5 PUSZCZ, CZYLI OPOWIEŚĆ O TYM, ŻE KAŻDY LAS JEST INNY
Patrząc na mapę Polski, od razu widać duże obszary zielone. To lasy, wśród których jest sporo puszcz. Czym się różni puszcza od dużego lasu? Przecież drzewa są i tu, i tu… Puszcza to obszar leśny, w którym nigdy nie doszło do ingerencji człowieka i w związku z tym nie występują na nim zakłócenia procesów ekologicznych.
Te ogromne obszary leśne są stałym elementem polskiego pejzażu. Wśród nich wyróżnić można puszcze medialne, z których najbardziej znaną jest Puszcza Białowieska. Najliczniej odwiedzaną i często wspominaną jest granicząca z Warszawą Puszcza Kampinoska. Jakie mamy jeszcze znane puszcze? Niepołomicką koło Krakowa, Notecką w północnej części Wielkopolski, Solską na Lubelszczyźnie i Kozienicką na wschód od Radomia. Jest ich sporo, a największe zagęszczenie występuje na północnym wschodzie Polski.
Wybrałem pięć puszcz i postanowiłem odwiedzić je w ciągu pięciu dni. Na dach Mazdy CX-30 zamontowałem bagażnik rowerowy, bo nie ma chyba lepszego sposobu na przemieszczanie się po puszczach jak dwa kółka. Do bagażnika zapakowałem sprzęt firmy Intersport i ruszyłem na wschód…

Prosty plan
Kilka dni przed wyjazdem zacząłem wertować mapy. Mój plan na ten wyjazd był stosunkowo prosty, bo chciałem w każdej puszczy przejechać na rowerze około 30 km. Trasy układałem w formie pętli, by – o ile to możliwe – nie wracać tą samą drogą. Chciałem też, aby były dla wszystkich. Sam nie jestem zaprawionym cyklistą, a kiedy wsiadałem na rower na starcie pierwszej trasy w Narewce, byłem po miesięcznej przerwie jeżdżenia na rowerze. Zależało mi też na tym, żeby pokazać różnorodność miejsc, których wspólnym mianownikiem są drzewa. Bo przecież z pozoru puszcze nie różnią się od siebie. Pozory jednak mylą. Nie jechałem w ciemno, bo każdą z wybranych puszcz znałem wcześniej. Wybrałem więc szlak rowerowy z atrakcjami turystycznymi i kulinarnymi. Na tych trzech elementach się skupiłem.
Puszcza Białowieska
Gwiazda wśród polskich puszcz. Znana z telewizji, bo często jest powodem protestów ekologów, a w ostatnich latach stała się także miejscem nielegalnego przekraczania granicy polsko-białoruskiej przez migrantów. Na wstępie chcę zaznaczyć, że w tych okolicach wojsko czy straż graniczna są widoczne, ale ich obecność z moich obserwacji jest dużo mniej rzucająca się w oczy niż rok temu. W Narewce i Białowieży spędziłem dwa dni. Ani razu nie zatrzymano mnie do kontroli, a w pewnym momencie byłem tuż przy granicy.
Start trasy: Narewka. Wybór nieoczywisty, bo przecież Puszcza Białowieska najmocniej kojarzy się z Białowieżą. Ja postanowiłem jednak przejechać po północnym fragmencie tego obszaru i wystartowałem z parkingu przy stanicy kajakowej w Narewce. Początkowo asfaltową drogą jechałem do Janowa, a następnie skręciłem w drogę szutrową. Po niespełna 30 minutach znalazłem się na granicy Białowieskiego Parku Narodowego. I to trzeba podkreślić: nie cała Puszcza Białowieska jest parkiem narodowym. Ten błąd w narracji o puszczy pokutuje w wielu medialnych wypowiedziach. Punktem, w którym wjechałem na teren Białowieskiego Parku Narodowego, był Kosy Most. Do tego miejsca bez problemu można dojechać samochodem. W miejscu dawnej składnicy drewna, gdzie kiedyś przebiegała linia kolei wąskotorowej, znajduje się parking i wiata turystyczna. Stąd można wyruszyć pieszo na szlak Carska Tropina albo tak jak ja udać się w kierunku Starego Masiewa. Można rowerem, a można też pieszo, ale moim zdaniem wędrowanie po puszczy przez 30 km jest zbyt monotonne. Na rowerze taka odległość wymaga nieco wysiłku, ale nadal jest to nieporównywalne z pokonaniem takiego dystansu pieszo.
