MAZDĄ 6E NA TROPIE HISTORII BOMBKI
Ta przygoda rozpoczęła się w ostatnich dniach tegorocznych wakacji. Przemierzałem Mazdą 6e kręte mazurskie drogi i zaglądałem do nieznanych mi wcześniej miejsc. Żar lał się z nieba, a ja – chcąc złapać chwilę wytchnienia od niemiłosiernego gorąca – postanowiłem zrobić krótką przerwę w Kętrzynie. Kusząca była perspektywa zwiedzania muzeum w chłodnych murach krzyżackiego zamku. Byłem akurat przy śluzie na Kanale Mazurskim w Leśniewie i, ustawiając nawigację na Zamek w Kętrzynie, zobaczyłem w pobliżu intrygującą nazwę: „Konsulat Świętego Mikołaja”. Zaintrygowało mnie to na tyle, że natychmiast postanowiłem sprawdzić, co kryje się pod tym adresem. Posłuchajcie…

Konsulat Świętego Mikołaja
Zaparkowałem Mazdę w pobliżu ceglanego budynku. Już na pierwszy rzut oka świąteczne akcenty mocno kontrastowały z sierpniowym upałem. Po schodkach wszedłem przez drzwi „konsulatu” i spotkałem przesympatyczną panią, która na wstępie zapytała, ile mam czasu na zwiedzanie.
Nie wiedząc, z czym mam do czynienia, bezpiecznie odpowiedziałem, że jestem tu przejazdem i w zasadzie się spieszę. To był błąd! W tym momencie mogłem stracić szansę zobaczenia tego niezwykłego miejsca, bo owa pani uczciwie stwierdziła, że w takim razie lepiej będzie, jeśli wrócę w innym terminie. Uparłem się jednak, że kupię bilet i po prostu „rzucę okiem”. Nie rozumiałem jej zapewnień, że „to się tak nie da”… Doszliśmy do porozumienia, a ja miałem otwartą drogę „odwrotu”. Wyprzedzając fakty – spędziłem w „Konsulacie Świętego Mikołaja” prawie trzy godziny! A przyjechałem przecież przypadkiem, tylko na chwilę.
Ze sklepu, w którym mieści się kasa, poszedłem piętro wyżej. No i przepadłem! Trudno będzie mi słowami opisać klimat tej przestrzeni, bo nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem. Z jednej strony są tam gabloty z przepięknymi bombkami, ale są tam również liczne stanowiska, przy których własnoręcznie pracuje się nad ozdobami choinkowymi.
Nie brałem udziału w warsztatach, ale mogłem obserwować je z boku, bo równolegle ze mną konsulat zwiedzała rodzinka z dzieciakami. Ileż tam było radości i zabawy przy ozdabianiu! Już na tym pierwszym piętrze zrozumiałem, dlaczego przez Konsulat Świętego Mikołaja nie da się „przebiec”. To nie jest atrakcja typu „instant” – zobacz, zrób zdjęcie i zapomnij. Mnie porwał ten magiczny świat. Dla przypomnienia: za oknem upał i końcówka wakacji, a ja czułem się jak w grudniu!
Przechodząc przez kolejne sale i piętra, mogłem podziwiać bombki i ozdoby produkowane przez firmę Doroszko. Funkcjonuje ona w Kętrzynie od 1992 r., ale czerpie z dużo starszych tradycji – w latach 1955-1979 w mieście działała wytwórnia ozdób choinkowych „Styl”. Zarówno dawniej, jak i teraz, bombki z Kętrzyna są głównie towarem eksportowym. To, dlaczego ten rynek wygląda tak, a nie inaczej, dowiedziałem się znacznie później i wyjaśnię to pod koniec tekstu.
Tym, co najbardziej zaskoczyło mnie w Konsulacie Świętego Mikołaja, był fakt, że bombka to nie tylko kula, szpic czy sopel. Były tam przeróżne kształty – zwierząt, samochodów, jedzenia, roślin, budowli. Dodatkowym atutem jest tam również forma ekspozycji. Wszystko urządzone jest niczym w baśniowej krainie. Sala na samej górze… eh, tego nie da się opowiedzieć, tego nie oddadzą zdjęcia – to trzeba zobaczyć!
BOMBkOWA historia Częstochowy
Po wyjściu na upalną ulicę w Kętrzynie ta historia pozornie dobiegła końca. Konsulat Świętego Mikołaja i bombki firmy Doroszko trwale zapisały się w mojej pamięci, ale nie miałem w planach rozwijać tego tematu. Życie pisze jednak swoje scenariusze.
W połowie listopada natrafiłem na informację, że w Muzeum Częstochowskim zostanie otwarta czasowa wystawa pt. „BOMBkOWA historia Częstochowy”. To przecież moje rodzinne miasto! Naładowałem baterię w Mazdzie 6e i ruszyłem odkrywać historię bombki.
