SMAKI POJEZIERZA DRAWSKIEGO

Długość trasy: 172 km
Orientacyjny czas trwania: 2 dni

Pierwszą z serii tras kulinarnych nieprzypadkowo wytyczyłem na Pojezierzu Drawskim. Jest to region w Polsce, który jednoznacznie kojarzy się z miodem i rybami. Ma w tej mierze wielowiekowe tradycje i to czyni go wyjątkowym. Różne rodzaje miodu zawdzięcza pszczołom i przyrodzie: rozległym wrzosowiskom, licznym alejom lipowym, a także ogromnym połaciom pól obsianych rzepakiem i gryką.

A patrząc na mapę Pojezierza Drawskiego, odpowiedź na pytanie, dlaczego drugim aspektem są ryby, nasuwa się sama. Ilość jezior w tym zakątku Polski jest ogromna. Ponad 250 z nich ma powierzchnię większą niż hektar. Gdyby spróbować w trzech punktach zamknąć charakterystykę pojezierza, koniecznie trzeba by użyć słów takich jak: „pola”, „jeziora” i „lasy”. A w jednym? „Raj”!

Na wstępie chcę zaznaczyć, że nie jestem krytykiem kulinarnym ani wybitnym kucharzem. Nie skupiam się więc na wydawaniu ocen negatywnych ani nie próbuję dzielić włosa na czworo. Patrzę na kulinarną mapę oczami turysty, który chce zjeść coś lokalnego i pysznego zarazem. Bazuję na poleceniach osób mi bliskich, a także mieszkańców regionu, z którymi kontaktowałem się przed wyjazdem.

Zdaje sobie sprawę, że świat kulinarny to studnia bez dna i dlatego właśnie ograniczam się jedynie do autorskiego podejścia do tematu. Wcale nie staram się być obiektywny, bo już samo dokonanie selekcji miejsc było całkowicie subiektywnym wyborem. Na pewno też nie trafię wszędzie, gdzie karmią wspaniale. Opiszę te miejsca, gdzie byłem osobiście, zjadłem coś smacznego i z czystym sumieniem mogę polecić wszystkim. Zapraszam zatem do stołu z darami Pojezierza Drawskiego!

