PIĘKNE DROGI W BESKIDZIE NISKIM

Istnieją takie drogi, po których nie da się jechać szybko. I nie chodzi tu wcale o stan nawierzchni, ograniczenia prędkości czy ostre zakręty. Kiedy wjedzie się na piękną drogę, człowiek zamiast pędzić do celu, zaczyna rozglądać się na boki. Zachwyt goni zachwyt. W takich chwilach nie warto się spieszyć. W Beskidzie Niskim znalazłem trzy trasy, których pokonanie to czysta przyjemność. Jeździłem po nich Mazdą MX-5. Dach samochodu rozłożyłem tylko raz, kiedy z zachodu nadciągnęła burza. Docierały do mnie obrazy, dźwięki i zapachy. Dobrze, że ruch na tych trasach jest mały. Kilka razy zatrzymałem się na środku drogi i zaniemówiłem z wrażenia.

Dzikie góry

Zanim przejdę do clou i opisu tras, chcę poruszyć jeszcze jedną bardzo ważną kwestię. Moim zdaniem Beskidu Niskiego nie da się pokochać i zrozumieć bez kontekstu historycznego. Są to dzikie góry z wyjątkową historią w tle. Przez wieki pisali ją m.in. Łemkowie. Ich gospodarstwa z chyżami (tradycyjnymi domami) rozsiane były niemal po wszystkich dolinach. Tam, gdzie tylko natura pozwalała na uprawę ziemi, pojawiali się rolnicy. Kiedy ogląda się fotografie sprzed 1945 r., wyraźnie widać, że lasów i drzew w tych okolicach nie było za dużo. Ziemia karmiła od pokoleń zamieszkujących te tereny ludzi. Etnografowie, którzy badali ich przeszłość, wspominają, że byli oni raczej ubodzy materialnie, ale za to bogaci kulturowo.

Nie znając kontekstu historycznego, można odnieść wrażenie, że Beskid Niski to dzikie góry. Często krok w bok z asfaltu czy utwardzonej drogi równa się wpadnięciu w błoto. Są miejsca, gdzie w promieniu wielu kilometrów nie ma żywej duszy. Nie ma też domów i całego cywilizacyjnego zaplecza, z którym jesteśmy oswojeni. Tu i ówdzie jednak wśród łąk pojawiają się drzwi. Stoją samotnie pośrodku niczego. Otwiera i zamyka je wiatr. To swoiste pomniki dawnych wsi. Czytając informacje na tablicach obok drzwi, w pierwszej chwili myśli się, że to jakiś żart. Tu mieszkało kilkaset osób? Tu stało kilkadziesiąt domów? Tu było życie? Trudno w to uwierzyć. A im dalej zabrnie się w doliny, tym zaskoczenie staje się większe.

Poza symbolicznymi drzwiami można zobaczyć zarośnięte cmentarze, ślady fundamentów (często po dawnych cerkwiach) i przydrożne kamienne krzyże. Co tu się stało? W skrócie: po II wojnie światowej, w ramach akcji „Wisła”, wysiedlono ludzi z tych terenów. Ich domostwa i gospodarstwa poszły z dymem, żeby nie mogli wrócić. Temat jest złożony i wieloaspektowy, a ja nie jestem historykiem, więc po więcej informacji odsyłam do właściwej literatury. Jest wiele książek poświęconej akcji „Wisła”, którą objęto nie tylko Beskid Niski, ale także Bieszczady. Na drugim biegunie są też publikacje poświęcone Łemkom, które opisują ich wielobarwny świat. Oglądamy go zazwyczaj na czarno-białych fotografiach, ale z tekstów jasno wynika, że emanował kolorami. Kończąc temat, mogę polecić trzy miejsca: Sądecki Park Etnograficzny w Nowym Sączu, Muzeum Budownictwa Ludowego w Sanoku i Muzeum Kultury Łemkowskiej w Zyndranowej.

Prosta, kręta i prosta

Droga nr 977 z Gorlic do Koniecznej w skrócie: najpierw prosta, potem kręta, następnie znów prosta. Jest to moim zdaniem jedna z najpiękniejszych dróg w tym regionie. Emocje i przeżycia są na niej dawkowane. Wyjeżdżając z Gorlic, miasta wiecznie zakorkowanego, tłocznego i gwarnego, można stopniowo obserwować, jak zmienia się pejzaż. Z początku domy stoją gęsto obok siebie. W Koniecznej, tuż przy granicy polsko-słowackiej, nie będzie ich prawie wcale. A co z tym krętym odcinkiem? Jest i to naprawdę bardzo kręty! Wcześniej droga nie jest prosta niczym strzała, ale na pewno nie ma na niej takich zawijasów jak na zboczach Magury Małastowskiej. Kulminacyjnym punktem jest przełęcz, na której znajduje się Cmentarz Wojenny nr 60. Później zjazd i w Zdyni droga jakby nigdy nic wraca do poprzedniego kształtu. Przejazd kończy się na granicy, choć można z tego miejsca rozpocząć kolejną z tras, ale o tym za chwilę.

