SEKRETY DOLNEGO ŚLĄSKA
Dolny Śląsk to kraina, która na drugie imię ma Tajemnica. Trudno się z tym nie zgodzić, bo przemierzając Kotlinę Jeleniogórską, wędrując po Karkonoszach czy zwiedzając rozsiane po regionie zamki, co rusz przekraczamy płynną granicę, kiedy kończą się fakty, a zaczynają domysły i sekrety. Na wieść, że w konkursie organizowanym przez Mazdę Polska nagrodzona została trasa z zamku Czocha do zamku Książ, aż podskoczyłem z radości. Są to co prawda dwa najbardziej znane zabytki Dolnego Śląska, ale między nimi rozpościera się mniej znana kraina. To właśnie przejazd między tymi dwoma zamkami przekonał mnie o tym, jak wiele sekretów kryje w sobie ten południowo-zachodni skrawek Polski.
Do Wałbrzycha, a tak naprawdę na jego przedmieścia, dotarłem wczesnym rankiem. Trasę rozpocząłem od wizyty w zamku Książ. Jest to trzeci pod względem wielkości zamek w Polsce (po Malborku i Zamku Królewskim na Wawelu). Jego budowę rozpoczął książę świdnicko-jaworski Bolko I Surowy pod koniec XIII w. Po dość burzliwych losach w 1509 r. obiekt trafił w ręce rodziny Hochbergów. Dokonali oni znacznej przebudowy i powiększyli kompleks, nadając mu styl renesansowy. Niestety twierdzy nie ominęła wojna trzydziestoletnia, w czasie której wielokrotnie był napadany i niszczony. Początek XVIII w. przyniósł przebudowę w stylu barokowym. Dawne fortyfikacje zniknęły, a zastąpiły je tarasy ogrodowe, bramy wjazdowe i nowe pomieszczenia gospodarcze. Zamek z obronnej fortecy zaczął się przeobrażać w rezydencję. Ponieważ jest malowniczo usytuowany na skalnym cyplu, zawsze budził podziw odwiedzających go sław. Byli tu m.in.: Izabela Czartoryska, car Mikołaj I Romanow, Zygmunt Krasiński oraz Winston Churchill. Hochbergowie wciąż upiększali obiekt i jego otoczenie, które mimo zniszczeń w czasie II wojny światowej do dzisiaj zachwyca pięknem.
Zanim udałem się na zwiedzanie zamkowych wnętrz, zszedłem wąską ścieżką w dół, kierując się znakami prowadzącymi do trasy podziemnej. Jest to stosunkowo nowa atrakcja w zamku, ale udostępnienie korytarzy wykutych w skale w czasie II wojny światowej okazało się strzałem w dziesiątkę. W czasie 45 minut zwiedzania turyści mogą wczuć się w klimat mrocznych tajemnic tego miejsca. To pierwszy sekret, z jakim spotkałem się na mojej drodze, bo do dzisiaj tak naprawdę nie wyjaśniono, w jakim celu pod zamkiem wykuto sieć korytarzy.
Po części podziemnej przyszedł czas na zwiedzanie muzeum. Tam zachwycałem się sztuką, wnętrzami i architekturą, która w różnych miejscach wystawy zmienia swój charakter, tak jak zamek, który wielokrotnie przebudowywano. Zwiedzałem z pomocą audioprzewodnika, wysłuchując najbardziej interesujących mnie historii. Z żalem i niedosytem opuściłem zamek i pojechałem do pobliskiej palmiarni. Wybudował ją na początku XX w. Jan Henryk XV Hochberg książę von Pless, mąż pszczyńskiej „księżnej Daisy”. Ściany wnętrz wyłożono tufem wulkanicznym z Etny na Sycylii, co pozwoliło pięknie zakomponować układ roślin. Zwiedzanie tego zielonego raju to wspaniała podróż przez świat egzotycznej flory. Osobiście najbardziej urzekła mnie bogata kolekcja drzewek bonsai. Nie mogłem jednak spędzić w Wałbrzychu całego dnia, więc ruszyłem dalej. Przez Kamienną Górę dotarłem do Kowar. Po drodze odwiedziłem Przełęcz Kowarską i delektowałem się jazdą po krętych drogach górskich.
