NAD ZALEWEM WYŚLANYM

Długość trasy: 142 km
Orientacyjny czas trwania: 1 dzień

Na poszukiwanie przedsionka końca świata wyruszyłem tym razem na północ Polski. Dokładnie nad Zalew Wiślany. Podróżowałem po historycznych krainach: Warmii, Prusach Dolnych i północnym Powiślu. Jadąc tam, nie miałem pojęcia, jak cudowne miejsca zobaczę. Znany był mi tylko Frombork, który jakiś czas temu odwiedziłem, podążając śladami Mikołaja Kopernika. Teraz plan był zgoła inny. Wybierając się w ten zakątek Polski, chciałem dojechać do Ujścia nieopodal Nowej Pasłęki, odwiedzić Braniewo i Tolmicko, znaleźć się w najniżej położonym punkcie Polski, zobaczyć przekop Mierzei Wiślanej i Krynicę Morską. Czy warto tam zajrzeć?

Podróż rozpocząłem od krótkiej wizyty w Braniewie. To najstarsze miasto Warmii i zarazem jej pierwsza stolica. Położone jest nad rzeką Pasłęką, która stanowiła naturalną granicę między Prusami a Warmią. Przez wieki było to miasto portowe, które połączenie z Zalewem Wiślanym miało właśnie dzięki 7-kilometrowemu odcinkowi rzeki Pasłęki. Takie położenie zapewniało mu ochronę przed sztormami, ale również przed atakiem nieprzyjaciela od strony wody. W miejscu historycznego portu utworzona została przystań żeglarska, przy której mogą zatrzymywać się małe jednostki pływające.
Obecnie Braniewo to miasto o dość przygnębiającym klimacie. Zatrzymałem się tam, żeby zobaczyć trzy bardzo stare zabytki. Przy okazji rzuciłem okiem na centrum i niestety nie ujęło mnie ono w żaden sposób. Pierwsze kroki z parkingu skierowałem do wieży bramnej dawnego zamku biskupiego. Jest to najstarszy murowany budynek (a raczej pozostałości po nim) na Warmii, który pochodzi z XIII w. Tuż obok wznosi się monumentalna bazylika św. Katarzyny. Góruje nad nią 63-metrowa wieża. Po przeciwnej stronie ulicy odnalazłem Collegium Hosianum. W zabudowaniach dawnej uczelni jezuickiej mieści się obecnie Muzeum Ziemi Braniewskiej. Niestety w środku tygodnia było zamknięte, ale z informacji na stronie internetowej wynika, że bez problemu można zwiedzać je w weekend. Pozostało mi więc obejście budynku dookoła i po drodze mogłem zobaczyć zabytkową wieżę Kleszą. Wybudowaną ją w XIV w. w narożu dawnego Starego Miasta.

Z Braniewa pojechałem na koniec drogi – do Ujścia. Założyłem, że chcę dojechać tak daleko, jak to tylko będzie możliwe, i ku mojemu zdziwieniu zaparkowałem tuż obok ujścia Pasłęki do Zalewu Wiślanego. Ujście znajduje się w Ujściu, czyli niewielkiej osadzie na zachód od Nowej Pasłęki. Droga do Ujścia prowadzi po betonowych płytach i jest bardzo wąska. Na końcu znajduje się przystań rybacka, gdzie przycumowane są kurty. Jest też miejsce, żeby zawrócić, bo po drodze byłoby to bardzo trudne.
Rzeka Pasłęka ma swoje źródła nieopodal wsi Miodówko na Pojezierzu Olsztyńskim. Jakieś 90% jej długości stanowiło zachodnią granicę Warmii. Fakt ten zaznaczony jest przy moście w Nowej Pasłęce. Warto przejechać tam na drugą stronę rzeki. Nieopodal budynku straży granicznej znajduje się niewielkie molo, z którego można spojrzeć na zatokę. Prowadzi do niego nikła ścieżka, której trzeba szukać na lewo od bramy wjazdowej do straży.
Wycieczkę do Ujścia i Nowej Pasłęki polecam jedynie koneserom. Nie ma tam nic szczególnego, więc jeśli ktoś nie jest zainteresowany dojechaniem do przedsionka końca świata, to może śmiało pominąć ten fragment trasy i z Braniewa może jechać prosto do Fromborka.

Główne atrakcje Fromborka ulokowane są na Wzgórzu Katedralnym. Odwiedziłem Muzeum Mikołaja Kopernika oraz wszedłem na taras widokowy na wieży Radziejowskiego. W jej dolnej części znajduje się planetarium. Wchodząc spiralnymi schodami na górę, warto zatrzymać się przy wahadle Foucaulta. Prezentowane jest tam proste doświadczenie, które unaocznia nam ruch obrotowy Ziemi. Przy wejściu wystarczy zapamiętać, w jakim fragmencie koła przesuwa się wahadło, a następnie po zejściu można zaobserwować jego przesunięcie. Na wieży zazwyczaj spędza się dłuższą chwilę, ponieważ widok jest imponujący. Panorama roztacza się na wszystkie strony świata. Najciekawsza część to oczywiście ta z bazyliką, w której pochowany jest Mikołaj Kopernik. Za rzędem zabytkowych budynków rozciąga się miasto z wieżą wodną i niewielkim portem.

