GDYNIA - ZACHWYT NAD MIASTEM
Na mapie Polski z trudem wskażę drugie miasto po Gdyni, które odwiedzam z tak wielką radością. Z 964 miast w naszym kraju to właśnie ta wyjątkowa jedna trzecia Trójmiasta działa na mnie jak magnes. Nie będę ukrywał, że w Gdyni jestem zakochany bez pamięci. Moje odczucia po mieszkaniu w niej przez 6 miesięcy były dość spójne z tym, co napisał Stefan Żeromski: „Tu czuję się spokojny i szczęśliwy”. Kocham Gdynię, raz do roku odwiedzam, ale za mieszkanie w niej jednak dziękuję, wolę wyżyny, brak sztormów i wiatrów porywających myśli z głowy.
Każdego roku w rankingach miast, w których żyje się najlepiej, Gdynia pojawia się w samej czołówce. Gdzie skrywa się fenomen tego miejsca? Do poszukiwania odpowiedzi na to pytanie pobudziła mnie książka Grzegorza Piątka „Gdynia obiecana. Miasto, modernizm, modernizacja 1920-1939”. Trafiła do mnie w dniu premiery i zabrałem ją w podróż z Suwałk na Hel. Zaplanowanym weekendowym przystankiem na tej trasie była oczywiście Gdynia. Zaczytywałam się w kolejnych rozdziałach książki i niemal na żywo oglądałem to, o czym napisał autor. A nakreślił historię tego miasta niezwykle zgrabnie i przystępnie. Nie jest to wcale łatwa sztuka. Mam na półce sporo literatury dotyczącej początków Gdyni, ale do tej pory brakowało takiej pozycji jak „Gdynia obiecana”. Zapraszam więc na spacer po mieście!
Od czego zacząć?
Rozpoczynając moją przygodę, przyjąłem proste założenie: Gdynia = miasto idealne. Postanowiłem sprawdzić, czy ta teza jest uzasadniona i czy nie ma w niej przesady. Już na początku można bowiem odnieść wrażenie, że coś w tym laurkowym obrazie miasta nie gra. Takie myśli nachodzą, kiedy stoi się w korku. Jest to jednak trochę za mało, żeby odjąć punkt, ponieważ zatory na drogach spowodowane są licznymi remontami prowadzonymi obecnie w centrum miasta, a także rozbudową obwodnicy. To zamknięte koło każdej aglomeracji, która mierzy się z potrzebą rozwoju i kroczącym tuż za nią problemem rozbudowy sieci komunikacyjnej. Nie analizuję tematu głębiej, bo nie jest moim zamierzeniem ocena tej sytuacji. Chcę jednak uczciwie zaznaczyć, że poza sobotnim i niedzielnym porankiem z premedytacją poruszałem się po mieście pieszo lub komunikacją miejską. Swoją drogą Gdynia jest jednym z 4 miast w Polsce, gdzie można się przejechać trolejbusem i trzeba to potraktować jako swego rodzaju atrakcję.
Chcąc obronić moją tezę, pierwsze kroki skierowałem do Muzeum Miasta Gdyni. Chciałem jeszcze raz spojrzeć na jej historię, która może nie jest zbyt długa, ale za to niezwykle barwna. W tym momencie mogą podnieść się głosy zdziwienia, ponieważ już w XI w. na Kępie Oksywskiej wzniesiono drewnianą kaplicę i późniejsza Gdynia zaczęła pojawiać się w dokumentach historycznych. Mnie interesuje jednak historia od 1920 r., czyli momentu przejęcia Gdyni i Pomorza przez generała Hallera. Prawa miejskie, nadane w 1926 r., pokazują, w jak ekspresowym tempie rozwijało się to miasto. Z niewielkiej wsi rybackiej przeszło metamorfozę i stało się tętniącą życiem aglomeracją. Tuż przed wybuchem II wojny światowej Gdynię zamieszkiwało około 127 tys. mieszkańców. Trudno więc nie zauważyć, że coś istotnego musiało się wydarzyć w tym miejscu na mapie Polski i odpowiedzi na pytanie, co to takiego, szukałem na muzealnych wystawach. Pierwsza stała ekspozycja, którą zobaczyłem, to „Gdynia – dzieło otwarte”. Największym jej atutem jest to, że pokazuje rozwój miasta w sposób wielowymiarowy. Był to proces dynamiczny i niespotkany, więc zamknięcie go w ramach muzealnej wystawy z pewnością było niełatwym zadaniem. Tym, co jej twórcom udało się najbardziej, nie jest przekazanie suchych faktów i dat, ale zbudowanie klimatu, w jakim żyli ludzie w okresie międzywojennym. W tej podróży w czasie pomagają liczne eksponaty i artefakty z przeszłości. W muzeum zobaczyłem jeszcze dwie bardzo ciekawe wystawy czasowe – jedną o porcie, a drugą o mieście oczami fotografa Henryka Poddębskiego. Naładowany wiedzą wyszedłem na ulice Gdyni, gdzie chciałem podziwiać jej architekturę i historię na żywo.