Miody drahimskie
Wzrok ograniczała mi siatka pszczelarska. Mózg, do którego docierało mniej bodźców wzrokowych, przerzucił się na inny zmysł. Do uszu zaczęło docierać dużo więcej, niż kiedy na świat patrzę bez ograniczeń. Momentami wydawało mi się, że nie słyszę nic poza bzyczeniem. Było ono spotęgowane w momencie, kiedy Konrad Fujarski wyciągał z ula ramkę pełną pszczół. Miałem niezwykłą przyjemność oglądania mistrza przy pracy.
Pierwszy raz do jego pasieki zajrzałem w 2016 r. Wtedy spotkaliśmy się jednak przy słoikach i choć rozmowa ociekała słodyczą, to już wtedy wiedziałem, że chcę zobaczyć pasiekę z zupełnie innej strony. Umówiliśmy się więc w terenie. Tam zobaczyć mogłem nie tylko setki tysięcy pszczół, ale również to, jak wygląda praca przy ulu, jak szuka się pszczoły-matki, a także posłuchać nieco o ciekawych aspektach zajęcia pszczelarza. Nie będę udawał, że stałem się przez to mądrzejszy. Ba, mogę nawet stwierdzić, że jeszcze wyraźniej zobaczyłem moje braki w wiedzy dotyczącej miodu i pszczół. Nic dziwnego, że tak się poczułem, bo spędzałem czas w towarzystwie człowieka, którego całe życie kręci się wokół tego tematu.
Miody z Pasieki Fujarskich znane są w całej Polsce. Jest to rodzinna tradycja. Pszczoły, ule i miód towarzyszyły panom Konradowi i Grzegorzowi, odkąd pamiętają. Przez chwilę siedzieliśmy we trójkę przy kawie (słodzonej miodem oczywiście) i przyznam, że ich rozmowa brzmiała dla mnie niczym tajny szyfr. Dwóch specjalistów wymieniało między sobą proste komunikaty, które dla mnie brzmiały jak jakieś czarodziejskie zaklęcia.
Po latach wróciłem również do pasiek rodziny Ihnatów w Chłopowie. Z panem Leszkiem odbyliśmy pasjonującą rozmowę o miodach i poszliśmy zajrzeć do pszczół. Miałem sporo szczęścia, że udało mi się zastać go w domu, ponieważ pod jego opieką jest około 800 pszczelich rodzin, przy których o tej porze roku (wrzesień) ciągle jest coś do zrobienia. Chwilę spokoju ma tylko w czasie, kiedy pszczoły zapadają w zimowy letarg, choć i wtedy pracuje nad przygotowaniem kolejnego sezonu.
Wydaje mi się, że to właśnie miód drahimski, zarejestrowany w 2006 r. jako produkt regionalny, jest jednym z najlepiej rozpoznawalnych w Polsce. W momencie wpisu był 131. produktem na liście i 6. wśród miodów. Obecnie na tej liście znajduje się już 2056 pozycji, z której 92 zajmują same miody (stan na 31.05.2022 r.). Ich wyjątkowość zaklęta jest w wielowiekowej tradycji, która na tych terenach sięga już XVI w. W dawnej Puszczy Drawskiej rozwijało się bartnictwo. Dzisiaj tylko nieliczni pszczelarze podejmują próby zakładania uli w dziuplach drzew. Najpopularniejszą formą są dobrze znane z polskiego krajobrazu kolorowe ule, które wystawia się na pożytkach.
Gdzie na Pojezierzu Drawskim znaleźć można miody drahmiskie? Najprościej jest udać się prosto do pszczelarza. Pasieka Fujarskich posiada swój sklep w Wełnicy położonej nieopodal Czaplinka. Ich miody znaleźć można również w Kluczewie, gdzie Konrad Fujarski prowadzi pasiekę edukacyjną, w której można poznać proces powstawania miodu. W całym regionie nie brakuje również innych pasiek, ale chcąc skosztować oryginalnych miodów drahimskich, trzeba szukać tych ze specjalną etykietą i oznaczeniem. Pod tą nazwą występują wyłączenie miody: gryczany, rzepakowy, wrzosowy, lipowy i wielokwiatowy, które powstają na terenie gmin: Czaplinek, Wierzchowo, Barwice, Borne Sulinowo, a także w lasach Nadleśnictwa Borne Sulinowo.

Ze względu na ogromną ilość jezior, na Pojezierzu Drawskim jest sporo restauracji specjalizujących się wyłącznie w przyrządzaniu ryb. Odwiedziłem dwa z najbardziej kultowych i najbardziej znanych lokali w regionie. W obu przypadkach nie miałem wątpliwości, że dobrze trafiłem. Słuszność mojego wyboru potwierdzały tablice rejestracyjne samochodów na parkingu, które były w większości regionalne. A miejscowi zawsze wiedzą najlepiej, gdzie można dobrze zjeść!

Ryby Lubie
Restauracja w Lubieszewie nad jeziorem Lubie to miejsce, którego w regionie nie trzeba ani specjalnie zachwalać, ani polecać. Wystarczy zapytać kogokolwiek w promieniu 50 km o to, gdzie zjeść dobrą rybę, a każdy wskaże właśnie ten lokal. Skąd to wiem? Przeprowadziłem bardzo nieprofesjonalne badanie, w trakcie którego pytałem spotykane osoby o miejsce z dobrymi rybami. Dziesięć osób na dziesięć pytanych bez wahania wskazało Ryby Lubie. Nic dziwnego, bo ta restauracja na swoją markę i rozpoznawalność nie tylko w regionie, ale także wśród blogerów kulinarnych.
Z zewnątrz wygląda niepozornie. Mały budynek, którego sporą część zajmuje kuchnia, i stoliki rozstawione na grobli między stawami. Zamówiłem zupę rybną oraz jesiotra z ziemniakami i ogórkiem kiszonym. Smak? Fenomenalny! I to jest właśnie cały przepis na sukces tego miejsca. Bukiet serwowanych smaków jest tak bogaty i niespotkany, że trudno o tym miejscu zapomnieć. Nic dziwnego, że kiedy potem pada pytanie o to, gdzie dobrze zjeść, odpowiedź brzmi: W Ryby Lubie!

