ODPOCZYNEK W GÓRACH
Dziwne mamy zimy w ostatnich latach. Śmiało można stwierdzić, że okres od grudnia do marca wypełniony jest epizodami śniegowo-mrozowymi. Są dni, kiedy całą Polskę przykrywa biała szata, a trzaskający mróz zmusza do szukania rękawiczek. Po nich przychodzi jednak nagła zmiana i termometr wskazuje iście wiosenne temperatury. Jeśli nie mieszka się na południu Polski, to taka sytuacja sprawia, że zimy trzeba szukać. Tradycją już staje się moja coroczna podróż w poszukiwaniu zimowych klimatów.
Kilka lat temu odwiedziłem najciekawsze miejsca widokowe, z których można podziwiać Tatry zimą. W 2023 r. chciałem to powtórzyć i zobaczyć, jak te miejscówki zmieniły się na tle niezmiennie pięknych gór. Postanowiłem też dodać kilka nowych miejsc, które znalazłem latem w czasie podróży roadsterem po krętych drogach Podhala. Niestety zacząłem od tego, że pierwszy wyjazd musiałem odwołać. Prognozy bezlitośnie wskazywały, że w zaplanowanym terminie temperatura nawet w górach będzie oscylowała w okolicach +12 st. C. A ja chciałem odpocząć w zimowych górach, wśród białych krajobrazów. Czekałem więc aż do końca stycznia. Założyłem, że pojadę na Podhale i w Gorce, bo tam prawdopodobieństwo zastania zimowej aury było największe. Wszystko było dopięte na ostatni guzik, kiedy Tatry postanowiły zrobić mi psikusa.
Wiosną, latem i jesienią dużo łatwiej planuje się podróże. Zima stanowi wyzwanie pod wieloma względami. Nie sztuką jest wyjechać w samym środku szalejącej śnieżycy i stać godzinami w korkach. Kiedy więc z czołówek podhalańskich serwisów zniknęły informacje o utrudnieniach drogowych, a prognozy wydawały się optymistyczne, wyruszyłem na południe. Owszem, był śnieg, choć zobaczyłem go dopiero na wysokości Chabówki. Na widok tych białych połaci odetchnąłem z ulgą. Tylko jedna rzecz wciąż się nie zgadzała. Nie było słońca na niebie. Skryło się za cienką warstwą chmur i za nic nie chciało się przebić. Po czterech dniach, które spędziłem w górach, ani razu mu się to nie udało. Wiem, że dzieliła nas cienka warstwa chmur, bo kiedy wzniosłem się dronem 50 m do góry, to zobaczyłem szczyty oblane białym słonecznym morzem na tle błękitnego nieba. Jednak na poziomie ziemi wciąż było szaro i ponuro.
Co w takim razie z moim planem podziwiania górskich panoram, picia gorącej herbaty gotowanej na wodzie ze śniegu i łapania oddechu od codzienności? Góry uczą pokory, więc musiałem zweryfikować ten pomysł. Już myślałem, że to nie będzie udany wyjazd. Okazało się jednak, że taka aura ma swoje zalety. Przekonałem się o tym, jadąc w Gorce do Górnej Chaty Kasi i Leszka. Minąłem Przełęcz Knurowską i znalazłem się w baśniowej krainie. Wszystko dookoła przykryte było śniegiem i ozdobione grubym szronem. Dojazd do nich nie jest prosty latem, a zimą staje się naprawdę wymagający. Na szczęście napęd 4×4 w Maździe CX-60 bez przygód pomógł mi dojechać na parking w Ochotnicy Górnej, poniżej siedliska. Ostatni fragment drogi, tak jak latem, pokonałem pieszo. Pierwsze powitały mnie pisaki, które szalejąc na śniegu, obwieściły całej okolicy, że jestem już blisko.
Na górze, w Górnej Chacie, u państwa Górnych jest po prostu bosko. Kiedy byłem tam poprzednio, siedziałem na zewnątrz i za wszelką cenę chciałem usłyszeć jakiś odgłos cywilizacji. Do moich uszu docierał jednak tylko szum drzew. Teraz było bardzo podobnie. Cisza, która tam panuje, jest urzekająca. Zimą potęguje ją śnieg, który odbiera mowę przyrodzie. Nie szumi trawa, nie słychać szeleszczących liści. Można zanurzyć się po uszy w tym błogim spokoju i odpłynąć. Odpocząć w górach.
W życiu potrzebna jest równowaga. Szukając jej, udałem się do Chochołowa. Niezmiennie od lat zatrzymuję się u Asi i Józefa w agroturystyce U Dziadka. Góralski dom z 1940 r., wybudowany w całości z drewna, ma swój niepowtarzalny klimat. Przepełnia go historia, którą są przesiąknięte ściany. Drzewa, które ścięto, żeby go wybudować, rosły na podhalańskiej ziemi. Owiewane były wiatrem z Tatr. Mimo upływu lat nadal czuje się ten powiew wolności.
Chochołów to świetne miejsce startowe dla tych, którzy wybierają się na wędrówkę po Tatrach Zachodnich, a także dla tych, którzy chcą podziwiać piękne widoki z opisanych przeze mnie miejscówek. Tym razem nie miałem okazji ich zobaczyć, przejechałem tylko przez Bachledówkę, Ząb, Gliczarów Górny, Czarną Górę i Łapszankę. Do tego zestawu dodałem jeszcze okolice wsi Dział. Startując z Chochołowa, nie trzeba jechać przez Zakopane, ponieważ wystarczy skręcić w boczną drogę w kierunku wsi Ciche, żeby dostać się do malowniczej krainy położonej na tyłach Gubałówki. Następnie z Zębu zjeżdża się prosto do Poronina i dalej można jechać ku kolejnym punktom widokowym. Kiedy już wydawało się, że to koniec przygody, góry przygotowały mi niespodziankę.
Wracając do Warszawy, postanowiłem zatrzymać się na jeden dzień w Górach Świętokrzyskich. Głównym powodem tego skoku w bok był mój plan zdobycia Korony Gór Polski w 2023 r., o czym napiszę w najbliższym czasie. Stąd pomysł odwiedzenia Gór Świętokrzyskich i wejścia na Łysicę, najwyższy szczyt tego pasma.
W okolicę Świętej Katarzyny dojechałem w zupełnych ciemnościach, ale już w światłach samochodu widziałem, że nie ma śniegu. Na szlak wyszedłem wcześnie rano, tuż po tym, jak zrobiło się widno. Z każdym zdobywanym metrem wysokości zmieniał się krajobraz dookoła mnie. Kiedy doszedłem na szczyt, czułem się, jakbym wkroczył do krainy Królowej Śniegu. Świat dookoła mnie był spowity mgłą. Szron przyginał gałęzie drzew do ziemi. Wiatr muskał lodowe stwory i co jakiś czas zdradzał swoją obecność świstem w koronach drzew. Siedziałem na szczycie dobre pół godziny i delektowałem się tą chwilą. Taką nagrodą obdarowały mnie góry i nie wiem, czy nie przewyższyła ona mojego pierwotnego pragnienia oglądania śnieżnych panoram w słońcu.
Ta podróż pokazała mi, w jak różny sposób można zimą odpocząć w górach. Czasem najlepszym planem okazuje się… brak planu. Oczekiwania skompresowane do minimum dały maksymalne zadowolenie. I choć minął już dobry tydzień od zdobycia Łysicy, to kiedy piszę te słowa, nadal mam przed oczami ten piękny biały świat, który mogłem tam podziwiać.