Z MAZDĄ DO ZAMOŚCIA
Wizyta w Padwie Północy
Apetyt rośnie w miarę jedzenia, dlatego po wizycie w Małym Wiedniu postanowiłem udać się do Padwy Północy, czyli Zamościa. To miasto przyjęło się też określać mianem perły renesansu, a dla niektórych to przykład miasta idealnego. Pierwszy rzut oka na Stare Miasto wywołuje zachwyt, więc wcale nie dziwi to, że w 1992 r. zabytkowa część Zamościa została wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Miasto jest kompaktowe i większość jego najciekawszych atrakcji można zobaczyć, spacerując w obrębie Starówki.
Do Zamościa regularnie zaglądam od ponad 15 lat. Ilekroć wchodzę na Rynek Wielki, czyli plac o wymiarach 100 na 100 metrów, przeżywam ten sam zachwyt i to samo zaskoczenie, jak za pierwszym razem. Tą wizytę połączyłem z odkrywaniem ciekawych zakątków Roztoczańskiego Parku Narodowego. W podróż wybrałem się Mazdą CX-30, która idealnie się sprawdza w trasie, w której łączę jazdę po mieście z wycieczkami po drogach szutrowych.
Komfortowo pokonałem odcinek drogi ekspresowej i krajowej z Warszawy do Zamościa. Kiedy zamarzyła mi się przeprawa polnymi drogami po Działach Grabowieckich, czyli mikroregionie Wyżyny Lubelskiej, to czułem się tak samo pewnie, jak na szerokim asfalcie. Napęd 4×4 poza asfaltem zapewnia mi poczucie bezpieczeństwa. W mieście najbardziej doceniam samochodowy system kamer, który ułatwia parkowanie, a to w Zamościu do najłatwiejszych nie należy.
Na terenie Starego Miasta samochód można zostawić w wielu wyznaczonych do tego miejscach. W tygodniu parkowanie jest płatne, co można zrealizować w parkomatach. Miejsc parkingowych w tej strefie jednak nie ma za wiele w stosunku do liczby mieszkańców i turystów, więc jeśli się nie chce kluczyć po wąskich uliczkach, samochód można zostawić na parkingu tuż przy dawnych obwarowaniach miejskich przy ul. Droga Męczenników Rotundy lub przy ul. Partyzantów.
Co zobaczyć w Zamościu?
Odpowiedź na to pytanie jest złożona. Choć nie jestem zwolennikiem takich rozwiązań i zazwyczaj lubię wszystko zwiedzać na własną rękę, to w przypadku Padwy Północy polecam zgoła inne rozwiązanie. Uważam, że warto zobaczyć Zamość w towarzystwie lokalnego przewodnika. Mnie po jego zakamarkach oprowadzał Jacek Bełz ze Stowarzyszenia Turystyka z Pasją. Znakiem rozpoznawczym przewodników z tego stowarzyszenia są stroje historyczne, w których pasjonaci dziejów Zamościa oprowadzają turystów. A po co przewodnik w tak małym mieście? Przecież można je przemierzyć wzdłuż i wszerz w pół godziny. Odpowiedź na to pytanie przychodzi już po pierwszym zdaniu przewodnika: „Witamy w twierdzy Zamość!”.
Jacek przywitał mnie powyższym zdaniem, kiedy staliśmy na środku Rynku Solnego. Zdziwiłem się, choć jak wielu turystów odwiedzających miasto, szukałem w nim właśnie owej twierdzy, z której Zamość słynie. Jeszcze zanim dotarliśmy do podziemnej trasy turystycznej w Bastionie VII, Jacek rozjaśnił mi arkana historii miasta, które w przeszłości całe było twierdzą.
Zamość jest bardzo ciekawym i unikatowym przykładem miasta fortecznego. Nie chcę się skupiać na szczegółowym wymienianiu ciekawostek historycznych, bo nie jestem przekonany, czy spełniłyby rolę wabika. Wystarczy, że napiszę o skrywanej w murach miejskich wielowiekowej historii, do której odkrywania przydatny jest właśnie przewodnik.
O Zamościu z sercem
Samemu też można w mieście sporo zobaczyć. Mnie za każdym razem fascynuje antropomorficzny układ przestrzenny. Zaprojektował go w XVI w. włoski architekt Bernardo Morando na polecenie pierwszego właściciela miasta Jana Zamoyskiego. Głową założenia jest pałac Zamoyskich, kręgosłupem ul. Grodzka, a serce stanowi Rynek Wielki. Ulice Starego Miasta tworzą krwioobieg. Rynki Solny i Wodny to organy wewnętrzne. Rozlokowane na obrzeżach bastiony jako ręce i nogi służyły do obrony. Ta koncepcja przetrwała w zabudowie do naszych czasów i uważam, że to właśnie dzięki temu Zamość jest tak ciekawym i jednocześnie kompaktowym miejscem do zwiedzania.
