NA DRODZE MLECZNEJ
Motywem przewodnim mojej marcowej podróży na północno-wschodni kraniec Polski była Droga Mleczna – dosłownie i w przenośni. Po pierwsze, wymarzyłem sobie wizytę w pierwszym w Polsce Muzeum Mleka w Grajewie. Po drugie, chciałem wykorzystać ostatni moment, kiedy ciemno robi się na tyle wcześnie, że Drogę Mleczną, tę na niebie, można podziwiać bez potrzeby zarywania nocy. Grajewo i egipskie ciemności Suwalszczyzny wytyczyły kierunek mojej podróży. Przeciąłem Polskę po przekątnej, ale zanim dotarłem do Grajewa, postanowiłem odwiedzić Biebrzę. W drogę!
Cała przygoda rozpoczęła się w niewielkiej wsi Ruś tuż obok Wizny. Nieopodal tej miejscowości znajduje się ujście Biebrzy do Narwi. Po roztopach na początku marca okolica dosłownie zamienia się w podlaskie morze. Wybrałem ten wariant dojazdu do Grajewa, żeby po drodze zobaczyć jak najwięcej ciekawych miejsc. Ich wspólnym mianownikiem jest szeroko rozlana Biebrza. Pierwszy przystanek zrobiłem w Sieburczynie. Droga kończy się tam stromym zjazdem do rzeki. Zaparkować można na szczycie skarpy, a nad rozlewiska trzeba zejść pieszo. Bez kaloszy uda się dojść tylko do końca drogi, która znika w rzece. Kolejnym miejscem, gdzie warto zrobić pauzę, jest Burzyn. Tuż przed wsią stoi wieża widokowa, która jest widoczna z drogi. To jeden z najciekawszych punktów obserwacyjnych w okolicy. Jadąc dalej, można opcjonalnie zatrzymać się w Brzostowie, które niestety w ostatnich latach straciło swój dawny klimat – nie ma wieży widokowej, a do Biebrzy można dojść tylko wąską drogą otoczoną terenami prywatnymi. Będąc w tych okolicach w marcu czy na początku kwietnia, warto rozglądać się po okolicznych polach, ponieważ bardzo często odpoczywają na nich ogromne stada gęsi. W Radziłowie dojechałem do drogi nr 668, którą udałem się do wsi Mścichy. Skręcając z głównej drogi w prawo, trzeba kierować się do końca zabudowań, gdzie rozpoczyna się „Biały Grąd” – bardzo urokliwa ścieżka prowadząca przez rozlewiska. Od stanu wody zależy, jak daleko uda się nią przejść. Na początku marca pokonałem mniej więcej 3/4 drogi i w oddali widziałem stojącą nad brzegiem Biebrzy wieżę widokową. Przyznam, że ani trochę nie rozczarowało mnie to, że nie udało mi się przejść ścieżki w całości. Już w niewielkiej odległości od samochodu nie mogłem powstrzymać zachwytu nad tym, co widzę. Droga z obu stron oblana wodą, co jakiś czas wystają z niej drzewa czy nawet niewielkie zagajniki w całości zalane wodą. Szedłem w kaloszach, bo w kilku miejscach droga znikała pod wodą. Dopiero kiedy na horyzoncie nie widziałem już skrawka suchej ziemi, tylko rozlewiska, uznałem, że pora wracać. Przejście zajęło mi trochę ponad godzinę, ale wewnętrznie czułem się zresetowany jak po tygodniowym turnusie relaksacyjnym. Wróciłem do samochodu, dojechałem drogą nr 668 do drogi nr 65 i udałem się nią prosto do Grajewa. Silnik zgasiłem przed Centrum Tradycji Mleczarstwa – Muzeum Mleka. Znajduje się ono na wschodnich obrzeżach miasta, sąsiaduje z osiedlem mieszkalnym i szpitalem. Z zewnątrz naprawdę nic nie zdradza tego, jak wspaniałą przygodę można przeżyć w środku.
