ŚWINOUJŚCIE – HEL

Długość trasy: 560 km
Orientacyjny czas trwania: 3 dni

Wyjazdy nad Morze Bałtyckie zazwyczaj kojarzą się z błogim lenistwem. Postanowiłem przełamać ten stereotyp i połączyć ze sobą odpoczynek, zwiedzanie, dobre jedzenie i radość z jazdy. Zadanie nie było takie proste, jak mogłoby się wydawać. Wraz z pierwszym szkolnym dzwonkiem mniejsze miejscowości pustoszeją. Po deptakach wiatr przesuwa śmieci między zamkniętymi budkami z goframi i kebabami. Można oczywiście wybrać Kołobrzeg, Łebę czy Władysławowo, gdzie ze względu na zagranicznych turystów sezon trwa niemal cały rok, ale ja chciałem pokazać wybrzeże jako miejsce, które można odkrywać krok po kroku. Logicznym posunięciem było udanie się do Świnoujścia i spojrzenie na wschód, czyli w kierunku Półwyspu Helskiego. Czy było warto? Jak najbardziej!

Zaczęło się przy ścianie zachodniej, przy której odkryłem sporo nowych miejsc. Na Wyspie Wolin od razu udałem się do Centrum Słowian i Wikingów. Pogoda była ponura i spacerując pomiędzy drewnianymi domostwami, miałem wrażenie, jakby ich mieszkańcy mieli za chwilę do nich wrócić. Ekspozycja jest bardzo ciekawa, a samo zwiedzanie wciąga. Skansen znajduje się nad Dziwną i kontrastuje z murowaną zabudową przeciwnego brzegu, wypełnionego przez wędkarzy. Widok ten rozpościera się z dawnej umocnionej, portowej części nabrzeża. Do obejrzenia jest również ok. 25 chat i piękna brama obronna wraz z tradycyjnymi wałami. Sugeruję skorzystanie z oprowadzania przez przewodnika. Na pewno odpowie on na wiele pytań, które mogą pojawić się w trakcie poznawania średniowiecznego świata.

Nim dotarłem do Świnoujścia, postanowiłem zajrzeć jeszcze do uroczego zakątka Wolińskiego Parku Narodowego, jakim jest Turkusowe Jezioro. Przeszedłem szlakiem przez bukowy las aż na wzgórze Zielonka z panoramą na całą okolicę. Spacer zajmuje ok. godziny. Z Wapnicy ruszyłem prosto do Świnoujścia. Przeprawiłem się promem w Karsiborze i sprawiło mi to wielką frajdę. Szczerze to polecam, ale nie w długie weekendy, wakacje itp. Wtedy potrafią tworzyć się tam kolejki, co odbiera całą przyjemność. Kiedy już znalazłem się ponownie na stałym lądzie, przejechałem na chwilę do niemieckiej miejscowości Ahlbeck. Od lat chciałem zobaczyć historyczny zegar, przepiękne molo i porównać niemiecki kurort do tego, co znam z Polski. Miasteczko jest bardzo klimatyczne. Od Świnoujścia dzieli je kilka kilometrów i jedynie ograniczenia prędkości sprawiają, że wycieczka do niego trwa dobre 30 minut. Jeśli będziecie blisko, to warto się tam wybrać.

Po wypadzie do Niemiec pojechałem do znaku nawigacyjnego Stawa Młyny. Znajduje się on na końcu falochronu wschodniego przy samym ujściu Świny do Bałtyku. Wpatrzony w morze powtórzyłem w głowie swój plan. Trzymać się brzegu morza, jeść dorsza, zobaczyć jak najwięcej bałtyckich plaż. No to do dzieła!

Pierwszym przystankiem w drodze na wschód były Międzyzdroje. Udałem się (już nieco głodny) do kultowej Smażalni Strzecha położonej na samym końcu promenady. To miejsce łatwo rozpoznać, bo na brzegu obok zazwyczaj zobaczyć można kutry rybackie. Po obiedzie przyjemnie będzie przespacerować się po plaży!