Mój tip: W restauracji znajduje się również szafa z produktami regionalnymi i wyrobami gospodarstwa rybnego, które można kupić i zabrać ze sobą, by wrócić do tych smaków w domowym zaciszu.

U Magdy
Przyznam, że ze względu na popularność Ryby Lubie i fakt, że szczególnie w weekendy bywa tam tłoczno, chciałem znaleźć alternatywę. W ten sposób trafiłem do smażalni „U Magdy”. Już na początku wiedziałem, że wpadłem z deszczu pod rynnę, bo w niedzielne popołudnie również nie było wolnych miejsc i musiałem czekać. Jest to typowa sezonowa smażalnia ze stolikami pod chmurką. Znajduje się we wsi Niwka nieopodal Czaplinka. Latem panią Magdę spotkać można również w Starym Drahimu przy ruinach zamku, gdzie serwuje swoje dania z food trucka. Dla mnie urzekające było to, że choć nie ma tam obsługi kelnerskiej, to wszyscy klienci po zjedzeniu idą podziękować za pyszne jedzenie. Nie rozumiałem tego do momentu, kiedy sam nie spróbowałem smażonej sielawy. I też poszedłem przekazać wyrazy uznania i podziękować za ucztę dla podniebienia.
Cenię takie miejsca za ich autentyczność. Menu to prosta tablica, z której skreśla się to, co danego dnia już „wyszło”. Zapytałem o ryby, które pani Magda sprzedaje w słoikach pod marką „Skarby z jeziora”, ale niestety nie miała już ani jednego. Czy to nie jest najlepsza reklama?