Opisując szczegółowo wystawę, mógłbym odebrać radość z jej zwiedzania. Gdybym miał określić tę ekspozycję jednym słowem, byłoby to „zaskoczenie”. Po przekroczeniu progu muzeum, wchodzi się na „Łąkę”. Coś niby dobrze znanego w polskim krajobrazie, ale kiedy dzięki interaktywnym rozwiązaniom przyjrzałem się jej z bliska, okazało się, że nie doceniałem jej roli i znaczenia. Po tym miłym zaskoczeniu przeszedłem do działu poświęconego „Historii i kulturze”. I tu zdębiałem! Nigdy nie zastanawiałem się nad tym, że historia mleka sięga 5500 r. p.n.e.! Oś czasu rozrysowana na ścianie prowadzi krok po kroku przez opowieść mlekiem płynącą. Nigdy też nie myślałem o mleku w kontekście kulturowym, ale zmieniło się to po tej wizycie. Przechodząc przez „Powrót do przeszłości”, trafiłem do „Baru mlecznego”, a później poznałem „Drogę mleka”. Dochodząc do końca wystawy, zobaczyłem „Laboratorium” i „Mleko na co dzień”. Zwiedzaniu przez cały czas towarzyszą multimedialne tablety, filmy i niekiedy komentarze głosowe. Nie zdarza mi się to często, ale kiedy przeszedłem całą wystawę i znalazłem się w punkcie startowym, postanowiłem zobaczyć wszystko jeszcze raz. Może już nie tak szczegółowo, ale wiele informacji było dla mnie tak zaskakujących, że aż musiałem sprawdzić, czy aby na pewno nic nie pokręciłem.
Po dniu pełnym wrażeń pojechałem do Augustowa, gdzie zatrzymałem się w niewielkim hotelu „Nad Nettą”. Kolejnego dnia wyruszyłem w drogę przed wschodem słońca. Powody tak wczesnej pobudki były dwa: chciałem zobaczyć dolinę Rospudy w porannym świetle oraz korzystałem z faktu, że rano drogi w Puszczy Augustowskiej były zamarznięte, dzięki czemu pokonałem je niczym po asfalcie. Im słońce było wyżej, tym drogi robiły się coraz bardziej miękkie, co mocno spowalniało jazdę. Z Augustowa wyjechałem drogą nr 662, z której we wsi Szczerba skręciłem w lewo, w kierunku Raczek. Przy szosie zobaczyć można drogowskaz „Raczki 16” i nie ma w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że około 14 km to leśna droga przez Puszczę Augustowską. Jeździłem nią w różnych porach roku i generalnie jest przejezdna. Nie zmienia to faktu, że w jej połowie jest się minimum 7 km od najbliższych zabudowań, w środku lasu, bez zasięgu telefonicznego. Dla mnie super!
Pierwszym przystankiem w puszczy był most nad Rospudą. Trzeba zjechać do niego z głównej drogi w lewo. Pamiętam, jak wiele lat temu obserwowałem protesty ekologów, którzy wymusili ostatecznie inny przebieg drogi ekspresowej S61 i ocalili ten niezwykle cenny przyrodniczo obszar. Wróciłem na główną drogę, którą pojechałem w kierunku Raczek. Przy drogowskazie „Święte Miejsce 1500 m” nie mogłem podjąć innej decyzji niż ponowny skręt w lewo. Na końcu drogi również znajduje się drewniany most, ale przejazd nim jest zabroniony. W tym urokliwym miejscu nad Rospudą stoi drewniana kapliczka wybudowana w 1990 r. oraz kamienny krzyż, który jak głosi legenda, pochodzi z końca XIII w. Postawić go mieli w 1283 r. Jaćwingowie z drużyny Skomęta, którzy przyjęli chrzest i udali się na teren obecnego Obwodu Kaliningradzkiego. Z tym miejscem związanych jest wiele legend i niewyjaśnionych historii. Pewne natomiast jest to, że stało się ono ważnym miejscem pielgrzymkowym w regionie. Tłumie odwiedzają je także kajakarze, którzy przepływają Rospudą. Muszę przyznać, że Puszcza Augustowska to prawdziwa oaza spokoju. Las, choć w dużej mierze przemysłowy, ma sobie wyjątkową naturalność. W połączeniu z wygodną drogą (nieutwardzoną), która przecina puszczę prosto niczym strzała, powstaje miejsce do wyjątkowego leśnego resetu, gdzie spędziłem przemiły poranek. Trzymając się cały czas głównej drogi, dojechałem do Dowspudy. Chciałem tam zobaczyć pozostałości po neogotyckim pałacu rodu Paców. W pierwszej połowie XIX w. wybudował go generał wojsk polskich i napoleońskich Ludwik Michał Paca. Patrząc na stare ryciny, można zachwycić się ogromną budowlą. Nie to jednak w całej historii urzekło mnie najbardziej. Doczytałem, że hrabia Pac sprowadził na Suwalszczyznę około 500 farmerów z Wysp Brytyjskich. Założyli oni wieś o wymownej nazwie Szkocja, a także prowadzili liczne folwarki. Uczyli polskich chłopów nowoczesnego rolnictwa, propagowali uprawę ziemniaków i hodowlę owiec i koni. Potomkowie dawnych osadników żyją na tych terenach do dzisiaj. Ruiny pałacu, które można zobaczyć w parku, to jedynie maleńki ułamek dawnej świetności dowspudzkiego majątku.