Kosy Most to w miejsce, gdzie mosty są dwa. Jeden w ciągłym użytku, a drugi służył kiedyś kolei wąskotorowej. Wybudowano je na rzece Narewce. Tuż za mostem, przez który przebiega szlak, warto skręcić w lewo, w drogę, która prowadzi do ostoi żubrów. Wiosną i latem zobaczenie tych zwierząt w ciągu dnia na otwartej przestrzeni graniczy z cudem, ale nawet sama otwarta przestrzeń śródleśnej polany z przecinającą ją rzeką warta jest chwili zatrzymania.
Dalszą część szlaku do Starego Masiewa podsumować można dwoma słowami: tylko las. Czasem jest on dziki i gęsty, a czasem zwyczajny. Pojawienie się wsi poprzedza niewielki skansen, w którym ustawiono lokomotywę kolei wąskotorowej. Stare Masiewo sprawia wrażenie opustoszałego. Przywitały mnie zarośnięte dojścia do furtek i tylko przy nielicznych domach stały samochody. Uderzająca w tym miejscu jest cisza. W lesie cały czas coś „gada” – drzewa, ptaki, krzaki. Na otwartej przestrzeni na skraju puszczy robi się cicho.
Robi się też pozornie nudno, bo żeby wrócić z tego miejsca do Narewki, trzeba przejechać ponad 10 km drogą asfaltową. Widoki są ciekawe, czasem pojawiają się podlaskie gospodarstwa. Tylko przyjemność z jazdy taka sobie, zwłaszcza po prawie 20 km jazdy prostymi niczym strzała leśnymi duktami.
W Narewce punktem obowiązkowym jest Bojarski Gościniec. Jak na gościniec przystało, oferują noclegi w klimatycznych wnętrzach, jest tam również restauracja. W menu znajdują się głównie dania regionalne. Od lat zamawiam babkę ziemniaczaną z sosem borowikowym i za każdym razem przeżywam ten sam zachwyt. Z gościńca do stanicy kajakowej zostało mi może 3 minuty jazdy. Pętlę zamknąłem, ale czy był to koniec przygody? Nie. Chciałem jeszcze zajrzeć do Białowieży.
Wybór miejsca nie był przypadkowy. Wiele razy korzystałem z pola namiotowego U Michała w Białowieży, więc i tym razem postanowiłem upiec dwie pieczenie na jednym ogniu – znaleźć nocleg i przy okazji zobaczyć, jak obecnie ma się ta położona w puszczy wieś. Z Białowieżą mam od lat problem, bo z jednej strony bardzo lubię to miejsce, a z drugiej coś mnie od niego odpycha. Pomyślałem, że wieczorny spacer może je odczarować. W mediach podtrzymywana jest narracja, że Białowieża opustoszała ze względu na sytuację na granicy polsko-białoruskiej. Ja takiego wrażenia nie odniosłem. Nie było tłumów, ale nie było też pusto. Rodziny z dziećmi, emeryci, grupki znajomych. Dookoła lodziarnie, restauracje. Kiedy jednak odejdzie się od „centrum”, rzeczywiście wszystko zamiera. Na płotach wiszą banery „Na sprzedaż”, a wysoka trasa przesłania widok na dawne ogródki. Widać, że wiele miejsc jest opuszczonych.