Pałac w Siemczynie
W podróży są takie momenty, że człowiek ma ochotę na coś typowo polskiego. Nie będę wchodził w dywagacje na temat pochodzenia dań czy składników potraw. Bezpiecznie można jednak przyjąć, że schabowego czy mielonego z ziemniakami i surówką zaliczyć można do kanonu kuchni polskiej. Idąc tym tropem, skierowałem kroki do, jak się później okazało, niezwykłego miejsca, które zaskoczyło mnie pod wieloma względami.
Kiedy w 2016 r. podróżowałem po tych terenach, pałac w Siemczynie dopiero się odradzał niczym feniks z popiołów. Pod skrzydłami rodziny Andziaków zyskał nie tylko szansę na przetrwanie przez kolejne wieki i pokolenia, ale również na rozwój i przywrócenie go do czasów świetności. Jechałem więc na schabowego do restauracji, która mieści się w dawnych zabudowaniach folwarcznych, a nie mogłem się rozstać z barokowym pałacem, w którym mieszczą się dwa arcyciekawe muzea. Pierwsze z nich poświęcone jest pałacowemu życiu i w bardzo ciekawy sposób pokazuje wszystkie aspekty, z jakim mierzyli się mieszkańcy jego wnętrz. Kolejne piętra zajęte są przez czasowe wystawy dzieł sztuki. Prawdziwa perła mieści się na poddaszu. Pod 300-letnią konstrukcją dachu, która sama w sobie jest piękna, urządzono muzeum poświęcone dawnym narzędziom rolniczym. Moim przewodnikiem był Zdzisław Andziak, który wraz bratem Bogdanem przed laty kupili ten siemczyński majątek i ocalili go od zniszczenia.
Historia barkowego pałacu sięga XVIII w. Wybudowano go w latach 1722-1726 na zlecenie Henninga Berndta von der Goltza. Powstał w kształcie podkowy z tarasem w środkowej części. Główny gmach przykrywał mansardowy dach. W 1793 r. majątek trafił w ręce rodu von Arnim. Nastąpiła wtedy rozbudowa pałacu o południowe skrzydło, w którym umieszczono sypialnie i pokoje gościnne. Na początku XIX w. powiększono również folwark otaczający pałac, ale niestety już w 1807 r. majątek został zdewastowany przez oddziały generała Vincentiego. W 1907 r. pałac trafił w ręce rodu von Bredow i to im zawdzięcza gruntowny remont oraz dobudowane skrzydło północne, do którego trafiła kuchnia przeniesiona z piwnic. W 1945 r. zarządzono ewakuację wsi, a jej nazwę zmieniono z Heinrichsdorf na Henrykowo i dopiero w 1947 r. przemianowano ją na Siemczyno. Majątek został upaństwowiony, gospodarstwo przejął PGR, a pałac pełnił różne funkcje, stopniowo popadając w ruinę. Na szczęście karta historii się odwróciła i sukcesywnie remontowany pałac dziś cieszy oczy właścicieli i turystów.
Wracając do kuchni, którą siłą rzeczy przyćmiła wyjątkowa historia tego miejsca, wybrałem tę restaurację ze względu na proste menu, w którym znalazłem to, czego szukałem. Dania znane mi z rodzinnych obiadów zaskoczyły mnie wyrazistym smakiem. Miałem przyjemność skosztować klasycznego schabowego, za którym nie przepadam, ale w tym miejscu był naprawdę bardzo dobry. Dużo większym zaskoczeniem okazały się kotlety mielone, których – jak podpowiadał mi rozsądek – nie powinienem jeść tuż po schabowym, ale pachniały tak, że nie mogłem się oprzeć. Szczęście, że pałac sąsiaduje z parkiem, gdzie można udać się na przyjemny spacer w cieniu wiekowych drzew, żeby złapać oddech po tak obfitym jedzeniu.

Mój tip: Planując podróż na Pojezierze Drawskie, warto rozważyć nocleg w pokojach hotelowych zlokalizowanych przy pałacu.

Tawerna Fish & Grill
Brakuje mi w Polsce dobrych przydrożnych knajp. Wraz z rozbudową sieci autostrad z mapy sukcesywnie zaczęły znikać kolejne kultowe miejsca. Póki co na Pojezierzu Drawskim i w jego okolicach nie ma w planach budowy takich dróg. Przy krajówkach życie biegnie jak dawniej. Jednym z miejsc, na które warto zwrócić uwagę, jest Tawerna Fish & Grill w Łowiczu Wałeckim obok Mirosławca. Karta zawiera kilka dań głównych, wśród których prym wiodą burgery. Ich miłośnicy będą zachwyceni! Dużym atutem tego miejsca jest ciekawy wystrój, który łączy w sobie różne style. Polecam zajrzeć tam po drodze na Pojezierze Drawskie.

Juchowo Farm
Nie zawsze da się spróbować wszystkiego na miejscu lub bywa tak, że pewne smaki chce się zabrać ze sobą do domu. Dzięki takim miejscom jak Juchowo Farm jest to możliwe! Wśród wielu różnych aspektów działania Projektu Wiejskiego Juchowo Farm znaleźć można również sklep stacjonarny, który mieści się w przy gospodarstwie rolnym. Kupić w nim można nie tylko produkty z Juchowa, ale również od innych lokalnych dostawców. W tym miejscu warto pojawić się w porze obiadowej (między 12.00 a 14.00), kiedy w restauracji serwowany jest obiad. Bazuje on wyłącznie na produktach pochodzących z gospodarstwa.
Polecam bliżej przyjrzeć się temu miejscu. Jest ono interesujące z wielu powodów. Mnie zaciekawiły nie tylko produkty wysokiej jakości, ale również cała biodynamiczna filozofia produkcji. Przy gospodarstwie funkcjonuje Zakład Aktywności Zawodowej, który zatrudnia osoby z niepełnosprawnościami.