Nie idzie przecież tylko o to, żeby spalić trochę paliwa i popatrzeć przez okno. Przy tej trasie aż roi się od niezwykłych miejsc. Zazwyczaj dotarcie do nich wymaga zjazdu w bok z głównej drogi, ale naprawdę warto to zrobić. Już na samym początku, tuż za Gorlicami, znajdują się dwie zabytkowe świątynie wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Pierwsza to cerkiew Opieki Matki Bożej w Owczarach, greckokatolicka świątynia z 1653 r. Druga to kościół Świętych Filipa i Jakuba w Sękowej z 1520 r. z charakterystycznym dachem sięgającym niemal do ziemi. To nie jedyne zabytki sakralne przy tej trasie. Na uwagę zasługuje również wybudowana w 1842 r. cerkiew Świętych Kosmy i Damiana w Bartnem czy cerkiew św. Bazylego Wielkiego w Koniecznej z początku XX w.

Wspomniałem o cmentarzu na przełęczy. Wcześniejszym tragicznym rozdziałem historii Beskidu Niskiego jest I wojna światowa. Temat jest równie złożony co sprawy przesiedleń, więc warto sięgnąć do źródeł historycznych na ten temat. Tragizm wydarzeń może zobrazować fakt, że na tych terenach znajduje się około 400 cmentarzy z czasów Wielkiej Wojny.

A co z naturą? Tej jest pod dostatkiem, ale ona nie podaje na tacy swoich uroków. Trzeba wyruszyć po nie pieszo i myślę, że ciekawą, a zarazem niedługą opcją jest wejście na szczyt Magury Małastowskiej. Widoków zero, ale za to las jest tam żywcem wyjęty z tolkienowskich opowieści.

Trasa z Gorlic do Koniecznej ma ok. 30 km. Zakładając kilkakrotne odbicia w bok i krótką górską wycieczkę, jest to idealna opcja na 4-godzinną wycieczkę.

Czarnego nie widzę

Opis poprzedniej trasy zawierał kilka propozycji odbić z głównej drogi. Są to jednak zazwyczaj krótkie epizody, po których wraca się na trasę. Jest jednak jedno takie skrzyżowanie, na którym swój początek ma zupełnie nowa przygoda i traktuję ją jako odrębną trasę. Spowodowane jest to głównie dwoma problemami natury technicznej. Pierwszy to fakt, że większość tej drogi prowadzi nawierzchnią szutrową, na której nie brakuje dziur, tarek i wybojów, a przy tym miejscami jest wąska. Drugi problem, który w niektórych porach roku, a także po większych deszczach jest jeszcze większym wyzwaniem, to bród. Most, który stoi obok niego nie nadaje się do przejazdu samochodem. Trzeba więc przejechać przez potok i to dla wielu samochodów z niższym zawieszeniem (o ile w ogóle dotrą do tego miejsca) może być problemem.

Czy jest bardzo źle? Nie. Ja dojechałem tam Mazdą MX-5, ale ze względu na wysoki stan wody w potoku nie zdecydowałem się na pokonanie brodu. Na drugą stronę przeszedłem pieszo po moście. Wcześniej byłem w tym miejscu Mazdą CX-60 i to w sezonie letnich burz, więc wody było naprawdę sporo, ale bród pokonałem bez problemu. Szerokie opony, napęd 4×4 i wysokie zawieszenie dodały mi odwagi. W przypadku roadstera wolałem nie ryzykować, bo w tym miejscu nie ma nawet zasięgu telefonicznego, żeby wezwać pomoc. Zresztą już samo dotarcie do brodu jest wystarczające, a to, co znajduje się po drugiej stronie potoku, można zobaczyć w czasie niedługiego spaceru.

Wróćmy jednak na początek trasy, czyli do Zdyni. Skręca się w niej w boczną drogę prowadzącą do takich wsi jak Krzywe, Wołowiec i Czarne. Do pierwszych dwóch warto zajrzeć chociaż na chwilę, ale w tym celu należy odbić na chwilę w prawo. W Wołowcu stoi piękna drewniana cerkiew Opieki Matki Bożej z XVIII w. Pozostając na głównej trasie, im dalej za plecami zostaje Zdynia, tym dookoła robi się bardziej dziko. W miejscu, gdzie kończy się asfalt, robi się naprawdę magicznie. Z oczu znikają zabudowania i cichną odgłosy cywilizacji. Droga biegnie przez dolinę i tu warto pobudzić wyobraźnię. Przecież po jej obu stronach kiedyś było życie. Słychać było beczenie kóz, śmiech dzieci, rąbanie drewna czy kobiece śpiewy. Dzisiaj tylko liście starych drzew owocowych szumią o przeszłości. Las niczym wodospad zieleni spływa z gór i zalewa doliny. Znikają ślady i gdyby nie te drzwi…

Bród pojawia się bez zapowiedzi. Co jest po drugiej stronie? Czy można się tam dostać jakoś inaczej? Wzdłuż drogi ciągnęła się tam kiedyś wieś Długie. Można dojechać do brodu od drugiej strony, czyli od Wyszowatki. Jeśli ktoś nie zdecyduje się na przejazd przez wodę, może bez problemu przejść pieszo do dawnego cmentarza i położonych kawałek dalej drzwi do wsi Długie. Jest tam również Cmentarz Wojenny nr 44.

