Z MAZDĄ 6E W KRAINIE 100 JEZIOR

Rytmiczny dźwięk kierunkowskazu zwiastował zjazd z autostrady A2. Właśnie w ten sposób Mazda 6e i ja kończyliśmy nasz początkowy etap podróży z Warszawy do Krainy 100 Jezior. Była to moja pierwsza tak daleka trasa elektrykiem, więc z wielkim zainteresowaniem obserwowałem zasięg i zużycie energii. Ku mojemu zaskoczeniu, wszystko odbyło się niemal katalogowo – po pokonaniu prawie 360 km miałem jeszcze spory zapas zasięgu na wycieczki po okolicy.
Po zjeździe z autostrady zwolniłem dosłownie i w przenośni. Zaczęły mnie fascynować krajobrazy za oknem, które z każdym kilometrem stawały się coraz ciekawsze. To wszystko zasługa lodowca, który przed tysiącami lat wyrzeźbił tę krainę. Minęło niespełna trzydzieści minut na drodze numer 24 i zobaczyłem drogowskaz z napisem „Prusim”. Gdyby go nie było i tak wiedziałbym, że to w tym miejscu muszę skręcić, a podpowiadały mi to trzy drewniane wiatraki stojące przy drodze. Był to nieomylny znak, że Olandia jest już blisko.

Z szacunkiem dla historii

Przez ceglaną bramę wjechałem na teren dawnego folwarku. Jego korzenie sięgają XVIII wieku, a mimo upływu lat udało się zachować pierwotny układ. Zmieniło się jedynie przeznaczenie: w zabytkowych wnętrzach spichlerza, dworu i kamiennika działają obecnie hotel i restauracja.
To, co natychmiast rzuciło mi się w oczy, to fakt, że Olandia żyje w swoim niespiesznym tempie. Ów brak pośpiechu i swobodna atmosfera, połączona z gustowną elegancją, udzielają się bardzo szybko. Usiadłem na tarasie z kawą w dłoni, obserwując promienie zachodzącego słońca muskające taflę Jeziora Kuchennego. Z zachwytem podziwiałem, z jakim szacunkiem dla historii udało się nadać temu miejscu nowy charakter. Myślami sięgnąłem do roku 1840, kiedy majątek ten trafił w ręce rodziny von Reiche. Czy oni też z takim podziwem spoglądali na jezioro ze swojej letniej rezydencji?
Olandia funkcjonuje już od dobrych 15 lat i mocno ugruntowała swoją pozycję w Krainie 100 Jezior. Jest to świetna baza wypadowa do wycieczek po okolicy. Można też spędzić czas na miejscu, korzystając z basenu z widokiem na jezioro lub strefy SPA, a po błogim lenistwie skosztować wyśmienitego jedzenia w restauracji Olenderskie Smaki.
Olandia przyjęła mnie z otwartymi ramionami. Zaproszenie do tego miejsca miałem od kilku lat i żałuję, że tak długo zwlekałem z odwiedzeniem tego zakątka Wielkopolski. Mój pokój znajdował się w spichlerzu. Z okna widziałem dwór i skrawek jeziora. Pełnymi garściami czerpałem ze spokoju, jakim emanuje to miejsce. Po emocjonujących wycieczkach bez problemu mogłem znaleźć oazę ciszy nad jeziorem, a przecież nie ma nic lepszego niż kontakt z naturą. Z nieukrywaną radością wracałem do Olandii z myślą o pysznym jedzeniu. Menu oparte jest na lokalnych produktach i sprawdzonych przepisach. Efekt? Każde danie, którego spróbowałem, to mistrzostwo!

A skąd właściwie wzięła się ta nazwa? Czy ten zabytkowy folwark ma coś wspólnego ze szwedzką wyspą Olandią? Rozwiązanie tej zagadki leży w przeszłości tych terenów. W XVIII wieku sprowadzono tutaj osadników niderlandzkich, zwanych Olędrami. Nie mieli oni prostego zadania, ponieważ ujarzmienie ziemi w tej polodowcowej krainie nie było łatwe. Olędrzy byli uznawani za specjalistów w osuszaniu bagien, co miało kluczowe znaczenie w pobliskiej Puszczy Noteckiej.

Kraina 100 Jezior

Z Prusimia wyruszyłem w mało znany mi teren. W Sierakowie i Puszczy Noteckiej byłem kilka lat temu, ale wtedy skupiałem się na centralnej i północnej części tego kompleksu leśnego. Tym razem sporo miałem do odkrycia w Sierakowskim Parku Krajobrazowym i w dolinie Warty. Trasę zaplanowałem, stojąc przy mapie na ogromnej planszy w Olandii.
Pierwszym przystankiem był Międzychód. Zaparkowałem nad brzegiem Jeziora Miejskiego obok Parku Oskara Tietza. Już stąd mogłem podziwiać panoramę zabytkowej części miasteczka. Im bardziej zagłębiałem się w uliczki, tym bardziej rósł mój zachwyt. Przeszedłem znad jeziora nad Wartę. Po drodze minąłem rynek i zabytkowy kościół pw. Męczeństwa św. Jana Chrzciciela.
Międzychód, jak wiele innych miast na terenie Ziem Odzyskanych, ma specyficzny klimat. Są w nim miejsca zapomniane i zrujnowane, ale nie brak też promyków nadziei. Podobne wrażenie miałem, spacerując po Sierakowie. Tam jest nieco inaczej, bo miasto ma konkretne atrakcje – Zamek Opalińskich czy zabytkowe stajnie Stada Ogierów. W Międzychodzie trzeba szukać detali i „smaczków”. Kryją się one głównie w architekturze: stare szyldy, wyłaniające się spod tynku niemieckie napisy czy po prostu klimatyczny układ ulic z wielobarwnymi fasadami kamieniczek. Nie jest to podane na dłoni – trzeba szukać. Ja bardzo lubię takie miejskie spacery, zwłaszcza w miasteczkach, gdzie turysta nie jest codziennym widokiem.
Drogą nr 182 z Międzychodu pojechałem do Sierakowa. Tam podobnie – spacer i poszukiwania. Kolejnym punktem na mojej trasie był punkt widokowy nad wsią Łężeczki. Ma nie tylko świetną infrastrukturę, ale przede wszystkim wspaniały widok na polodowcowy pejzaż tej krainy. Dominują w nim rynnowe jeziora ze stromymi brzegami, wzgórza morenowe oraz obszary porośnięte bujnymi lasami. Puszcza Notecka to zupełnie inny świat – królestwo sosny.