Przedwojenna nazwa tego urokliwego miasteczka to Schmiedeberg. Położone jest na pograniczu Karkonoszy, Rudaw Janowickich i Kotliny Jeleniogórskiej, czyli dosłownie z każdej strony otacza je coś pięknego. To właśnie te atrakcje sprawiły, że przez wiele lat skutecznie omijałem Kowary, czego dzisiaj żałuję. Pierwszy raz poczułem żal, kiedy spacerowałem deptakiem miejskim, czyli ul. 1 Maja. Zwiedzanie zacząłem na placu Franciszkańskim. Tutaj odnalazłem oglądany wielokrotnie z różnych perspektyw kościół Imienia NMP. Piękna gotycka budowla z ozdobną wieżą w obecnym kształcie stoi w mieście od XVII w. Po odwiedzeniu strefy sacrum przyszedł czas na profanum. Ruszyłem kowarskim deptakiem w stronę ratusza. Ulica szczelnie otoczona jest pięknymi kamienicami. Gdyby usunąć z nich agresywne reklamy i szyldy, można by w okamgnieniu przenieść się 100 lat wstecz. Niespiesznie podziwiając kolejne zakątki miasta, dotarłem do ratusza. Ta klasycystyczna budowla wyraźnie odcina się od reszty. Wybudowana w końcu XVIII w. nieprzerwanie służy włodarzom miasta. Wchodząc w pobliską ul. Górniczą, dotarłem do niezwykłego miejsca, które obowiązkowo trzeba zobaczyć, żeby lepiej poznać historię tej miejscowości. Jest to Dom Tradycji Miasta Kowary. Co muszę zaznaczyć, siłą tego miejsca nie są wcale piękne eksponaty, ale wspaniali ludzie. Dom prowadzony jest przez Stowarzyszenie Miłośników Kowar. Ekspozycja to jedno, a opowieść w trakcie zwiedzania to drugie i właśnie na to niesamowite przeżycie to polecam się nastawić.
Naszpikowany wiedzą, po dość szybkim obejrzeniu starówki, udałem się do pierwszego „must see” w Kowarach, czyli Muzeum Sentymentów. Zanim wszedłem do środka, odszukałem piękną mozaikę, która od 1978 r. znajduje się na ścianie dawnej Fabryki Dywanów Kowary, na rogu ul. Zamkowej i Ogrodowej. Przedstawia dywan szenilowy typu smyrneńskiego niegdyś produkowany w kowarskiej fabryce. Mozaika zajmuje powierzchnię 8×9 m i składa się z około 170 tys. płytek ceramicznych (w 18 kolorach) o wymiarach 2×2 cm, które na ten cel wyprodukowała wałbrzyska fabryka porcelany. Jest nadszarpnięta zębem czasu, ale nadal wygląda imponująco.
Muzeum Sentymentów, które mieści się w biurach dawnej Fabryki Dywanów Kowary, zostało otwarte w 2018 r. Poszczególne ekspozycje powstały dzięki Andrzejowi Olszewskiemu, który przez wiele lat na strychu rodzinnego domu gromadził najróżniejsze przedmioty z czasów PRL-u. Zaczęło się od tego, że w rodzinnej restauracji w Karpaczu postanowił upiększyć ścianę za barem. Szybko okazało się, że goście z sentymentem patrzą na stare butelki, aparaty czy kubki i snują długie opowieści o tym, jak to kiedyś było… W tym kluczu, przy wykorzystaniu tysięcy przedmiotów, powstała niezwykła wystawa, która pozwala odbyć podróż w czasie do barwnych lat PRL-u. Siłą wystawy jest to, że wspomnienia tych lat są ciągle żywe, nawet dla mnie, urodzonego w 1987 r. Wiele z prezentowanych przedmiotów znałem z domu dziadków, a niektóre pamiętam z rodzinnego mieszkania na częstochowskim blokowisku. Zwiedzanie rozpoczyna się od krótkiego rysu historycznego, który dotyczy fabryki dywanów. Miałem to szczęście, że oprowadzała mnie pani Basia, która kiedyś pracowała w dziale sprzedaży fabryki. Wszedłem nawet do pokoju prezesa, dziś muzealnego, do którego wejścia bronił niegdyś sekretariat. Znalazło się tu także miejsce na gabinet lekarza. Wnętrza wypełniają przedmioty codziennego użytku, ale nie brakuje też unikatów, jak np. oryginalnej mównicy, z której do pracowników przemawiał Edward Gierek w czasie wizyty w 1978 r. Kolejne miejsca to kolejne sentymenty: pokój dziadków, kuchnia babci, salon rodziców i pokój dziecięco-młodzieżowy. Nie zabrakło również miejsca dla ciemni fotograficznej i laboratorium fabryki, w której od połowy XIX w. do 2009 r. produkowano dywany. Przyjechałem na chwilę, a nie mogłem wyjść z tego niezwykłego muzeum. Zegarek był jednak nieubłagany…