W Białowieży najlepiej wyznaczyć sobie spacer śladami dawnych zabudowań carskich. Dzięki temu zwiedzanie wsi ma konkretny cel. Zabytkowe budynki nie są położone w dużych odległościach. Można zacząć przy ceglanej cerkwi św. Mikołaja. Przez bramę obok wchodzi się do parku, w którym przed lat stał piękny pałac. Dzisiaj jest tam budynek dyrekcji Białowieskiego Parku Narodowego. Obok znajduje się brama, przez którą znamienici goście wyjeżdżali do pałacu. Zachowało się sporo starych budynków, które tworzą ciekawy klimat. Nieco niżej znajduje się drewniany dworek Gubernatora Grodzieńskiego. Nad pobliskim stawem stoi kamienny obelisk ustawiony w 1752 r. na pamiątkę polowania króla Augusta III Sasa. Umieszczono na nim opis wydarzeń w językach polskim i niemieckim.
Puszcza Knyszyńska
Na północ od Puszczy Białowieskiej i na wschód od Białegostoku rozciąga się Puszcza Knyszyńska. Miejsce znane głównie dzięki kulturze tatarskiej i meczetowi w Kruszynianach. Na przeciwległym skraju puszczy znajduje się Supraśl, który w ostatnich latach urósł do rangi lokalnego uzdrowiska. O Puszczy Knyszyńskiej pisałem nie tak dawno, więc nie będę powielał tych treści. Skupię się na trasie rowerowej, która okazała się totalną porażką. A zaczęło się od wyboru punktu startowego…
Pierwotnie chciałem zjeść obiad w Tatarskiej Jurcie w Kruszynianach i wyruszyć na pętlę po okolicy długości ok. 30 km. Plan się nie powiódł, ponieważ akurat tego dnia wiał bardzo silny wiatr. Nie taki, który można zlekceważyć, zwłaszcza w lesie, gdzie mogą łamać się gałęzie lub przewracać drzewa. Kruszyniany położone są na wschodnim skraju puszczy, więc tam z otwartych przestrzeni w ścianę lasu wiatr uderzał z ogromną siłą. Druga, mniej ważna sprawa, to fakt, że Kruszyniany przeżywały tego dnia totalne oblężenie. Każdy możliwy do zaparkowania skrawek ziemi był zajęty. Z tym mógłbym sobie jakoś poradzić, ale na wiatr wpływu nie miałem. Uznałem, że pora na plan B, a ten zakładał dużo krótszą trasę w samym sercu puszczy. Pojechałem do Kopnej Góry i zaparkowałem przy wejściu do arboretum. Zgodnie z przewidywaniami w środku lasu wiatr był dużo słabszy.
Z Kopnej Góry zaplanowałem trasę do Lipowego Mostu. To niewielka wieś położona z dala od głównej szosy. Z dala, czyli około 5 km szutrem. Fatalnym szutrem z „tarką” tralką, po której jazda na rowerze była gehenną. Poza tym, że trzęsło mną niemiłosiernie, to jeszcze cały czas wpadałem w piaszczyste łachy. Przejazd tych 5 km z dwoma dość znacznymi podjazdami zajął mi prawie godzinę. Wyjechałem na otwartą przestrzeń i znowu przywitał mnie wiatr. Dołączyły do niego burzowe chmury, więc długo się nie zastanawiając, postanowiłem z planu B wprowadzić plan C. Skróciłem już mocno skróconą trasę. Wybrałem wariant powrotu do Kopnej Góry przez Borki. Wolałem przepychać rower przez piach na drodze, niż jechać po tej „tarce”. W ten sposób trasa skróciła się do 15 km, ale szczęśliwie uniknąłem deszczu i bezpiecznie wróciłem do czekającej na parkingu mazdy.