Skosztowałem ryby i udałem się na wzgórze Gosań. Celowo pominąłem zagrodę pokazową żubrów, którą zwiedzałem już wiele razy. Wolałem przechadzkę po lesie i widok na morskie fale z wysokiego klifu. Na wzgórzu Gosań jest zawsze pięknie. Na morze spogląda się spomiędzy potężnych pni buków. Następnie drogą nr 102 przez Wisełkę udałem się do Dziwnowa. Podróżowanie po sezonie po tych miejscowościach ma taką zaletę, że zaparkować można tuż przy samej plaży. Dzięki temu można sobie pozwolić na wiele krótkich postojów. Potem na chwilę odjechałem od morza, by udać się do Kamienia Pomorskiego. Wybrałem się tam głównie ze względu na Muzeum Kamieni, które mieści się w wybudowanej w 1308 r. Baszcie Wolińskiej. Pragnąłem zobaczyć również zjawiskowy wirydarz przy katedrze pw. św. Jana Chrzciciela i znajdujące się w niej ograny z 1669 r. Brzmią tak doskonale, że w mieście od lat organizowany jest Międzynarodowy Festiwal Muzyki Organowej i Kameralnej. Zatrzymałem się na chwilę przy rynku z ratuszem, a potem zszedłem w kierunku zalewu, niewielkiej mariny i molo. Słońce było już jednak coraz niżej, więc udałem się do Trzęsacza. To miejsce odwiedziłem głównie z uwagi na pozostałości kościoła, który niegdyś stał daleko od morza, a dzisiaj gdyby nie falochrony i umocnienia, nie byłoby po nim śladu. Plaża jednak jest tam mało interesująca, więc od razu pojechałem kilka kilometrów dalej do Rewala. Tam pospacerowałem wśród wyciągniętych na plażę kutrów i musiałem ruszyć w dalszą drogę, chciałem zdążyć na zachód słońca do Kołobrzegu. Pominąłem wyjątkową latarnię morską w Niechorzu, ale za to w Trzebiatowie skręciłem na drogę nr 109 i przez Mrzeżyno, Dźwirzyno i Grzybowo dojechałem do celu.

Kołobrzeg jest specyficzny. Z jednej strony w głębi lądu znajdziemy tam osiedla, które niczym nie różnią się od tych z Katowic, Lublina czy Wrocławia. Z drugiej strony w pobliżu morza oblicze miejscowości zupełnie się zmienia. Uwielbiam trasę spacerową z Mariny Solnej przez Bindaż do ul. Towarowej prowadzącej do XVII-wiecznej latarni morskiej. Czasem wędruję do końca falochronu wschodniego albo plażą idę na molo. Stamtąd skrajem Parku im. S. Żeromskiego przechodzę do ul. Reymonta, którą wracam w kierunku mariny. Tym razem zajrzałem do chwalonej restauracji 7 Smaków i zjadłem tam przepysznego dorsza (już drugi raz tego dnia!). Po dniu pełnym emocji i przygód udałem się na odpoczynek do znanego z poprzedniej trasy Shuum Boutique Wellness Hotel. Tam się nie tylko nocuje. Tam człowiek się regeneruje.

Po śniadaniu postanowiłem wybrać się na krótką wycieczkę rowerową do pobliskiego Ekoparku Wschodniego. Sieć ścieżek, kładek i pomostów stwarza doskonałe warunki dla cyklistów. Bonusem są morskie panoramy, które podziwiać można z niewielkiego klifu porośniętego buczyną.

Mój plan zakładał, że dojadę tego dnia do Zagrody Śledziowej w Starkowie, więc nie musiałem się zbytnio spieszyć. Po maratonie z dnia poprzedniego mogłem całkowicie delektować się jazdą, spacerami po plaży i posezonową ciszą. Pierwszym przystankiem na mojej trasie były Chłopy. Z nowo wybudowanego molo podziwiać można kutry rybackie stojące na plaży i ciągnące się po horyzont plaże. Nie tak daleko stąd znajduje się moje ukochane Unieście, które odwiedzam od lat przy każdej możliwej okazji. Po skosztowaniu wędzonej ryby ruszyłem dalej w kierunku Darłowa. Polecam przejazd malowniczą drogą nr 203. W samym miasteczku przeszedłem się do latarni morskiej, przy okazji oglądając futurystyczną konstrukcję rozsuwanego mostu.