W tym miejscu mała dygresja muzealna. Tuż obok MMG znajduje się Muzeum Marynarki Wojennej, które z pewnością uzupełnia obraz rozwoju miasta, choć trzeba przyznać, że jego zwiedzanie najbardziej ucieszy miłośników tej tematyki. Kolejnym arcyważnym puzzlem w tej układance jest Muzeum Emigracji, które mieści się w budynku dawnego Dworca Morskiego. Jest ono oddalone od centrum miasta, ale warto się tam wybrać, bo przy okazji można zobaczyć również spory fragment gdyńskiego portu. Zwiedzałem Muzeum Emigracji już dwukrotnie i z ogromną przyjemnościom przechodziłem kolejny raz przez jego wystawę. Wraz ze zmieniającym się światem dookoła nas jej przekaz nabiera coraz to nowego znaczenia i spotkanie z tematem emigracji zdaje się ważnym elementem współczesnego świata.
Położyłem więc solidny fundament pod dalsze zwiedzanie. Jest on o tyle istotny, że po tym muzealnym tournée zupełnie inaczej patrzy się na miasto. A naprawdę jest co oglądać.
Żywa architektura
Co wyróżnia architekturę Gdyni na tle innych miast w Polsce? Moim zdaniem to, że budowle z okresu międzywojennego, które przetrwały do dzisiaj, wzniesiono w dość krótkim czasie i w bardzo jasno sprecyzowanym celu. Nie wchodząc w szczegóły, dla porównania można spojrzeć na Rynek Główny w Krakowie. W dzisiejszym wydaniu jest on efektem wielowiekowych przemian i transformacji. W Gdyni zderzamy się z historią, która ma niecałe 100 lat. To z jednej strony mało, a z drugiej na tyle dużo, żeby zauważyć różnicę. Tym, co zawsze najbardziej można wyczuć w Gdyni, to niezwykle intensywny plus miasta. Jego centrum w ciągu dnia tętni życiem. Sieć jednokierunkowych ulic, gęsta zabudowa i architektoniczny miszmasz potęgują to wrażenie. Niestety proces rozwoju tego miejsca został brutalnie zatrzymany przez wybuch II wojny światowej. Zniszczeniu uległ głównie port. Lata okupacji zmieniły miejski rytm życia, do którego trudno było wrócić w nowej rzeczywistości po 1945 r. W ten sposób staram się sam sobie wytłumaczyć Gdynię i choć nie jestem historykiem, to nawet jako totalny laik mogę zrozumieć to, że górnolotne idee i plany zostały nagle przerwane i zrewidowane w nowej rzeczywistości. Tu odsyłam do wystawy „Gdynia – dzieło otwarte”, która dość wnikliwie wyjaśnia ten temat.
Stoję na skrzyżowaniu ulic 10 Lutego i Władysława IV. W zasięgu wzroku mam przegląd architektury z ostatnich 100 lat. Ta mieszanka jednak mnie nie razi. Wręcz przeciwnie, zaczynam widzieć w niej coś fascynującego. Widzę blok z wielkiej płyty. Nieco dalej galerię handlową z elementami szkła i metalu. Tuż obok moją uwagę przyciąga budynek poczty z białą fasadą i ogromnymi oknami. Idę w kierunku dworca. Przy skrzyżowaniu ulic 10 Lutego i Mściwoja zwracam uwagę na pomarańczową elewację starej willi. W oddali majaczy mi już zaokrąglona bryła modernistycznego budynku Polskich Linii Oceanicznych. Mijając kolejne budowle, bawię się w zgadywankę, czy one są stare, czy wybudowane w starym stylu. W ten sposób dochodzę aż do dworca. Stacja PKP Gdynia Główna w świetle wystawy w Muzeum Emigracji to bardzo ważne miejsce na mapie miasta. W stronę zatoki wracam ulicą Starowiejską, która biegnie równolegle do ulicy 10 Lutego. Ma jednak inny klimat. Jest węższa i zabudowana ściśle szpalerami budynków. Tylko pojawiające się co jakiś czas skrzyżowania dają lekki oddech i poczucie przestrzeni. Przed sobą widzę Sea Towers. „Morskie wieże” oddano do użytku w 2009 r. Wyższa mierzy 141,6 m, a niższa 91 m. Wśród dość niskiej zabudowy Śródmieścia zdają się jeszcze wyższe.