W tym miejscu mały przerywnik narracyjny, bo już wcześniej na slowroadowych trasach miałem styczność z taką tematyką. Odwiedzając Dolinę Baryczy, trafiłem do Muzeum Bombki w Miliczu. Ależ to jest wystawa! Prawie 6000 bombek pochodzących z wzorcowni jednego z największych zakładów tego typu w regionie. Wracamy do Częstochowy, ale zanim koła Mazdy 6e zatrzymają się w centrum Miasta Świętej Wieży, spójrzmy krótko na historię samej bombki.
Dzieje bombki nie są pokryte patyną wielowiekowych tradycji. Jej początków możemy szukać w XIX wieku, zaglądając przez okno do jednej z manufaktur w niemieckiej wiosce Lausche. To właśnie tam, niejako z potrzeby chwili, jeden z pracowników – którego nie było stać na kupno innych ozdób świątecznych – postanowił wydmuchać coś na kształt szklanego jabłka.
Zauważyli to znajomi i sąsiedzi, co przyczyniło się w kolejnych latach do rozwoju tej gałęzi w przemyśle szklanym. Nie były to jednak tak trwałe bombki jak dzisiaj. Wykonane z bardzo cienkiego szkła, swój żywot kończyły po jednym sezonie.
Z 1848 roku pochodzą wzmianki o pierwszym pisemnym zamówieniu na „szklane kule”. Jeśli natomiast chodzi o formy, to tutaj kłania się rok 1870, bo to właśnie wtedy powstać miały pierwsze niekuliste ozdoby, choć już wcześniej wydmuchiwano „szklane winogrona”.
A jak to było w Częstochowie i okolicach? Tutaj sięgnąć trzeba do lat 30. XX w., ale zasadniczo dopiero po II wojnie światowej rozwinęła się właściwa produkcja ozdób choinkowych, które trafiły na cały świat. W latach PRL-u były to oczywiście zakłady państwowe. Po zmianach ustrojowych pałeczkę w sztafecie przejęły firmy prywatne, które, bazując często na doświadczeniach zdobytych w spółdzielniach, zaczęły tworzyć własną historię.
Najbardziej rozpoznawalną z częstochowskich marek jest „Komozja”, której produkty zadebiutowały już w 1946 roku na Międzynarodowych Targach we Francji. W kolejnych latach następne pokolenia kontynuowały te tradycje i w latach 70. XX w. – po czasach upaństwowienia produkcji – firma wróciła do pracy na własny rachunek.
W Częstochowie i jej najbliższych okolicach istniało i istnieje nadal wiele firm produkujących bombki. Świadczą o tym gabloty na muzealnej wystawie, które przekrojowo ukazują najciekawsze wzory z częstochowskich pracowni. Są to prawdziwe perełki.
Wystawa „BOMBkOWA historia Częstochowy” została przygotowana w taki sposób, żeby pokazać nie tylko same produkty końcowe, ale również poszczególne etapy tworzenia bombek.
STOP! A jak to wygląda na żywo?
Rękodzieło przez duże R
Zachwycony wystawą w Muzeum Częstochowskim, postanowiłem zgłębić ten temat. Nie tak dawno, bo jesienią 2025 r., odwiedziłem Miasto Szkła, czyli Krosno, ale tam styczności z bombkami nie miałem. Jak wygląda ich produkcja? Złapałem za telefon i zacząłem szukać takiego miejsca w Częstochowie, w którym ktoś pokazałby mi ten proces krok po kroku.
Do trzech razy sztuka: kiedy już traciłem nadzieję, że to się uda, telefon odebrała pani Agnieszka Zgajewska z firmy Koronex. Nazwa nic mi nie mówiła, ale fakt, że istnieją już prawie 30 lat, przekonał mnie, że zobaczę tam, jak powstają bombki.
Momentów, w których zaniemówiłem z wrażenia podczas mojej wizyty w firmie Koronex, było kilka.
Wzorcownia: Pierwszym było wejście do wzorcowni, która składa się z trzech pomieszczeń, w których ściany wypełnione są… bombkami? To mało powiedziane! To istne cuda, a niektóre bez przesady mogę nazwać dziełami sztuki!
Dmuchanie: Kolejny moment w którym zaniemówiłem, to ten, w którym dmuchacz z niekształtnej, szklanej „kluski”, którą włożył do metalowej formy, wyciągnął bałwanka z latarnią. To trwało kilka sekund! Musiałem obserwować to bacznie kilka razy, żeby nic mi nie umknęło.
Srebrzenie: Następnie pani Agnieszka zabrała mnie do pracowni, w której srebrzy się szklane bombki – tam dopiero działy się cuda! Trudno było mi uwierzyć, jak w zasadzie prosta reakcja chemiczna sprawia, że przezroczysta forma w kilka sekund jest cała srebrna.
Dekoracja: Z tego miejsca poszliśmy do sali, w której siedziały panie dekoratorki. Ależ one muszą być precyzyjne! Każdy ruch pędzelka ma znaczenie i nie ma tu mowy o pośpiechu. Chcąc otrzymać zamierzony efekt finalny, trzeba niekiedy kilkanaście razy brać do ręki tę samą bombkę, aby nakładać na nią kolejne kolory i dekoracje.
