WIELKIE CUDA W BESKIDZIE NISKIM
Na naszej slowroadowej mapie tras Beskid Niski był do tej pory białą plamą. Bynajmniej powodem nie były lenistwo czy brak atrakcji. Wręcz przeciwnie – punktów wartych odwiedzenia jest tam wiele, jednak ułożenie trasy ich łączącej to nie lada wyzwanie. Postanowiłem więc po niemal 10 latach przerwy wrócić do Krempnej i w okolice Wysowej-Zdroju, żeby zobaczyć, czy miłośnik slowroadu odnajdzie się w tamtych stronach. Jaki miałem plan? Bardzo prosty – zobaczyć jak najwięcej ciekawych miejsc, nie zważając na to, czy łączy je prosta droga. Gotowi? No to start!
Przejazd przez Beskid Niski poprzedziłem pobytem w Bieszczadach. Zwiedziłem sporo ciekawych miejsc po drodze (m.in. Sanok i Muzeum Przemysłu Naftowego i Gazowniczego im. Ignacego Łukasiewicza w Bóbrce) i dotarłem na nocleg w okolicach Nowego Żmigrodu. Nie skupiałem się tym razem na odkrywaniu atrakcyjnych ofert noclegowych, chciałem sprawdzić, jaki potencjał ma ten region. Wybrałem jedyne znane mi z pobytu w 2011 roku miejsce, czyli Zajazd pod Małym Laskiem. Zapamiętałem je ze względu na bardzo dobre jedzenie (typowo polska kuchnia), a zasadniczo w okolicy nie było nic innego godnego uwagi. Było już dosyć późno, więc pierwszego dnia wybrałem się jedynie na pobliskie wzgórze w Kątach na zachód słońca. Wzniesienie o nazwie Grzywacka Góra liczy sobie 567 m n.p.m. Znajduje się na nim wieża widokowa. Panorama całej okolicy jest urzekająca. Samochodem można dojechać do cmentarza w Kątach, a następnie trzeba podejść około 20–30 minut na szczyt.
Kolejnego dnia rozpocząłem podróż bardzo wcześnie i tuż po 5.00 byłem już w drodze do Krempnej i cerkwi w Kotani. Później zajrzałem kolejno do cerkwi w Świątkowej Małej i Wielkiej. Następnie przepiękną drogą jechałem do wioski Ożenna. Po drodze podziwiałem typowe pejzaże w tych okolicach – łąki, lasy i stojące w polach kapliczki czy krzyże. Gdzieniegdzie stare drzewa owocowe zdradzają miejsca, w których przed powojenną Akcją „Wisła” były domostwa. Trudno uwierzyć, że ta zalana zielenią kraina była niegdyś w całości pokryta polami uprawnymi. Na tych terenach ludzie od wieków trudnili się rolnictwem. Dzisiaj tylko co jakiś czas spotkać można małą osadę i trudno powiedzieć, żeby tętniły one życiem. Ludzie uciekają z tego końca świata. Zostają tylko ci, którzy muszą albo chcą. Tych, których spotkałem na swojej drodze, wypełniała radość życia. Takich spotkań jednak było bardzo niewiele, w pobliżu odwiedzanych przeze mnie miejsc naprawdę trudno trafić na kogokolwiek. W Ożennej droga odbija stromo w górę i prowadzi za granicę. Przez moment poruszałem się po Słowacji, żeby wjechać z powrotem do Polski w Koniecznej. Tam również trafiłem na dawną cerkiew, ale daleko było jej do klimatu poprzednich. W Beskidzie Niskim apetyt rośnie w miarę jedzenia – im piękniejsze miejsca się widzi, tym mniejszą ochotę ma się oglądać te mniej wyjątkowe. Jechałem więc dalej, podziwiając przepiękne pejzaże, i przez Skwirtne i Kwiatoń dotarłem do Uścia Gorlickiego.
Jest tam jezioro, ale konia z rzędem temu, kto znajdzie drogę dojazdową albo legalne dojście do brzegu. Próbowałem w 2011 roku i spróbowałem teraz, ale bez sukcesu. Udało mi się jedynie znaleźć punkt widokowy na drodze do Nowicy, z którego widać wciśnięty między góry zbiornik. Nie tracąc więc czasu, skierowałem się do Wysowej-Zdroju. Po drodze obejrzałem cerkiew w Hańczowej. Zanim wybrałem się na spacer po parku w Wysowej, postanowiłem pojechać do Blechnarki. Wspominałem tę wieś jako prawdziwą oazę spokoju i w istocie nadal nią jest. Zdaje się, że jedynie drzewa i krzewy urosły. Przy drodze stoi urocza kapliczka, a cerkiew ukryta jest w polach za rzeczką. Wróciłem po chwili do Wysowej i udałem się na spacer do parku. Zajrzałem do pijalni wód mineralnych i odpocząłem chwilę w cieniu drzew. W dalszą drogę ruszyłem z radością, bo zapamiętałem ten odcinek jako niezwykle malowniczy. Jechałem z Wysowej przez Stawiszę i Banicę do Krynicy-Zdroju. Gdybym nie podróżował w tak wielkim upale, to z przyjemnością zawróciłbym w Krynicy i przebył tę drogę jeszcze raz. Jest po prostu przepiękna!
Po tak dużej dawce ciszy i spokoju wizyta w Krynicy-Zdroju była niczym wiadro zimnej wody na głowę. Ograniczyła się do dość krótkiego spaceru po deptaku, w trakcie którego odwiedziłem pijalnię wód i obejrzałem część wystawy z dziełami Nikifora (muzeum było w remoncie). Skusił mnie też wjazd kolejką na Górę Parkową. Samo miasteczko mnie nie urzekło na tyle, żebym zatrzymał się tam na dłużej. Robiło się już coraz później, więc opuściłem Beskid Niski i udałem się w okolice Nowego Sącza. Powody miałem dwa. Pierwszym była niezwykle malownicza droga z Muszyny do Piwnicznej-Zdroju. Drugim był punkt widokowy Ślimak w Woli Kroguleckiej. Ruszyłem bez ociągania w drogę, żeby zdążyć na zachód słońca. Zatrzymałem się jedynie na chwilę w Piwnicznej na obiad w polecanej przez napotkanych turystów restauracji Sobieski. Powiedzmy, że cena zestawu nie pozwala mi nic skrytykować. Od razu zauważyłem, że to miejsce spotkań lokalnej społeczności, i na swój sposób mnie to urzekło.
Do Woli Kroguleckiej dotarłem, gdy światło do fotografowania było najlepsze. Droga do punktu widokowego jest stroma i kilka razy zdarzyło mi się wrzucić pierwszy bieg. Dodatkowo miejscami jest wąsko i trudno minąć się z samochodami z przeciwka. Kiedy jednak spojrzałem z góry na dolinę Popradu i Beskid Sądecki, to zaniemówiłem z wrażenia. Widoki były niewiarygodne. Słońce schowało się za horyzontem, a ja zakończyłem swoją trasę.