W czasie dwugodzinnego spaceru przewodnik zabrał mnie w najciekawsze zakamarki Zamościa. W takim autorskim podejściu do zwiedzania cenię sobie to, że można ustalić, czemu poświęcimy więcej czasu, a co będzie jedynie wzmianką. Choć znam to miasto od lat, to nigdy nie zwiedzałem jego zabytków fortecznych, więc to właśnie one były głównym tematem naszego spaceru. Poza podziemną trasą turystyczną w Bastionie VII zobaczyliśmy też taras widokowy na górze nadszańca, Kojec i wystawę strojów historycznych w Bastionie II.
Obeszliśmy całe Stare Miasto dookoła, więc po drodze widziałem pałac (obecnie szkoła), zamojską katedrę, rynek z charakterystycznym ratuszem i ciekawą trasą w jego podziemiach oraz starą synagogę. Jacek tak pomysłowo prowadził mnie od punktu do punktu, że w czasie każdego przejścia oglądaliśmy mimochodem nowy zakątek miejskiej tkanki. Niejako przy okazji zajrzeliśmy do bardzo ciekawego prywatnego Muzeum PRL-u, które mieści się w zabytkowych korytarzach fortyfikacji. Nawet nie wiem, kiedy minął nam wspólny czas i rozstaliśmy się przy Muzeum Fortyfikacji i Broni. Znajdują się w nim wystawy w trzech przestrzeniach: budynku dawnego arsenału, prochowni oraz w Pawilonie pod Kurtyną.
Noc przesiąknięta historią
Po sporej dawce historii przyszedł czas na delektowanie się miastem. Spodobało mi się tam do tego stopnia, że postanowiłem zostać na noc i dopiero kolejnego dnia ruszyć do Roztoczańskiego Parku Narodowego. Na nocleg wybrałem hotel Arte, głównie dlatego, że mieści się w zabytkowych kamienicach przy Rynku Wielkim. Z okna na poddaszu, gdzie spałem, miałem niecodzienny widok na wieżę ratusza.
Korzystając ze wskazówek Jacka, na obiad poszedłem do Restauracji Muzealnej Ormiańskie Piwnice. Łatwo ją znaleźć, ponieważ wejście znajduje się na rogu kolorowego rzędu kamienic obok ratusza. Skosztowałem tam zupy ormiańskiej i regionalnego przysmaku, czyli gołąbków z kaszą gryczaną w sosie grzybowym. Jacek polecił mi też udać się na deser do kawiarni Mazagran przy ul. Pereca 16. Serwują tam wyśmienitą kawę i chałwę własnego wyrobu.
Gdy zapadł wieczór, na ulicach zrobiło się cicho. Życie jakby ustało. Ponieważ mój hotel był tuż przy rynku, posiedziałem jeszcze trochę na ławce, podziwiając gasnący dzień. Później poszedłem do pokoju, gdzie przez otwarte okno patrzyłem na przesuwające się wskazówki zegara na wieży ratuszowej.
Miasto idealne na weekend
Po tym spokojnym wieczorze i nocy w murach przesiąkniętych historią przyszedł czas na poranek. Głównie dlatego zostałem w Zamościu, bo nigdy nie widziałem tego miasta w czasie porannego przebudzenia. Chciałem zobaczyć, jak pierwsze promienie słońca będą ślizgały się po gzymsach i zdobieniach fasad. Stare Miasto tego ranka budziło się leniwie. Dopiero gdy pojawili się uczniowie zmierzający do szkół, na ulicach zrobił się większy ruch, który ustał wraz z pierwszym dzwonkiem lekcyjnym. Ponownie miałem kolorowy Zamość dla siebie. Słońce wkradało się coraz śmielej i zalewało płytę Rynku Wielkiego.
Polecam zatrzymać się w Padwie Północy, żeby doświadczyć tych dwóch skrajnych pór dnia – wieczoru i poranka. Zamość skąpany w pomarańczowym świetle zachodzącego słońca wygląda zjawiskowo. Z samego rana emanuje błogim spokojem. Czar pryska około godziny 9.00, kiedy pojawiają się przypadkowi spacerowicze i ludzie zdążający do pracy czy sklepów.
Zamość to idealne miasto na weekend. Nie męczy, nie przytłacza i ma sporo do zaoferowania. Urzeka architekturą i historią. Sporo w nim klimatycznych knajpek i restauracji z pysznym jedzeniem. Kiedy połączy się taką wizytę z wycieczką po Roztoczu czy Działach Grabowieckich, to otrzymuje się gotowy przepis na niezapomnianą podróż.