Z Łężeczek pojechałem z powrotem do Sierakowa i dalej drogą nr 133 w kierunku Jeziora Kubek. Na jej początku, za miastem, nadal stoją tablice informujące, że jest przejezdna tylko dla samochodów terenowych. Ja bez problemu Mazdą 6e przejechałem nią kilka kilometrów na północny kraniec Jeziora Kubek. Panuje tam niezwykły klimat. To płytkie jezioro (średnia głębokość ok. 3 m) jest szczelnie otulone lasem. Spacerując wzdłuż jego brzegów, za każdym razem czuję się, jakbym czytał Arkadego Fiedlera opisującego swoją podróż w książce „Kanada pachnąca żywicą”.
Widziałem już miasteczka, jeziora, lasy, więc do pełni szczęścia brakowało mi tylko Warty. Rzeka ta jest dla mnie o tyle ważna, że nad nią się wychowałem – choć kilkaset kilometrów dalej, bo w Częstochowie. Tutaj, na południowym skraju Puszczy Noteckiej, Warta ma zupełnie inne oblicze. Dumnie przecina krainę pełną wzgórz. Dojście nad rzekę nie jest proste. Od drogi nr 198 (Sieraków – Radogoszcz) oddziela ją pas pól uprawnych i łąk. Można próbować przejść nad brzeg w okolicach Kobylarni, Chorzępowa czy Zatomia Nowego, ale nie będzie to łatwe zadanie. Nadal czynna jest przeprawa promowa z Zatomia Nowego do Zatomia Starego, ale tym razem nie udało mi się przeprawić, bo trafiłem akurat na planową przerwę w południe.
Ostatnim punktem mojej podróży był dawny folwark w Mniszkach, w którym obecnie działa Centrum Edukacji Regionalnej i Przyrodniczej. Zorganizowano w nim wystawy poświęcone ginącym zawodom.
Poszczególne warsztaty emanują autentycznością. Największe wrażenie zrobiły na mnie skład kolonialny, warsztat szewca i dawna kuźnia.
Polecam to miejsce szczególnie rodzinom z dziećmi. Taka podróż do przeszłości będzie dla najmłodszych turystów wspaniałą atrakcją i niezapomnianym przeżyciem.

Podróż Elektrykiem

A jak w tym wszystkim spisała się elektryczna Mazda 6e? Nie mając doświadczenia w tak dalekich podróżach samochodami z takim napędem, miałem sporo obaw. Głównie wynikały one z powielanych i błędnych stereotypów, które nijak mają się do rzeczywistości.
Od momentu wyjazdu z Warszawy aż do Olandii minąłem kilkanaście punktów, w których mógłbym naładować samochód. Mógłbym, ale nie musiałem, bo zasięg spokojnie wystarczył na pokonanie całej trasy bez ładowania. Przejechałem 360 km i pozostało mi jeszcze 110 km zasięgu. Myślę, że dopóki samemu nie wyruszy się w podróż elektrykiem, nie zwraca się uwagi na to, jak bardzo rozwinęła się sieć ładowarek. Pierwszy mit obaliłem już na samym początku.
W Olandii miałem do dyspozycji dwie ładowarki, więc bez problemu po powrocie na miejsce mogłem podłączyć Mazdę 6e i pójść na obiad. Szybkie ładowanie w niespełna 50 minut przywracało mi stan naładowania do 90%, co bez stresu pozwalało na całodzienne wycieczki po okolicy.
Jazda po autostradzie niczym nie różniła się od podróży klasycznym samochodem. Największe zalety elektryka odkryłem jednak dopiero na bocznych drogach. Komfort jazdy jest nieporównywalnie lepszy niż w przypadku benzyniaków czy diesli. Początkowo musiałem uważać, bo dodawanie gazu z siłą, do której byłem przyzwyczajony, szybko wgniatało mnie w fotel.
Fascynująca jest współpraca napędu z kierowcą – auto reaguje błyskawicznie. Jedzie się też bardzo płynnie, bez szarpnięć. No i jest cicho! To chyba była dla mnie największa frajda: kiedy jechałem leśną drogą, mogłem słuchać śpiewu ptaków.
Kiedy odebrałem Mazdę 6e, lekko przeraziły mnie gabaryty – prawie 5 m długości! Obawy o parkowanie rozwiały się jednak natychmiast, już po przyjeździe do domu i manewrowaniu w garażu podziemnym. System kamer ułatwił mi wjechanie na miejsce bezbłędnie za pierwszym razem. Bez poprawek!

Podróż Mazdą 6e do Krainy 100 Jezior i Olandii była strzałem w dziesiątkę. Ten region ma naprawdę wiele do zaoferowania i jestem przekonany, że wrócę tam jeszcze niejeden raz, aby odkrywać kolejne, mało znane zakątki Wielkopolski.