Z podobnym, lecz dużo większym cudem techniki spotkałem się po chwili w Ustce. Tam, również w okolicy latarni morskiej, zobaczyć można obrotowy most dla pieszych zawieszony nad rzeką Słupią. Kiedy już nacieszyłem oczy zawiłościami tego cudu techniki, promenadą nadmorską przeszedłem do restauracji Dym na wodzie. Tamtejszy dorsz zdeklasował wszystkie inne, które jadłem w życiu do tej pory. Po prostu poezja! Oszołomiony smakiem udałem się na spacer w stronę szachulcowych domów. Ich największe skupisko znalazłem przy ul. Czerwonych Kosynierów. W jej okolicy aromatyczną kawę i coś słodkiego znajdziecie w Cafe Mistral przy ul. Kaszubskiej 9. Dobre wrażenie zrobił na mnie również bulwar portowy prowadzący aż do latarni morskiej. Taki spacer po Ustce dostarczy Wam wrażen i estetycznych, i smakowych. Z pozoru dzień wydawał się mało intensywny, ale i tak zasnąłem w okamgnieniu w przytulnym pokoju wśród starkowskich pól w Zagrodzie Śledziowej.

Od celu dzieliło mnie jeszcze prawie 200 km. Kolejny dzień rozpocząłem od krótkiej wizyty w Poddąbiu i Rowach, a następnie udałem się do Kluk, żeby podziwiać Jezioro Łebsko i Skansen Wsi Słowińskiej. Tym razem nie wybrałem się na wydmy, a prosto do Łeby. Tam przespacerowałem się po plaży z widokiem na urokliwy zameczek i ruszyłem do Latarni Morskiej Stilo. Wokół niej utworzono Rezerwat Przyrody Mierzeja Sarbska. Sosnowy las wygląda tam, jakby rósł na pustyni, bo naniesiony przez wiatr piasek zakrywa leśną ściółkę.

Następnie pojechałem do pobliskiego Pałacu Ciekocinko, gdzie w Luneta & Lorneta Bistro Club po raz kolejny zachwyciłem się smakiem bałtyckiej ryby. Pospacerowałem chwilę po parku i ruszyłem do pobliskich Dębek. Uwielbiam to miasteczko głównie ze względu na niezwykle malownicze, dzikie i nieustannie zmieniające się ujście rzeki Piaśnicy do Bałtyku. Plaża jest tam niezwykle urodziwa, a łodzie rybackie dodają jej niezwykłego klimatu. To idealne miejsce na dłuższy spacer, bo po sezonie nie ma w tej okolicy żywego ducha. To też jeden z ostatnich przystanków z łatwodostępnym piaszczystym wybrzeżem przed wjazdem na Półwysep Helski. Nim tam ruszyłem, udałem się jeszcze na przylądek Rozewie. Panuje tam niepowtarzalna atmosfera, czuć nieokiełznany charakter natury.

Przyszedł czas, żeby z obu stron otoczyć się morzem. Na Helu po sezonie ma się poczucie, że jedzie się na koniec świata. W tygodniu ruch jest znikomy. W końcu ta droga prowadzi donikąd, pokonując ją w całości, minąłem może 3 samochody. Tam, gdzie z okien widać było wodę, jechałem żółwim tempem i po prostu delektowałem się widokami. Dojechałem do miejscowości Hel i starym zwyczajem udałem się jak najbliżej latarni morskiej. Ku mojemu zaskoczeniu nawet długo po wakacjach i przy kiepskiej pogodzie parkingi były tam płatne. Ulicą Kuracyjną przeszedłem na plażę, a następnie wygodnymi kładkami dostałem się do Kopca Kaszubów, który jak się okazało, jest symbolicznym początkiem Polski. Dla mnie był to koniec trasy.

Nim jednak wróciłem do codzienności, wybrałem się na spacer po porcie. Warto go obejrzeć nie tylko ze względu na kutry i statki, ale także dlatego, że czas tego miejsca powoli się kończy. Znikają stare napisy na murach. Port z jednej strony żyje, a z drugiej popada w ruinę. Po obejrzeniu go wyjście na pobliską promenadę spacerową jest niczym kubeł zimnej wody na głowę. Koniecznie trzeba zobaczyć także Muzeum Rybołówstwa i położone tuż obok fokarium.

Jedna przygoda się skończyła, a druga się zaczyna. Kontynuacją tej trasy była podróż po Kaszubach, czyli trasa „Kaszubski klasyk”.

Zobacz najnowsze wpisy na blogu