OKOLICE KOŃCA ŚWIATA

Długość trasy: 10 km
Orientacyjny czas trwania: 2 dni

Ściana wschodnia to miejsce, które jest ciekawe o każdej porze roku. Mój wybór padł tym razem na długi odcinek między Białowieskim Parkiem Narodowym a Poleskim Parkiem Narodowym. W planach miałem obserwację tego, jak te dwa niezwykłe miejsca budzą się do życia z zimowego snu, czyli z aury, która kolejny już raz nie była ani mroźna, ani śnieżna. Nijakość zimy sprawia, że owa szaroburość dookoła zdaje się zaczynać w listopadzie i kończyć w kwietniu. A co z marcem? Przecież to wtedy przeżywamy równonoc i rozpoczyna się astronomiczna wiosna. Czy udało mi się ją zobaczyć? Nie bardzo… Za to słyszałem ją niezwykle wyraźnie! Zwiastuje ją śpiew ptaków. Te wiosenne koncerty na tysiące ptasich gardeł są wyjątkowe. W panującej dookoła szarości to właśnie one rozgłaszają nadejście tej upragnionej pory roku.

Woda na drodze

Jadąc na wschód, nie lubię się spieszyć. Podlasie i Lubelszczyzna to miejsca, którym obcy jest pośpiech. Tuż za rogatkami miast toczy się inne życie – wiejskie, zgodne z naturą i czułe na to, co się dzieje dookoła. Jako miejsce buforowe i nastrajające mnie odpowiednio do dalszej podróży wybrałem Dom „Pod Klonem” nad Biebrzą w Giełczynie. Uwielbiam te dziuple na piętrze i śpiew ptaków o poranku. Z Piotrem, który razem z Tamarą jest gospodarzem tego miejsca, usiadłem do szczerej rozmowy o Biebrzy, Podlasiu i życiu na tym końcu świata. Rankiem ruszyłem w dalszą drogę.

Spadające krople deszczu nie zwiastowały nic dobrego. Odpuściłem pierwotny plan przedzierania się wzdłuż Narwi od Waniewa aż po Siemianówkę. Jak wielkie miało to znaczenie, zrozumiałem w Teremiskach, ale o tym będzie później. Wybierając wariant „B”, skróciłem trasę i pojechałem prosto do skitu w Odrynkach. Jest to prawosławna męska pustelnia. Założył ją w tym magicznym miejscu archimandryta Gabriel. Duchowny stworzył nie tylko kompleks budynków, ale udało mi się tchnąć w to miejsce niezwykłego ducha. Po jego śmierci w 2018 r. pustelnią zajęli się mnisi z Jabłecznej.

Byłem w tym miejscu już kilka razy. Zawsze bez problemu udawało mi się dojechać do bramy wejściowej. Tym razem tuż za wsią stanąłem nad brzegiem wielkiego rozlewiska. Nie zaryzykowałem przeprawy przez wodę, ale spostrzegłem, że do pustelni prowadzi drewniana kładka rozpoczynająca się na skraju wsi. Przejechałem tam i pieszo udałem się do pustelni. Nie umiem opisać, jak to miejsce działa na zmysły i na ducha. Polecam je wszystkim – wierzącym, niewierzącym, a zwłaszcza poszukującym.

Ślady

Nawet nie zauważyłem, kiedy deszcz postanowił przestać padać. Mknąłem dalej w kierunku Narewki, gdzie chciałem odnaleźć stary żydowski cmentarz. Kirkut o tej porze roku jest łatwy do odnalezienia. Nie pozostało już tam za wiele śladów przeszłości. Macewy wystają z ziemi niczym przecinki. Latem, gdy zrobi się zielono, praktycznie znikają w morzu roślinności. Przyznam, że to miejsce zrobiło na mnie piorunujące wrażenie. W latach 20. XX w. ponad połowa mieszkańców była wyznania mojżeszowego. Ich liczebność sięgała ponad 600. Dzisiaj pozostały po nich nikłe ślady.

Próbując zebrać myśli, pojechałem do Bojarskiego Gościńca. Było jeszcze całkiem wcześnie, więc zjadłem rosół z kołdunami. Przed sobą miałem ogromną ścianę Puszczy Białowieskiej. Głównym celem była osada Topiło. Po drodze do Białowieży skręciłem w lewo i pojechałem na skraj Białowieskiego Parku Narodowego. Kosy Most to kolejny pomnik przeszłości. Zatopione w puszczy tory kolei wąskotorowej, nieczynny most i ogromne place do składowania drewna. Natura powoli odbiera to, co się jej należy. Lubię to miejsce, bo działa niczym naturalny filtr. Pierścień lasu dookoła jest tak duży, że nie docierają tam żadne odgłosy cywilizacji.

Żubr!