Spaceruję aż do skrzyżowania z ulicą Świętojańską. Skręcam w nią i udaję się na Kamienną Górę. Jest to prawdopodobnie najlepszy naturalny punkt widokowy na tę część miasta. Schodzę na małe Molo i bulwarami wracam w stronę mola Południowego. Jest ono przedłużeniem skweru Kościuszki, który również uwielbiam podziwiać.
Czy zobaczyłem wszystko? Zdecydowanie nie. I to jest piękne, bo mam po co wracać. Nie lubię poczucia, że przedawkowałem temat. Ten miejski spacer, który zajął mi dobre cztery godziny (ze zwiedzaniem muzeum), okazał się w zupełności wystarczający. To jednak nie koniec. Kropkę nad i w Gdyni stawia zawsze Orłowo.
Morskie oblicze miasta
Wiem, że Gdynia położona jest nad zatoką, jednak nic nie poradzę na to, że sprawia ona wrażenie morza. Jest molo, piasek i plaża, są kutry i jest wysoki klif. Są też fale, które niekiedy z impetem uderzają o brzeg. Gdy woda jest spokojna, wydaje się, że jest to wielka połać srebrnego metalu. Klif w Orłowie i Kępa Redłowska to atrakcje same w sobie, które zdecydowanie wymagają osobnego podejścia. Orłowo w wersji mini potraktować można jako oddech od tętniącego życiem miasta. Paradoksalnie wcale się z niego nie wyjeżdża, ale stojąc na miękkim piasku i patrząc na fale morskie, można szybko zapomnieć o tym, w jak długim korku jedzie się do Orłowa ze Śródmieścia.
Jedną z biblii o historii Gdyni jest książka Sławomira Kitowskiego „Gdynia – miasto z morza i marzeń”. Ten sam autor napisał również, wspólnie z Marią Jolantą Sołtysik, bardzo ciekawą pozycję „Orłowo. Perła Gdyni. Dzieje, krajobraz, architektura”. Po przeczytaniu tych dwóch książek, kiedy staję na orłowskim molo, oczami wyobraźni widzę ten piękny świat dawnej rybackiej wioski. Orłowo jest dla mnie kwintesencją Gdyni. Miejscem, które zaskakuje. Miejscem, które łączy ze sobą skrajności, jak choćby przedwojenne wille na tle opuszczonych budynków z czasów PRL-u. Warto też wspomnieć, że Orłowo to nie tylko wąski pas przyklejony do brzegu zatoki. Na spacer warto wybrać się również w jego nieznaną część, czyli za linię kolejową. W ciągu ulic trafiają się tam prawdziwe perełki architektoniczne.
Czy sam dla siebie obroniłem tezę, że Gdynia = idealne miasto?
Tak.
Czy czuję niedosyt i nutkę niepewności?
Tak.
I właśnie to, moim zdaniem, sprawia, że Gdynię można śmiało postawić jako wzór. Gdyby po takiej wizycie miasto wyczerpało moje oczekiwania i nie zostawiło niedosytu, to dość szybko wydałoby mi się przeciętne. Kiedy jednak dopiero co z niego wyjechałam, a już myślę o powrocie, to wiem, że jest to miasto niezwykłe. Gdynia zostawia te niedopowiedzenia właśnie po to, żeby do niej wracać. Miasto idealne przecież nie jest dziełem skończonym i zamkniętym. Ono żyje i zmienia się każdego dnia. Nie tkwi w marazmie przeszłości. Popełnia błędy. Naprawia błędy. Uczy się na błędach. Zmierza naprzód.
Uwielbiam Gdynię, bo przypomina mi, że tak jak ja, za każdym razem, gdy do niej wracam, jestem sumą innych przeżyć i doświadczeń, tak i ona żyje swoim życiem, które się wciąż zmienia. I ta zmienność miasta jest naprawdę piękna. Ona zachwyca mnie najbardziej.