Trasa ze Zdyni do brodu to około 10 km. Nie polecam jej w takich porach roku jak zima czy wczesna wiosna. Pokonywanie brodu (choć lokalni kierowcy robią to niemal bez hamowania) wiąże się z ryzykiem, zwłaszcza że tak naprawdę trudno ocenić rzeczywistą głębokość czy dojrzeć, co skrywa się w wodzie. A może tam być gałąź czy duży kamień, które uszkodzą oponę. Polecam zachować w tym miejscu spory dystans do możliwości własnego samochodu, bo kilka metrów może się okazać początkiem niepotrzebnych problemów.

Dolina długich cieni

Ostatnią z tras w Beskidzie Niskim, którą przejechałem Mazdą MX-5, znam od wielu lat. Okolice Nowego Żmigrodu, Kątów, Krempnej i Ożennej były miejscem mojego pierwszego kontaktu z tymi górami. Na końcu pierwszej trasy wspomniałem, że jeszcze do niej wrócę i to jest właśnie ten moment. Z Koniecznej niekoniecznie trzeba wracać! Można pojechać prosto na kolejną trasę i przy okazji zrobić ciekawą górską pętlę. Wymaga to jednak przejechania fragmentu drogi przez Słowację (trzeba pamiętać o dokumencie tożsamości i dowodzie rejestracyjnym auta). Do przejechania po kraju sąsiada, czyli między Konieczną a Ożenną, jest ok. 25 km. Z drogi roztaczają się piękne widoki. W miejscowości Zborov skręca się w lewo i tam pojawiają się znaki w kierunku Polski. Granicę przekracza się w górach pośród lasów, a po kilku kilometrach pojawiają się zabudowania Ożennej. Jakiż to piękny koniec świata!

W mojej pamięci ta droga zapisała się jako dolina długich cieni. Są przy niej otwarte przestrzenie, ale są też miejsca, gdzie otaczający ją las zabiera wszelkie widoki. Szczególnie w skrajnych porach dnia cienie padające na szosę są długie. Panuje tam bardzo gęsta i momentami przerażająca cisza. A przecież kiedyś to miejsce tętniło życiem.

Co po drodze? Podobnie jak przy pierwszej trasie można kilka razy zrobić skok w bok. Wartymi uwagi miejscami jest Wyszowatka, Świątkowa Mała i Świątkowa Wielka. Krempna to już nieco inny świat. To całkiem duża miejscowość. Funkcjonuje w niej muzeum przyrodnicze Magurskiego Parku Narodowego, który rozpościera się dookoła.

Kierowcy największą frajdę sprawi przejazd na odcinku Kąty – Krempna. Tam nie dość, że są piękne widoki, to droga jest kręta. Za kierownicą Mazdy MX-5 czułem się tam jak ryba w wodzie.

Trasa z Nowego Źmigrodu do Ożennej ma ok. 30 km. Polecam ją o każdej porze roku. Paradoksalnie to właśnie w okresach, kiedy nie ma liści (ale jest szaro-buro), można zobaczyć w Beskidzie Niskim najwięcej śladów przeszłości.

Pyszne historie

Moja wizyta w tych okolicach na początku czerwca 2025 r. nie była dziełem przypadku. Przyjechałem na zaproszenie Hotelu SPA Dr Irena Eris w Krynicy-Zdroju, żeby z bliska zobaczyć przygotowania do tegorocznej edycji projektu „Tasty stories”. Sam hotel uwielbiam, o czym pisałem szerzej po poprzednich dwóch wizytach. Lubię wieczorne powroty do pokoju. Mogę tam delektować się świętym spokojem, patrząc na zbocza Jaworzyny Krynickiej. No i ta kuchnia! Mistrzostwo świata.
Czym jest „Dr Irena Eris Tasty Stories”? To wydarzenie obejmujące weekendowy pobyt w hotelu połączony ze smakowaniem nie tylko lokalnych produktów, uczestniczeniem w plenerowej kolacji z menu degustacyjnym oraz poznawaniem historii miejscowych rzemieślników. Region i jego kulturę tworzą ludzie. Twórcy „Tasty stories” z kamerą i aparatem odwiedzają latem wybranych artystów i twórców, pokazując szerokiej publice ich rzemiosło, będące elementem dziedzictwa kulturowego regionu. Miałem przyjemność uczestniczyć w jednej z takich wizyt u Katarzyny Bednarz w Kobylance. Zajrzałem do jej pracowni, gdzie wykonuje tradycyjne liry korbowe, a po więcej informacji na ten temat odsyłam na stronę projektu „Tasty stories”. Tam można przeczytać wiele wyjątkowych historii, zobaczyć filmowe relacje.