Ostatecznie pokonałem te zapowiadane wcześniej 16 km i znalazłem się w Raczkach, chociaż zajęło mi to prawie całe przedpołudnie. Skorzystałem z dobrodziejstwa w postaci drogi S61 i ekspresowo przedostałem się do Suwałk. Tym razem nie wjeżdżałem do centrum, tylko przemknąłem przez miasto do drogi nr 653, prowadzącej w kierunku Sejn. W Żubrówce Starej skręciłem do Maćkowej Rudy, a dokładniej zatrzymałem się przy rodzinnej Galerii Strumiłło. O tej porze roku wystawa prac Andrzeja Strumiłły i jego bliskich, zorganizowana w domu artysty, dostępna jest wyłącznie po wcześniejszej rezerwacji telefonicznej. Muszę przyznać, że miałem sporo szczęścia, bo prowadząca to miejsce pani Anna Strumiłło wróciła tego dnia po dłuższej nieobecności. W sezonie wiosennym i jesiennym ekspozycja jest dostępna w weekendy, a latem można ją odwiedzać codziennie. Przed wizytą wskazane jest śledzenie facebookowej strony galerii, gdzie znajdują się niezbędne informacje na temat godzin otwarcia i wydarzeń organizowanych w tym urokliwym miejscu nad Czarną Hańczą.
Postać Andrzeja Strumiłły jest doskonale znana wszystkim miłośnikom polskiej sztuki współczesnej. Artysta urodził się w 1927 r. w Wilnie, wychował się na terenie obecnej Litwy, czas studiów artystycznych spędził w Łodzi i Krakowie, a ostatnie ponad 30 lat życia mieszkał w Maćkowej Rudzie, gdzie żył i tworzył do 2020 r. Jego życiorys i ścieżki artystyczne są zawiłe niczym meandrująca Czarna Hańcza. Suwalszczyznę wybrał na swoje miejsce na ziemi w połowie lat 80. ubiegłego wieku, po powrocie z Nowego Jorku, gdzie pełnił funkcję kierownika pracowni graficznej przy sekretariacie ONZ. Strumiłło odcisnął wyraźny znak w polskiej historii sztuki, a jego sława rozeszła się po świecie. Artysta wykraczał poza jedną dziedzinę wyrazu. W zaciszu pracowni powstawały jego obrazy, grafiki, rzeźby. Był także fotografem, poetą, pisarzem, a nawet scenografem. Współpracując z Polską Izbą Handlową, mógł prezentować swoją twórczość w Europie, Ameryce i Azji. Spotykając się z jego dziełami w miejscu, gdzie tyle lat mieszkał i tworzył, czuje się ten niezwykły klimat. Trudno to wyjaśnić, ale kiedy przejeżdża się przez bramę prowadzącą do galerii, a później staje się przed jednym z obrazów, można odnieść wrażenie, że to miejsce i sztuka mówią wiele o artyście, choć jego już nie ma. Kiedy stanąłem przed trzema obrazami z cyklu „Apokalipsa”, usłyszałem w tle, jak świat drży w posadach. A Suwalszczyzna za drzwiami nadal emanowała marcowym spokojem. Dobrze, że w tym miejscu nie trzeba się spieszyć. Uśmiechnięta pani Anna malowała przed moimi oczami obraz podwórka latem, kiedy goście siedzą na trawie, spacerują nad rzekę i delektują się ciszą, która przez tyle lat była przerywana pociągnięciami pędzla czy szmerem ołówka w ręku wielkiego polskiego artysty.