Połczyńska Olejarnia
Drugim miejscem, w którym na co dzień można kupić lokalne produkty, jest Połczyńska Olejarnia znajdująca się przy ul. Mariackiej 8 w Połczynie-Zdroju. Odwiedziłem to miejsce, żeby bliżej poznać młodych rolników, którzy samodzielnie tłoczą na zimno naturalne oleje. W ten magiczny świat, w którym wyciska się z natury to, co najlepsze, wprowadziła mnie pani Zuzanna. Dosłownie oderwałem ją od pracy na polu i przekonałem, żeby spotkała się ze mną w sklepie, bo o ich produktach mówiło mi sporo osób w regionie. Nie pomyliłem się, ponieważ to miejsce jest czymś więcej niż tylko kolejnym sklepem ze zdrową żywnością. To swoista ambasada natury, w której promuje się nie tylko zdrowe jedzenie, ale również ekologiczne podejście do życia. Półki sklepowe uginają się od produktów dostarczanych przez lokalnych producentów. W tym miejscu kupić można również miody drahimskie z pasieki rodziny Ihnatów z Chłopowa.

Bobrowa Dolina
Kiedy przejechałem przez bramę Bobrowej Doliny, od razu z uśmiechem podszedł do mnie pan Roman. Umawiałem się co prawda z panią Agnieszką, ale kiedy usłyszałem, że czekali na mój przyjazd, to wyczułem w jego głosie prawdziwą radość z tego spotkania. Moje zauroczenie tym gospodarstwem i jego właścicielami rosło z każdą kolejną historią. Pochodzą z tych terenów, wychowali się w Krągach, wsi obok Bornego Sulinowa. Zamieszkali w starej pradolinie, gdzie przed laty królowały bobry. Zaczęli w to miejsce przenosić stare drewniane domy, którym dają drugie życie. Są otwarci na ludzi. Goszczą w swoich progach wolontariuszy z całego świata. Tworzą wspólnie piękne miejsce i uczą się czerpać radość z natury.
Kiedy wjechałem do ich gospodarstwa, pierwsze, o czym pomyślałem, to że przydałaby się tu kosiarka. Dobrze, że nie powiedziałem tego na głos, bo wyszedłbym na totalnego ignoranta. Wszystko, co tam rośnie, zostało celowo posadzone i ma swoje wyjątkowe miejsce. W przeszklonej sali, w której siedzieliśmy, popijając napar z czagi, czyli huby brzozowej i zajadając się świeżo upieczonym chlebem, przy kominku suszyły się zioła. Pan Roman zgłębia tę tematykę od lat i opracował własne receptury łączenia ziół z miodem. Wszystko, czego u nich spróbowałem, było wyjątkowe, i nic nie było przypadkowe. W rozmowie wyczuwałem głęboką wiedzę, której nie czerpią z powietrza, ale z rozmów z doświadczonymi zielarzami i mistrzami w tej dziedzinie. Nie śmiem tu przytaczać nazw ziół ani ich zastosowań. Najlepiej robią to państwo Agnieszka i Roman, dlatego polecam umówić się z nimi i poznać bliżej filozofię ich gospodarstwa, a także podejścia do siły od wieków zaklętej w ziołach.

Co ciekawego zobaczyć można na Pojezierzu Drawskim?

– Rezerwat przyrody Diabelskie Pustacie
Rozległe wrzosowiska znajdujące się w samym sercu ogromnego kompleksu leśnego rozciągającego się między Bornym Sulinowem a Kłominem.

– Ruiny zamku w Starym Drahimiu (czynne sezonowo od maja do września)
Pozostałości zamku joannitów położone na wąskim przesmyku między jeziorami Drawsko i Żerdno. Będąc w okolicy, warto też przejść się wzdłuż brzegu Drawska, które w tym miejscu prezentuje się niezwykle ciekawie.

