FALUJĄCA LUBELSZCZYZNA
Było to zimą 2009 r. w czasie kolędy. Z proboszczem pobliskiej parafii jego wysłużoną ładą niwą jeździłem od domu do domu. On przynosił wiernym dobrą nowinę o Bożym Narodzeniu, a ja zbierałem materiał do reportażu. Któregoś dnia wczesnym rankiem zjawiliśmy się przejazdem we wsi Grabowiec-Góra. Krzyknąłem nagle: Stój! Nie było to wcale takie proste na śliskiej drodze. Wybiegłem z auta, bo chciałem się przekonać, czy przypadkiem mi się to nie przywidziało. Okazało się, że przed moimi oczami rozpościera się jeden z najpiękniejszych pejzaży falujących pól, jaki widziałem w życiu. Roztocze, Ponidzie czy Jura moim zdaniem zostają daleko w tyle przy Działach Grabowieckich. Zakochałem się w tym widoku i od tamtego pamiętnego dnia wracam tam, kiedy tylko mogę, żeby podziwiać piękno i prostotę tego krajobrazu. Jest on na wskroś polski. Nie da się go pomylić z żadnym innym miejscem na ziemi.
Z Polesia wyjechałem za późno. Nawigacja wskazywała czas przyjazdu 40 minut przed zachodem słońca. Jeden zator na drodze, kilka ciągników, których nie ma jak wyprzedzić i cały plan mógł legnąć w gruzach. Nie traciłem jednak nadziei i mknąłem mazdą CX-60 na południe. Jak na złość niemal cała ta droga to ciąg terenu zabudowanego. Oglądałem wszystko jakby w zwolnionym tempie i ze strachem spoglądałem na czas dojazdu. Kiedy do celu zostały 3 minuty, już wiedziałem, że się uda!
Nie było mnie w Grabowcu-Górze dobrych kilka lat. Bałem się, czy ktoś nie wybudował w „moim” miejscu jakiegoś domu. Trudno byłoby dotrzeć w ten punkt, gdyby nie było dojścia z głównej drogi. Na szczęście wszystko jest tam po staremu. Pola tylko wydają się jeszcze piękniejsze. Ukształtowanie terenu w tym zakątku Lubelszczyzny jest bardzo ciekawe, bo Działy Grabowieckie to tak naprawdę ciąg szerokich dolin przedzielonych grzędami, na których ulokowały się w wioski. Korzystając z odpowiedniej wysokości, można spojrzeć na okolicę z góry. A w dole opadają pocięte miedzami pola, które następnie wspinają się po łagodnym zboczu kolejnego wzgórza. Widok z Grabowca-Góry ma to do siebie, że pola zdają się nie mieć końca. Falują aż po horyzont.
Ścigałem się ze światłem. Łapałem na matrycy aparatu ostatnie promienie. Wiedziałem, że nie zostanę w okolicy na noc, więc to była jedyna szansa. Kiedy słońce poszło spać, pojechałem do Zamościa. Przyznam, że byłem ciekaw, jak Rynek Wielki z ratuszem prezentuje się nocą. Ta perła architektury wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO robi na mnie ogromne wrażenie także w wydaniu wieczornym. To był miły akcent na zakończenie tego długiego dnia.
Podróż powoli dobiegała końca, ale ostatni ranek i przedpołudnie postanowiłem spędzić wśród polnych fal Roztocza. To również okazał się strzał w dziesiątkę. Pola o tej porze roku mają bardzo różnorodny wygląd. Pocięte miedzami z różną fakturą ziemi i wieloma kolorami wyglądają przepięknie. Na poszukiwania zachwycających widoków wróciłem do mojego ulubionego trójkąta wsi: Chrzanów, Otrocz i Huta Turobińska. Wielkim zaskoczeniem był dla mnie asfalt na drodze łączącej Otrocz i Chrzanów. Kiedyś to była błotnista pułapka, a dziś można jechać po gładkiej nawierzchni i z bliska podziwiać urodę tego miejsca.
Prognozy wskazywały, że dzień ma być słoneczny. Rzeczywistość nie była jednak taka kolorowa. Gęste chmury nadciągnęły ze wschodu. Słońce skryło się za nimi i wyglądało na to, że pozostanie tam cały dzień. Nie złożyłem jednak broni! W Janowie Lubelskim, w hotelu, w którym spałem, miałem pokój o nazwie „Imielity Ług”. Przypomniało mi to o pięknym rezerwacie w Lasach Janowskich, który od dawna chciałem zobaczyć.
Nie do końca rozumiem sprawę dojazdu. Nawigacja kazała mi jechać jeszcze 3 kilometry prosto, a mnie zatrzymał znak zakazu wjazdu. Co miałem robić? Przekonałem się, że rezerwat przyrody Imielity Ług to miejsce tak piękne, że warto wybrać się na dłuższy spacer leśną drogą, żeby dojść do początku ścieżki. Alternatywną trasą jest spacer od strony Gwizdowa. Na drodze z zakazem wjazdu znalazłem się, jadąc od strony wsi Gierlachy położonej tuż obok nowej trasy S19.
Rezerwat to prawdziwy leśny raj. Ścieżka przechodzi początkowo przez sosnowy las, a następnie prowadzi wśród mokradeł. Przygotowano na niej wieżę widokową, a także kładkę, z której z bliska można podziwiać niedostępne zazwyczaj bagno.
Falująca Lubelszczyzna to raj dla tych, którzy kochają otwarte przestrzenie. Zachwyca mnie tam sposób, w jaki ludzie ujarzmili ziemię. Na drugim biegunie jest to, co stworzyła natura i czego usilnie broni. Nie musi wcale wiele robić. Wystarczy miękki grunt i człowiek już nic nie ruszy. Obserwowanie tych „granic” i tego „styku” świata człowieka i natury w tym regionie jest bardzo ciekawe. Ziemia, która zdaje się falować, jest pięknym przykładem tego jak duet – natura i człowiek – wspólnie potrafią stworzyć coś pięknego.