Wizyta w Maćkowej Rudzie nastroiła mnie wyjątkowo dobrze. Zupełnie nie miałem ochoty na oglądanie niczego poza naturą. Na wyciągnięcie ręki miałem bezkresne przestrzenie rozciągające się na północ od Suwałk. Moja podróż zmierzała już ku końcowi, słońce mocno przechyliło się w stronę zachodu, więc musiałem tylko wybrać miejsce, gdzie zatrzymam się w moim prywatnym „parku ciemnego nieba”. Sporo czytałem o tym w książce Macieja Kozłowskiego „Zanim wyjedziesz w Bieszczady. Nocy pociąg”. Podczas mojej zimowej podróży bardzo liczyłem na to, że uda mi się zobaczyć spektakl w Parku Gwiezdnego Nieba „Bieszczady”. Niestety pogoda pokrzyżowała wówczas moje plany i nocą podziwiać mogłem jedynie chmury lub śnieżyce. Na Suwalszczyźnie, która oficjalnie nie posiada parku ciemnego nieba, jest całkiem sporo miejsc, w których żadne światło nie zanieczyszcza nocnej ciemności. Poziom tego zanieczyszczenia określa skala Bortle’a. Na mój gust miejsce, które wybrałem, za Wodziłkami, pasuje do 3 klasy na skali, czyli jest to niebo wiejskie. Chcąc tam dotrzeć, trzeba z Suwałk kierować się do Jeleniewa, a następnie skręcić w lewo w stronę Kruszek. Za rezerwatem Rutka oznakowana jest szutrowa droga w prawo, która prowadzi do Wodziłek. To miejsce znane jest za sprawą unikatowej molenny (domu modlitwy) staroobrzędowców. Przejeżdżając wieś na wprost, w kierunku rezerwatu przyrody Głazowisko Łopuchowskie, wyjeżdża się na dużą otwartą przestrzeń, na której znajduje się tylko kilka niewielkich domostw, praktycznie niewidocznych z drogi. To idealne miejsce do podziwiania nocnego nieba. Jedynym minusem jest to, że na tej dość wąskiej szutrowej drodze ciężko znaleźć miejsce do zaparkowania. Drugim miejscem godnym uwagi do takich obserwacji jest osada Makowszczyzna (prawdziwe okolice końca świata). Prowadzi do niej polna droga ze wsi Olszanka. Łatwiej byłoby wytłumaczyć zagadnienia z fizyki kwantowej niż to, jak tam dotrzeć, więc zamiast tworzyć poezję dojazdu, podaję pinezkę (link). Dlaczego te okolice nadają się do obserwacji gwiazd? Suwałki, czyli ostatnie duże miasto, które zanieczyszcza światłem nocne niebo, położone jest na południu regionu. W promieniu wielu kilometrów na północ od niego – ani w granicach Polski, ani Litwy, ani Federacji Rosyjskiej – nie ma większego ośrodka miejskiego, który zanieczyszczałby światłem niebo. Wystarczy więc wysiąść z auta i spojrzeć w górę. Minusem niektórych pór roku jest to, że nie można się położyć się na ziemi, żeby swobodnie wpatrywać się w konstelacje gwiazd.
Na północno-wschodnim krańcu Polski, gdzieś między Ejszeryszkami a Wiżajnami, moja trasa dobiegła końca. Droga Mleczna zarysowała się nade mną aż dwa razy. Ta pierwsza, w Grajewie, przeprowadziła mnie przez kosmicznie ciekawy świat historii mleka. Ta druga, na niebie, pozwoliła na chwilę zatrzymania, refleksji i nieopisanej radości z faktu przebywania na rozgwieżdżonym końcu świata!