– Czaplinek
Rynek i jego najbliższe otoczenie skupiają główne atrakcje miasta. Ciekawym miejscem jest siedziba Stowarzyszenia TO TU przy ul. Studziennej 2. Na uwagę zasługuje również malownicza marina nad jeziorem Drawsko.

– Jezioro Komorze
We wsi Sikory znajduje się niewielka plaża z pomostem. Widok na jezioro przysłonięty jest przez rozległą wyspę nazywaną Wydrzą. Na przeciwległym brzegu, od strony Rakowa, również znajduje się plaża, a z prawej strony jeziora biegnie droga, którą można udać się na przyjemny spacer po lesie. Ścieżka co jakiś czas zbliża się do jeziora i z brzegu podziwiać można jego rynnowy, wydłużony kształt.

– Dolina Pięciu Jezior
Zlokalizowana jest przy drodze z Czaplinka do Połczyna-Zdroju. Brzegi jezior niestety są mocno zarośnięte i niedostępne. Paradoksalnie najlepsze widoki rozciągają się z okien samochodu w czasie przejazdu drogą nr 163. W miejscach, gdzie można bezpiecznie i legalnie zaparkować, nic nie widać. Pozostaje szukanie dzikich ścieżek wydeptanych przez wędkarzy, ale i one często prowadzą donikąd. Ze względu na remont drogi, która przez dwa lata była wyłączona z ruchu, nie docierało w to miejsce zbyt wielu turystów i natura zagarnęła dla siebie malownicze miejsca nad jeziorami.

– Połczyn-Zdrój
Miasto budzące bardzo mieszane uczucia. Zdecydowanie lepiej prezentuje się część uzdrowiskowa z parkiem zdrojowym i zabytkowymi sanatoriami. Centrum miasta, które starano się ożywić zwieszonymi nad głową kolorowymi parasolami, ma aspiracje do miejsca turystycznego, ale przed włodarzami jeszcze sporo pracy.

– Park Żubra w Złocieńcu
Mieści się w nim piękna aleja grabowa złożona z 83 wiekowych drzew, które ukształtowano w taki sposób, że utworzyły naturalny tunel.

– Pozostałości po radzieckich bazach wojskowych
W samym Bornym Sulinowie, a także Kłominie, spotkać można wiele tzw. budynków widm. Są to porzucone przez wojska radzieckie bloki i zabudowania, które przez lata nieużytkowania zaczęły popadać w ruinę. Piorunujące wrażenie robi Kłomino, które po wojnie Rosjanie przejęli po Niemcach. Ostatni radzieccy żołnierze opuścili je w 1992 r. Było ono miastem mogącym dać dach nad głową kilku tysiącom ludzi. Stało się jednak inaczej, ponieważ na początku XXI w. zamieszkiwało je jedynie kilkanaście osób. Budynki były sukcesywnie wyburzane i dzisiaj tylko z perspektywy powietrza dostrzec można dawny układ ulic, przy których stały bloki.
W Bornym Sulinowie na uwagę zasługuje Dom Oficera, a także opustoszałe budynki znajdujące się nieopodal Muzeum Militarnej Historii.

A ponad te wymienione miejsca zobaczyć można wiele innych, które czekają na swoich odkrywców. W trasę udałem się Mazdą CX-5 z napędem 4×4. Na mapie, w specjalnej zakładce, zaznaczam drogi, które pokonać można autem z wyższym zawieszeniem. W większości są to stare brukowane drogi, które są w codziennym użyciu przez mieszkańców, ale ze względu na ich stan nawigacja GPS skutecznie je omija. Dla miłośników Slow Roadu są jednak spełnieniem marzeń, bo nie tylko nawierzchnia, ale i widoki za oknem skłaniają do zdjęcia nogi z gazu.

Zobacz najnowsze wpisy na blogu