Co mnie zaskoczyło w Puszczy Knyszyńskiej? Nie wiedziałem, że teren jest tam mocno pagórkowaty, bo nigdy wcześniej nie jeździłem po niej na rowerze. Dodając do tego kiepski stan dróg, puszcza ta marnie wypadła w moim rowerowym rankingu. Mam jednak świadomość, że nie był to dobry dzień na taką eskapadę, więc kiedyś będę musiał do niej wrócić, by zmienić zdanie.
Puszcza Augustowska
To było spore wyzwanie. Zajmuje ogromny teren i skrywa w sobie wiele wyjątkowych miejsc. Na jej północnym skraju rozciąga się Wigierski Park Narodowy. We wschodniej części przebiega Kanał Augustowski, a w zachodniej znajduje się dolina rzeki Rospudy. W związku z tym, że rok temu przejechałem trasę rowerową dookoła jeziora Wigry, postanowiłem jej nie powielać i wybrałem przejazd wzdłuż śluz Kanału Augustowskiego.
Dygresja wigierska. Moim zdaniem najlepszym punktem startowym jest wieś Bryzgiel. Obok wieży widokowej na skraju wsi jest parking. Rozpoczynając przejazd dookoła jeziora w tym miejscu, mniej więcej w połowie drogi mamy sporo infrastruktury turystycznej: Stary Folwark z Muzeum Wigier czy pokamedulski klasztor na Wigrach. Trasa ma ok. 50 km, więc jest dość wymagająca. Jest na niej sporo podjazdów, ale rozkładając ją na całodzienną wycieczkę, może być bardzo przyjemna.
Wracamy nad Kanał Augustowski. Start i meta: śluza Mikaszówka. I kolejne rozczarowanie, ale tym razem to nie nawierzchnia czy wiatr, a fakt, że praktycznie całą trasę, którą przejechałem na rowerze, mógłbym przejechać legalnie samochodem. Na mapie wyglądała ona dziko, ale w terenie okazało się, że wiele z szutrowych dróg jest już pokrytych asfaltem, a i te leśne są udostępnione dla ruchu. To mnie lekko zdemotywowało, bo jazdę na dwóch kółkach wybieram głównie po to, żeby docierać w miejsca, gdzie nie można wjeżdżać samochodem. Punktem zwrotnym na mojej trasie była graniczna śluza w Rudawce. Kiedyś miejsce tętniące życiem, bo to rzeczne było przejście graniczne, a dzisiaj – ze względu na sytuację geopolityczną – świeci pustkami. Spływy na tym odcinku kanału stały się mniej popularne.
Z Mikaszówki jechałem przez Rygol i Muły do Rudawki. Z niej w drogę powrotną udałem się asfaltem przez Gruszek do mety. Na trasie najciekawszym miejscem była śluza w Kudrynkach. W Rudawce dojście do śluzy jest niemożliwe, a i do samej granicy nie wolno podchodzić. Po skończonej trasie rowerowej pojechałem mazdą do śluzy Tartak i śluzy Paniewo. W to drugie miejsce udałem się głównie ze względu na kultowe jagodzianki „z okna”.
Próbując uratować temat Puszczy Augustowskiej, postanowiłem pojechać w jeszcze jedno miejsce. Tym razem z premedytacją samochodem, bo nie widziałem sensu jechania do uroczyska Święte Miejsce na rowerze. Czas, jaki poświęciłbym na dojazd siłą własnych mięśni, postanowiłem wykorzystać na chwilę błogiego lenistwa w cieniu nad rzeką. I to była dobra decyzja, bo po drodze łączącej Szczerbę z Raczkami (ok. 12 km szutrem przez las) non stop kursowały busy z kajakarzami. Mazda dowiozła mnie bezpiecznie na miejsce i mogłem delektować się szumem drzew bez wiszącego nad głową widma powrotu na dwóch kółkach.
