NA ROWERZE DOOKOŁA GÓRY DYLEWSKIEJ
Pierwszy raz wśród Wzgórz Dylewskich znalazłem się w maju 2022 r. Ugoszczony w pięciogwiazdkowym Hotelu SPA Dr Irena Eris wyjeżdżałem z myślą, że chcę wrócić w to miejsce. Czułem, że nie zobaczyłem wszystkiego. Poprzedni tekst z pobytu w tym miejscu zatytułowałem Luksus natury. Tym razem postanowiłem zmienić podejście i skorzystać z tego, co oferuje okolica, jeśli chodzi o wycieczkę rowerową. Mazdę CX-30, na dachu której przywiozłem rower, zostawiłem w cieniu drzew na parkingu i na dwóch kółkach ruszyłem na szlak.

W górę i dół
Za plecami miałem zabudowania stajni, która mieści się obok hotelu, a przed moimi oczami falowały szargane wiatrem buki. Pogoda tego dnia była bardzo dynamiczna – od lekkiego deszczu, przez żar z nieba, aż po burzę, która rozpętała się kilka minut po powrocie do hotelu. Czułem, że się zbliża i dlatego skróciłem trasę. O tym będzie później.
Pierwsze metry to był dość stromy podjazd. Ścieżka prowadząca z hotelu do szlaku rowerowego dookoła Góry Dylewskiej raczej nie jest uczęszczana. Dla mnie to lepiej, bo już od samego początku mogłem podziwiać dziką przyrodę i sprawdzać możliwości gravela, który w takim terenie nie miał lekko. Z perspektywy całej trasy, na której pokonałem ok. 30 km, to właśnie ten pierwszy odcinek od hotelu do Jeziora Francuskiego zrobił na mnie największe wrażenie.
Co tam zobaczyłem? Przede wszystkim piękny las. Taki jak z obrazów czy opisów dzikich puszcz. Magii tej scenerii dodawał fakt, że chwilę wcześniej padał deszcz, więc w lesie było przyjemnie wilgotno. Krople wody spadały z koron drzew na ziemię. Drzewa cicho nuciły swoje melodie. Na szczycie Góry Dylewskiej zatrzymałem się przy głazach narzutowych. Ustawiono je w tym miejscu, żeby uświadomić turystom, z jak odległych stron przywędrowały razem z lodowcem. Mają różne kolory i kształty, a na każdym z nich umieszczona jest tabliczka z nazwą i krajem pochodzenia. Sporo tam „przybyszów” ze Szwecji i Norwegii.
Jeziorko Francuskie jest tak samo piękne jak niedostępne. Teren dookoła to rezerwat przyrody, więc taflę wody otoczoną mokradłami można podziwiać tylko z daleka, i to na dodatek spomiędzy drzew. Kiedy dotarłem nad jego brzeg, wreszcie zobaczyłem oznakowany szlak rowerowy. Ma on formę pętli, więc mogłem jechać zarówno w prawo, jak i w lewo. Rzuciłem monetą, bo nie mogłem się zdecydować. Los wskazał, że mam jechać w prawo. Nawierzchnia w tym miejscu z leśnej drogi zmieniła się w asfalt. W dodatku po dość wymagającym podjeździe teraz czekał mnie długi zjazd. Rozpędziłem się tam ponad 40 km/h. Do przewidzenia było, że po takiej nagrodzie w formie zjazdu będzie mnie czekał podjazd. I tak było cały czas: w górę i w dół.
Szlak dookoła Góry Dylewskiej
Szlak rowerowy dookoła Góry Dylewskiej zrobił na mnie największe wrażenie dzięki różnorodności dróg, widoków i atrakcji. Od wąskich leśnych ścieżynek aż po fragmenty drogi wojewódzkiej. Z jednej strony bujne lasy, a z drugiej otwarte przestrzenie z morenowym pejzażem. Atrakcji też było sporo: pałac w Klonowskich, most kolejowy w Glaznotach, Zaczarowane Jeziorko, cmentarz ewangelicki w Zajączkach. Generalnie na tym szlaku nie ma mowy o nudzie. Zmiany następują dość szybko, a odległości między atrakcjami nie są duże. Podjazdów jest dość sporo, więc trzeba nastawić się na wysiłek.
Jeśli chodzi o oznakowanie, to bywa z tym różnie. Są miejsca, w których widoczne są nowe tabliczki, ale na kilku skrzyżowaniach musiałem posiłkować się nawigacją GPS, bo nie wiedziałem, w którą stronę jechać. Przejezdność też nie wszędzie jest idealna. Po asfaltowych drogach jedzie się bez problemu. W lasach raczej też drogi są dobrze utrzymane. Gorzej robi się na otwartych przestrzeniach. Tam co prawda zarys trasy widać, ale w kilku miejscach droga jest bardzo zarośnięta. Nie byłoby to dużym problemem, gdyby nie fakt, że na tych drogach często można natrafić na wystające kamienie. Kiedy ich nie widać i wpadnie się na nie kołem, można nie tylko zaliczyć wywrotkę, ale też przebić oponę. A tego żaden rowerzysta nie lubi.
Dużym plusem szlaku jest opcja własnych modyfikacji. Cała pętla ma ok. 40 km. Można jednak dowolnie go skrócić lub wydłużyć. Sieć dróg i innych tras w okolicy jest naprawdę duża. Ja podjąłem decyzję o powrocie do hotelu na widok zbierających się burzowych chmur. Byłem akurat w dogodnym miejscu, gdzie szlak opuścił las i dalej wiódł drogą między Pietrzwałdem a Wysoką Wsią. Skręciłem w prawo i po kwadransie, już z pokoju, obserwowałem spływające z dachu strugi deszczu.
Szlak nie jest trudny technicznie. Pokonałem trasę na gravelu, ale myślę, że na niektóre odcinki optymalnym rozwiązaniem byłby amortyzowany rower górski. Trasa jest dość wymagająca kondycyjnie, więc planując pokonanie jej z dziećmi, warto zmodyfikować długość i wybrać krótszy wariant. Wyzwaniem jest również to, że poza Pietrzwałdem nie ma po drodze sklepów czy restauracji, więc wodę i prowiant na drogę trzeba zabrać ze sobą.
Wyjątkowe smaki
Moja wizyta w Hotelu SPA Dr Irena Eris Wzgórza Dylewskie podobnie jak w przypadku podróży w Beskid Niski związana była z przygotowaniami do wyjątkowego projektu „Dr Irena Eris Tasty Stories”. Dzięki niemu już od 2017 r. goście hotelu uczestniczący w tym wyjątkowym weekendzie mogą poznać nie tylko lokalne smaki, ale także samych artystów i rzemieślników tworzących w regionie i czerpiących z niego inspiracje. W każdej z edycji zaproszeni są uznani szefowie kuchni, którzy czarują smakami, sięgając do lokalnych produktów i tradycji kulinarnych regionu. Dwóch z nich miałem przyjemność poznać osobiście w trakcie kolacji w hotelu. To Patryk Dziamski i Wojciech Bartczak, obaj z Poznania. Opowiadali bardzo ciekawe historie ze swoich kulinarnych podróży, a także wspominali czas spędzony tego dnia na łódce na wodach pobliskiego jeziora Dąbrowa Wielka, jednego z trzech w tej okolicy. Zajrzałem na malowniczą plażę w Leszczu, z której wypływali na ryby, gdzie odkryłem kolejne piękne miejsce w okolicy. I temu ma służyć projekt „Tasty stories” – opowiada o ludziach i miejscach, a wizyty w Hotelach SPA Dr Irena Eris stają się jeszcze ciekawsze.