muzeum Henryka Sienkiewicza, które od lat 70. XX w. jest oddziałem Muzeum Narodowego w Kielcach. Całość otoczona jest przepięknym parkiem z długą aleją lipową.
W Oblęgorku zakończyłem podróż po ziemi świętokrzyskiej. Jest to niezwykła kraina, która urzeka swoją kontrastowością. Genialne miejsca i niespotykane atrakcje przedzielone są pozornie nijakimi przestrzeniami, ale ich pokonywanie pozwala złapać dystans, odpocząć i jeszcze bardziej cieszyć się kolejnymi odkryciami. Świętokrzyskie jest piękne – polecam!