Puszcza Romincka
Na początku spojler: moim zdaniem najlepsza z 5 puszcz z tej podróży. I to najlepsza zarówno pod względem rowerowym, jak i szeroko pojętej natury. Jest to też najdziksze z odwiedzonych przeze mnie miejsc w puszczańskim zbiorze. Nie chodzi tu tylko o kwestie leśnych ostępów, ale także fakt oddalenia od cywilizacji, totalnego braku zasięgu i świadomość, że kilkadziesiąt metrów ode mnie znajduje się granica Polski z Rosją.
Puszcza Romincka to miejsce dla koneserów. To nie jest slogan, ale szczera prawda. Pozornie nic w niej nie ma. Las, czasem woda, polan jak na lekarstwo. Ja za cel mojej trasy obrałem trzy tzw. głazy cesarskie. Są one pamiątkami z przełomu XIX i XX w., kiedy pruski cesarz Wilhelm II polował w tych dzikich ostępach. Tam, gdzie ustrzelił jelenia, stawiano pamiątkowy głaz. Łącznie jest ich 14, w tym obecnie po polskiej stronie znajduje się 8, z czego 5 jest łatwo dostępnych dla turystów. Wybrałem trzy, które znalazłem kiedyś w czasie pieszej wędrówki. Nauczony doświadczeniem z Puszczy Rominckiej nie chciałem sprawdzać, czy „głaz w błocie” jest rzeczywiście łatwo dostępny. Ich nazwy są do bólu pragmatyczne: głaz mały, głaz dwustronny i głaz dwutysięczny (z okazji upolowania 2000 jelenia).
Skąd wystartować? Ja wybrałem miejsce przy leśnej drodze z Żytkiejm do Bludzia Małego. Jadąc nią, natrafia się na most na rzece Błędziance. Nie ma tam co prawda wyznaczonego parkingu, ale otwarty teren jest bardzo rozległy, więc można zaparkować w taki sposób, żeby nie blokować drogi czy dojazdu do punktu czerpania wody, który znajduje się w pobliżu. Przyznam, że miałem mieszane uczucia co do parkowania w tym miejscu i kiedy do kontroli zatrzymała mnie straż graniczna, zapytałem, jak to wygląda w praktyce. Panie stwierdziły, że jest OK, choć prawo mówi coś innego, bo w lasach parkować można tylko w specjalnie oznakowanych miejscach. Co jednak w przypadku, kiedy nie ma takiego miejsca w promieniu 20 km, a dostępny jest ogromny utwardzony plac? Tu moim zdaniem trzeba postawić na zdrowy rozsądek.
Przed wycieczką rowerową po Puszczy Rominckiej trzeba koniecznie: wyłączyć roaming danych w telefonie (połącznie z rosyjską siecią może być bardzo kosztowne, zwłaszcza w przypadku korzystania z internetu) i pobrać mapę w wersji offline. Warto też dobrze przejrzeć mapę i poznać alternatywne warianty trasy. Ja poza trzema wspomnianymi głazami chciałem dojechać do puszczańskiej osady Czarnowo Wielkie. Nazwa myląca, bo stało tam raptem kilka zabudowań, z których większość wyglądała na opuszczone.
Cała trasa to ok. 27 km. Nie zdołałem ułożyć jej w formie klasycznej pętli, ale tam, gdzie było to możliwe, jechałem alternatywnymi drogami. Z Czarnowa Wielkiego do samochodu wracałem niemal tą samą drogą i po raz drugi napotkałem głaz mały, przy którym zostałem skontrolowany przez straż graniczną. Pierwszy i jedyny raz w czasie tej podróży. Zajęło to może 10 minut i mogłem jechać dalej.