Wyjeżdżałem z Kowar z poczuciem niedosytu i postanowieniem, że jeszcze tam wrócę. Moim kolejnym celem była druga trasa podziemna tego dnia, tym razem w stolicy Kotliny Jeleniogórskiej. Galgenberg, czyli góra straceń, jest miejscem wpisanym na stałe w historię Jeleniej Góry. Historycy twierdzą, że już XIV w. na szczycie ustawiono drewnianą szubienicę. Było to miejsce tortur i straceń, gdzie kaci bez litości traktowali złodziei, oszustów, sodomitów czy innowierców. W wieku XVI, co potwierdzają źródła, zgodnie z panującym prawem drewnianą szubienicę zastąpiła konstrukcja murowana. Powieszeni skazańcy nie byli grzebani w ziemi, ale wisieli tak długo, jak długo wytrzymywał sznur, a następnie ich ciała trafiały pod szubienicę. Los wzgórza odmienił się w 1778 r., kiedy to z rozkazu generała Fafrata rozpoczęto fortyfikowanie wzniesienia. Trwające w tamtym czasie wojny śląskie sprawiły, że góra od nadszańca, zwanego kawalerem, przyjęła nazwę Kavalierberg. Szubienica została definitywnie rozebrana. Po zakończeniu wojennej zawieruchy również umocnienia stały się zbędne i Johann Christoph Schönau w 1779 r. wystąpił do władz o zgodę na założenie w tym miejscu parku miejskiego. Obsadzone lipami, kasztanowcami, bukami oraz wiśniami i jabłoniami wzgórze zaczęło przyciągać coraz więcej spacerowiczów. Alejki, domki letniskowe, a także winiarnie i piwiarnie sprawiły, że wzgórze ożyło. W XIX w. na szczycie wybudowano przepompownię wody pitnej, a także restaurację z tarasem widokowym na miasto. Pod nią wydrążono potężne piwnice, w których składowano wino i piwo. Tak rozpoczęła się podziemna historia jeleniogórskiego wzgórza. W innej jego części w latach 60. XIX w. drążono tunele z myślą o miejskim skarbcu.
Spokojne życie mieszkańców Hirschbergu (niem. nazwa Jeleniej Góry) odeszło w niepamięć wraz z II wojną światową. Na miasto padł nie tylko cień Karkonoszy, ale również widmo bombardowań i to skłoniło nazistowskie władze do podjęcia decyzji o budowie schronów dla ludności cywilnej. Wykorzystano zalążek podziemi w postaci piwnic i rozpoczęto budowę schronu dla 6 tysięcy osób. Wydrążone podziemia nie zostały jednak w czasie wojny ukończone ani choćby w najmniejszym stopniu wykorzystane zgodnie z przeznaczeniem. Po 1945 r. Jelenia Góra znalazła się w granicach Polski, park miejski przemianowano na Wzgórze Kościuszki. Podziemia przejęło wojsko i przystosowano je dla potrzeb obrony cywilnej. W latach 80. mieściły się tam magazyny (m.in. Centrali Handlu Rybnego), pieczarkarnia, a na początku XXI w. w najstarszej, kamiennej części została otwarta dyskoteka. Podziemia przez wiele lat budziły ciekawość mieszkańców, a co odważniejsi zapuszczali się w tajemniczy labirynt. Pozostałościami po tych czasach są spontaniczne malowidła naścienne, które zobaczyć można w części obudowanej żelbetonem. W 2018 r. w ogromnym podziemnym kompleksie otwarta została niezwykła trasa turystyczna. Zwiedzający odbywają fascynującą podróż w czasie. Wszystko za sprawą opatrzonych tajemniczymi runami Bram Czasu.