Z Fromborka udałem się do Tolmicka. Głównym celem tego przystanku było zobaczenie kościoła św. Jakuba. Pochodzi on z XIV w. i reprezentuje styl gotycki w najlepszym wydaniu. Zajrzałem również do portu, w którym cumują liczne kutry, a w sezonie letnim również jachty. Jadąc dalej, celowo ominąłem Elbląg – który zasługuje na odrębny wpis – gdzie znajduje się unikatowy zabytek hydrotechniki, jakim jest Kanał Ostródzko-Elbląski.

Minąłem miasto i udałem się do Raczek Elbląskich. Już kilka kilometrów przed celem prowadziły mnie tablice informujące o tym, że zbliżam się do najniżej położonego punktu w Polsce. Było tak do 2022 r. Według Małego Rocznika Statystycznego Polski niżej o 40 cm znajduje się inny punkt, całkiem niedaleko Raczek Elbląskich. Z szacunku do dawnej największej depresji w Polsce zatrzymałem się na chwilę przy symbolicznej tablicy, która głosi, że stojący przy niej człowiek znajduje się 1,8 m p.p.m.
A chcąc odnaleźć najniżej położony punkt w Polsce, trzeba się udać do Marzęcina. Depresja, która tam występuje, to 2,2 m p.p.m. Dzięki Bogu oznaczono ją wieżą triangulacyjną, bo inaczej odnalezienie tego punktu wyglądałoby niczym szukanie igły w stogu siana. Punkt ten znajduje się bowiem pośrodku rozległych pól, płaskich niczym stół. Od strony Marzęcina w jego kierunku prowadzi najpierw betonowa droga, a tuż przed celem zmienia się w mocno dziurawą polną. Udało mi się dojechać do samej wieży, bo trafiłem na moment, kiedy pole dookoła było skoszone. Jestem przekonany, że po większych deszczach i przy wyższej trawie dojazd pod wieżę jest niemożliwy (chyba że traktorem). Nie chcąc ryzykować zakopania w błocie, można przejść pieszo od głównej drogi lub alternatywnie od skrętu z betonowych płyt w pole. W najdłuższym wariancie spacer zajmie ok. 15 min.

17 września 2022 r. z hukiem i fanfarami otwarto kanał przez Mierzeję Wiślaną. Ta inwestycja ma zarówno rzeszę zwolenników, jak i przeciwników. Jego budowa miała na celu skrócenie drogi dla żeglugi w kierunku Zatoki Gdańskiej i dalej Bałtyku. Pomysł ten nie był wcale niczym nowym. Już w 1577 r. król Stefan Batory wpadł na pomysł, żeby się przebić przez Mierzeję Wiślaną, by w ten sposób ominąć zbuntowany Gdańsk.
Do czasu budowy przekopu statki i jachty musiały korzystać albo z drogi przez rzekę Szkarpawę w kierunku Wisły, albo przez Cieśninę Piławską położoną na terytorium Rosji. Inwestycja pochłonęła aż 2 mld złotych. Postanowiłem zobaczyć i samemu się przekonać, jak wygląda.
Po obu stronach kanału znajdują się parkingi. Ja stanąłem za mostem w pobliżu punktu widokowego. Ciekawą część tej inwestycji stanowią dwa stalowe mosty obrotowe. Ważnym punktem jest także śluza, która uniemożliwia swobodne mieszanie się słonych wód z Zatoki Gdańskiej ze słodkimi wodami Zalewu Wiślanego. W miejscu wybudowania śluzy kanał zwęża się do 25 m szerokości. To właśnie ta wartość determinuje wielkość jednostek pływających, które mogą korzystać z przekopu. Czy to miejsce wywarło na mnie duże wrażenie? Zdecydowanie nie i dużo bardziej na moją wyobraźnie działa fakt, że wydano na to 2 mld zł.

Końcowym punktem trasy była Krynica Morska. Z jednej strony miasto oblane jest przez Zatokę Gdańską, a z drugiej przez Zalew Wiślany. Zastałem tam iście posezonowy krajobraz, który nie był dla mnie zaskoczeniem. Miasto zdawało się wymarłe. Na plaży od strony zatoki dojrzałem kilka osób. Na ulicach jednak nie widziałem nikogo, podobnie na przystani pasażerskiej od strony zalewu. Latem to miejsce tętni życiem, ponieważ wypływają stąd tramwaje wodne do Fromborka i Tolmicka. Teraz hulał wiatr, który złowieszczo świszczał w zamkniętym na cztery spusty wesołym miasteczku. Patrząc na odległy drugi brzeg zatoki, zakończyłem moją przygodę.

Odpowiadając na pytanie ze wstępu: Czy warto zajrzeć w te okolice? Zdecydowanie tak! Zaznaczam jednak wyraźnie, że jedynie przed sezonem wakacyjnym lub po nim. Te miejsca, rodem z końca świata, prezentują się bowiem najlepiej, gdy panuje w nich błoga cisza, a pustka dookoła jest tak gęsta, że można ją kroić nożem. Atrakcje przypadną do gustu prawdziwym koneserom turystyki, co chyba można wyczytać między wierszami mojego opisu. Zalew nie podaje nic na tacy. Trzeba po jego cuda sięgnąć samemu, choć nie jest to łatwa sztuka, bo łączy się ściśle z nauką cieszenia się z rzeczy małych, niepozornych i nieoczywistych. Za to lubię Zalew Wiślany najbardziej!

Zobacz najnowsze wpisy na blogu