Puszcza Borecka
Ostatnia na mojej liście i jedna z najmniej znanych. Jest przyćmiona sławą Krainą Wielkich Jezior Mazurskich, z którą sąsiaduje. Mam wrażenie, że gdyby nie pokazowa zagroda żubrów w Wolisku, to mało kto zaglądałby w te okolice. To skraj Mazur Garbatych i Suwalszczyzny, więc teren jest mocno pofałdowany i muszę przyznać, że w żadnej z poprzednich puszcz nie pokonałem tylu podjazdów, co w tej. Za punkt startowy obrałem parking w Wolisku przy zagrodzie żubrów. Trasę ułożyłem tak, żeby zobaczyć zarówno las, jak i jeziora. Prawie mi się to udało, choć tego dnia plany pokrzyżował mi deszcz. A w zasadzie ulewa, o której ostrzegały mnie nie tylko prognozy, ale i alert RCB. W połowie trasy musiałem więc porzucić wizję podziwiania widoków i mocno zwiększyć tempo, żeby zdążyć przed deszczem. Rower na dach mazdy zapinałem już w strugach deszczu.
Co zdołałem zobaczyć? Dużo dzikich ostępów. To moim zdaniem wyróżnia tę puszczę na tle pozostałej czwórki. Chyba nigdzie nie spotkałem tylu uroczysk, bagien i potężnych starych drzew. Co prawda jechałem też po drogach w większości udostępnionych dla ruchu samochodowego, ale miały one iście leśny klimat. Mazdą CX-30 z napędem 4×4 przejechałbym nimi bez problemu, ale dla aut z niższym zawieszeniem miejscami droga byłaby sporym wyzwaniem. Nie zobaczyłem natomiast jeziora Piłwąg i malowniczego rezerwatu przyrody Mazury, który rozpościera się nad jego brzegiem. Będzie trzeba kiedyś tam wrócić…
5 dni, 5 puszcz i 150 km rowerowej przygody
Początkowo myślałem, że po tej podróży stworzę coś na kształt rankingu puszcz. Teraz wiem, że to nie ma sensu, bo każda z nich jest inna i na swój sposób wyjątkowa. W Puszczy Białowieskiej zachwycało mnie co innego niż w Puszczy Boreckiej, a w Puszczy Rominckiej lepiej jeździło mi się na rowerze niż w Puszczy Knyszyńskiej. Każda z nich ma zalety i wady. Kiedy któraś niedomaga w jednej sferze, to zdecydowanie nadrabia w drugiej.
Jadąc rowerem, miałem przyjemność testować ubrania, które otrzymałem od firmy Intersport. Przyznam, że pierwszy raz w życiu założyłem na siebie typowo rowerową odzież. Produkty marki Silvini – spodenki czy koszulki – sprawdziły się idealnie. Nie krępowały ruchów, a do tego materiały, z których je wykonano, zapewniły mi świetną wentylację. Nadal testowałem buty Salomon Extend GTX i one zdały egzamin wyśmienicie, zwłaszcza w miejscach, gdzie jechałem przez mokrą trawę. Membrana Gore-Tex uchroniła mnie przed mokrymi skarpetkami. Na wyjazd spakowałem się do torby The North Face Duffel Base Camp 95L. Okazało się, że wykonana z nieprzemakalnego materiału świetnie zdała egzamin na polach namiotowych przy porannej rosie. O kasku, w którym jeżdżę obowiązkowo, pisałem ostatnio, a tym razem przekonałem się w 101%, że ma świetną wentylację i nawet przy upalnej pogodzie nie było mi w nim gorąco.
A dlaczego rower na dachu Mazdy CX-30? Należę do zwolenników tego rozwiązania i choć rozumiem argumenty tych, którzy wolą bagażnik montowany na haku, to jednak dla mnie osobiście jazda z rowerem na dachu jest lepszym rozwiązaniem. Żelaznym argumentem jest fakt, że rower na dachu nie brudzi się w czasie jazdy tak jak ten przewożony na haku z tyłu. Spalanie? Prawie 1500 km z rowerem na dachu i 6,3 l/100 km. Prędkość? Kiedy wieje, trzeba ściągnąć nogę z gazu, ale przecież podobnie jest w przypadku bagażników na haku. Znam z doświadczenia oba rozwiązania i kiedy tylko mogę, wybieram opcję dachową.
[współpraca reklamowa z Intersport]