Zwiedzanie rozpoczyna się w wysokiej i przepięknej części piwnic, które służyły za skład alkoholi. W jednej z sal znajduje się największa w Polsce cewka Tesli. W trakcie pokazu przy dźwiękach muzyki turyści oglądają niezwykły spektakl, w którym główną rolę gra prąd, a dokładnie milion woltów. Ruszając dalej i pokonując kolejne bramy czasu, zwiedzający przenoszą się do poszczególnych epok związanych z historią miasta i regionu. Podziemia mają przeróżne oblicza: od pięknej kamiennej obudowy, przez żelbeton i granitognejs, po resztki ceglanych obudów. W czasie podziemnej wędrówki można spotkać Ducha Gór, tajemniczą zielarkę czy żołnierzy Napoleona. Twórcy podziemnej trasy w niezwykle przystępny i ciekawy sposób przekazują w pigułce to, co każdy turysta powinien wiedzieć o historii miasta i regionu. Podziemia same w sobie są fascynujące i nawet gdyby zwiedzanie przebiegało bez jakichkolwiek atrakcji i multimediów, to trudno byłoby odmówić im wyjątkowości nie tylko na skalę Dolnego Śląska, ale i całej Polski.
Ogromnie żałowałem, że ta wycieczka trwała tak krótko. Na szczęście w planach miałem jeszcze kilka ciekawych miejsc do zwiedzenia, więc szybko opuściłem miasto i udałem się do Lubomierza. W tym przepięknym dolnośląskim miasteczku powstały sceny do kultowego filmu „Sami swoi”, a obecnie nazywa się je stolicą polskiej komedii z racji organizowanego co roku Ogólnopolskiego Festiwalu Filmów Komediowych. To nie koniec filmowych atrakcji. W mieście działa także unikatowe Muzeum Kargula i Pawlaka, które prezentuje bardzo ciekawą wystawę ukazującą życie przesiedleńców na Ziemiach Odzyskanych. Rynek i okoliczne uliczki Lubomierza w 2019 r. zostały zrewitalizowane. Na uwagę zasługuje zabytkowy ratusz odbudowany po pożarze w XIX w., a także dawny klasztor benedyktynek i kościół Wniebowzięcia NMP i św. Maternusa z przepięknym wnętrzem. Spacerując po okolicach rynku, znaleźć można sporo smaczków architektonicznych, np. pręgierz z 1530 r. czy barokową fontannę z 1717 r. Miasteczko nie jest duże i dzięki temu idealnie nadaje się na niespieszny spacer.
Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, kiedy na skałach nad Jeziorem Leśniańskim dojrzałem zawieszoną bryłę zamku Czocha. Jest to piękna warownia graniczna z XIII w. stojąca we wsi Sucha przy drodze z Leśnej do Gryfowa Śląskiego. Niegdyś górująca nad Kwisą, a po wybudowaniu zapory w 1905 r. – nad taflą jeziora. Jego historia jest bardzo długa i zawiła i tylko dzięki fantazji niemieckiego przedsiębiorcy Ernesta Gütschowa możemy oglądać dzisiaj ten piękny zamek. Po nie do końca udanych próbach odbudowy po pożarze w 1793 r. stracił on swój urok. Rozpoczęta w 1905 r. odbudowa pod okiem architekta Bodo Ebhardta przywróciła mu sporo z dawnej świetności. Do 1945 r. zamek był oczkiem w głowie rodziny Gütschow. Obecnie mieści się w nim hotel i restauracja. Wnętrza zwiedzać można z przewodnikiem. Kiedy skończyłem delektowanie się urokiem zamku, na zewnątrz wieczór rozgościł się już na dobre. Udałem się więc nad brzeg jeziora do Przystani Izery i tam wpatrzony w zamek z mnóstwem sekretów zakończyłem trasę pełną wrażeń i niezwykłych miejsc.