Historia firmy Koronex sięga 1996 roku. Założyli ją Agnieszka i Maciej Zgajewscy. To, dlaczego nazwa ich firmy nie była mi znana (mieszkałem w Częstochowie przez 26 lat), wyjaśniło się w trakcie rozmowy: przez wiele lat niemal cała ich produkcja miała odbiorcę zagranicznego. Dopiero dekadę temu otworzyli się na rodzimy rynek.
Dlaczego ich bombki są moim zdaniem wyjątkowe? Chodzi tu o kształty! Kulista bombka jest piękna w swojej prostocie. Można nanieść na nią najpiękniejsze malowidło, ale dalej będzie to kula. Kiedy do gry wchodzą inne formy, zaczyna się robić ciekawie.
Tak naprawdę historia produkowania bombek przez rodzinę Zgajewskich rozpoczęła się od tworzenia form. To metalowe „pudełka”, często złożone z kilku części, do których wkłada się szklaną „kluskę”, a następnie wdmuchuje powietrze. Brzmi prosto? Nic bardziej mylnego!
Tu mówimy przecież o formach w przeróżnych kształtach – owocach, samochodach, kilku postaciach, budowlach… Nim dojdzie się do etapu wdmuchiwania powietrza, trzeba zaprojektować i wykonać formę, która umożliwi wykonanie bombki. Muszą być w niej wykonane grawery i odpowiednie łączenia, bo każda z części formy musi podnieść się w tym samym momencie, żeby uwolnić bombkę po wydmuchaniu. Co więcej, nie ma mowy o tym, żeby zostały jakieś ślady po łączeniach części! Kiedy pani Agnieszka pokazała mi z bliska jedną z takich form złożonych z pięciu części, nie mogłem uwierzyć, że z tej bezkształtnej masy metalu może powstać tak piękne szklane dzieło.
Koronex tworzy Rękodzieło przez duże R. Nie ma tu dróg na skróty, nie ma mowy o „przyspieszaniu” produkcji – Rękodzieło wymaga rąk i czasu. Jeden błąd, jeden zły ruch i szkło pęka. Nie traci się tylko „szkła”, ale przede wszystkim traci się czas poświęcony na pracę. Im bardziej skomplikowana bombka, tym więcej czasu i pracy rąk potrzebne jest do osiągnięcia efektu końcowego. Później trzeba bombkę odpowiednio zapakować, bo kiedy kończy przygodę na produkcji, rozpoczyna podróż… często na drugi koniec świata: USA, Japonia, Niemcy, Australia… A zaczyna się wszystko od szklanej rurki i mocnego oddechu dmuchacza w Częstochowie.
Rozmawiając z panią Agnieszką Zgajewską, zrozumiałem, dlaczego Koronex, ale także wiele innych polskich firm z tej branży, produkują głównie na eksport. Niczym mantra powtarza się ten schemat – piękna bombka powstaje w Polsce i wędruje w świat.
Cena bombki odzwierciedla wkład pracy, który jest ogromny. Nie jest to produkcja masowa, a to doceniają zagraniczni klienci. W Polsce rynek bombki sukcesywnie rośnie, tak jak rośnie ogólna świadomość doceniania rękodzieła. Rozkład procentowy nadal pokazuje jednak, że łatwiej częstochowską bombkę kupić na stoisku z pamiątkami na Hawajach niż na polskich Krupówkach. Zagranicą polskie bombki są doceniane i kolekcjonowane. Chciałbym, żeby ten trend uległ zmianie, bo są to naprawdę wyjątkowe przedmioty. Sam chętnie powiesiłbym na choince bombkę z sylwetką Giewontu czy bryłą schroniska w Dolinie Pięciu Stawów Polskich. To byłoby coś!
Kruche i piękne
Przygoda na tropie historii bombki z Mazdą 6e była dla mnie wspaniałym doświadczeniem. Dowiedziałem się wielu nowych rzeczy i poznałem zupełnie nieznany mi dotąd świat.
Szczyt produkcji bombek przypada na lato, więc jest dość zabawne, że cała fabryka żyje świętami i klimatem choinki, kiedy ludzie opalają się na plażach i nawet nie myślą o grudniowych dekoracjach.
Bombki są piękne, ale zarazem kruche. Chłoną w siebie rodzinne historie i tradycje. W moim rodzinnym domu są ozdoby, które na choince wieszali jeszcze moi dziadkowie. To jest jakiś niezwykły łącznik pokoleń i rytuał, w którym wyciągamy z szafy pokryte kurzem pudełka z dekoracjami. Są w nich nie tylko szklane przedmioty, ale również nasze wspomnienia.
Myślę, że właśnie w tym zawarty jest największy fenomen bombki.
