Przejechałem przez puszczę i zatrzymałem się na skrzyżowaniu, gdzie miałem dwie opcje: w lewo Białowieża, w prawo Teremiski. Pierwotnie chciałem jechać w lewo, ale w ostatniej chwili odbiłem w prawo. Przed oczami wyrosły mi zabudowania w Teremiskach. Rozglądałem się dookoła, czy przypadkiem nie dojrzę gdzieś Adama Wajraka, który często opowiada o tym miejscu. W podcaście Pawła Drozda ten znany dziennikarz i przyrodnik wspominał o tym, że w Teremiskach trzeba zamykać furtki do gospodarstw, bo na podwórko może wejść… żubr. Potraktowałem to jako lokalny żart. Nie spotkałem na ulicy tej wsi żywego ducha.
Kiedy już zobaczyłem tablicę informującą, że to koniec Teremisek, nagle katem oka dojrzałem stojącego w oddali… żubra. Zahamowałem, cofnąłem i zatrzymałem się w bocznej drodze. Później okazało się, że przypadkowo ustawiłem mazdę CX-60 w taki sposób, że mogłem podziwiać to potężne zwierzę przez jej okna. Z początku byłem zaaferowany tym, co widzę, i nie patrzyłem, co dzieje się w pobliżu. Po drugiej stronie drogi usłyszałem szmer. Zobaczyłem stojące tam za drewnianym płotem… kolejne dwa żubry! Były może 10 metrów ode mnie. Podszedłem po cichu, najbliżej jak się da. Wyglądały tak, jakby totalnie miały gdzieś moją obecność. Zagryzały trawę i z gracją przesuwały się po ogródku. Widać ktoś nie zamknął furtki…

Topiło, które tak bardzo chciałem zobaczyć, okazało się mało ciekawym miejscem. Osada leśna, do której dojechałem dziurawą szutrową drogą. Na miejscu tory i stacja kolei wąskotorowej, która działa w sezonie letnim. Tuż obok zbiorniki wodne. Największe wrażenie zrobiła na mnie kapliczka stojąca w samym środku wsi. To kolejny ślad przeszłości.

Zrobiło się już późno. Musiałem mknąć dalej, bo wymarzyłem sobie zachód słońca nad Bugiem. Krętymi drogami dojechałem do Siemiatycz i pojechałem na południe. Bardzo chciałem zdążyć na ostatnie promienie słońca w Gnojnie. Zatrzymałem się na parę minut, podziwiając rzekę z wysokiego brzegu nad wsią. Kiedy zjechałem na dół do przystani promowej, słońce schowało się za gęstym pasem chmur. To był koniec przygód tego dnia. Pozostało mi tylko dojechać do Janowa Podlaskiego i znaleźć drogę do Uroczyska Zaborek. Po drodze zatrzymałem się na kolację w zamkowej restauracji „U Biskupów” i muszę przyznać, że jest to miejsce godne polecenia. Co prawda sam obiekt i jego splendor nie do końca pasują mi do klimatu okolicy, ale pyszne jedzenie przekonało mnie o tym, że warto przymknąć na to oko.

Uroczysko Zaborek poznałem w 2017 r. Wróciłem tam z wielką radością, bo w mojej pamięci trwale zapisał się klimat tego miejsca. W okowach nocy dostałem się do pokoju i zasnąłem szybko po dniu pełnym wrażeń. Wiedziałem, że rano czeka mnie niezwykły spektakl mgły i świateł. Z prognozy pogody jasno wynikało, że zdarzy się coś ciekawego – przymrozek i duża wilgotność, a do tego brak chmur to idealny przepis na gęstą mgłę. Ani trochę się nie pomyliłem! Cóż to był za boski poranek! Spacerując po terenie pensjonatu, czułem się jak w reymontowskiej wsi. Jest to prawdziwie magiczne miejsce i polecam je tym, którzy chcą odbyć piękną podróż w klimaty przeszłości. Gdzie indziej zje się śniadanie podane w starej plebanii z 1880 r.?

Bug prowadzi

Trzymając się rzeki i jednocześnie granicy polsko-białoruskiej, jechałem w kierunku Włodawy. Minąłem Kostomłoty z jedyną na świecie parafią unicką, minąłem Kodeń i dojechałem do mitycznej Włodawy, która w mojej pamięci zapisała się głównie dzięki piosence Starego Dobrego Małżeństwa. Tylko raz zjechałem z głównej drogi. Odbiłem do Jabłecznej, ale bardzo zasmuciło mnie to, co zobaczyłem nad rzeką. Zanim udało mi się tam dojść, byłem kontrolowany przez straż graniczną, a wcześniej zatrzymany przez patrol wojskowy. Odpuściłem dalsze zbliżanie się do pasa granicznego. Szkoda, bo jeszcze 5 lat temu mogłem tam podziwiać naprawdę wyjątkowe pejzaże.

Włodawa to miasto, w którym bardzo chciałem zobaczyć Wielką Synagogę. Udało mi się to tylko z zewnątrz. W środku trwa remont, więc musiałem obejść się smakiem. Odwrotna sytuacja spotkała mnie w Miejscu Pamięci w Sobiborze. Tam zobaczyłem poruszającą wystawę w muzeum, a teren dawnego obozu zagłady był niedostępny ze względu na prowadzone w prace budowlane.

Magia Polesia

Nawigację ustawiłem na ścieżkę przyrodniczą Perehod. Chciałem bliżej poznać przyrodę Poleskiego Parku Narodowego. Jego specyfika – w skrócie głównie bagna – sprawia, że jedyną opcją są specjalnie przygotowane ścieżki. Nie pomyliłem się, zaczynając właśnie tam. Trasa biegnie wśród malowniczych stawów. Niebo nad nimi rozbrzmiewało głosem tysięcy ptaków. W wodzie budziły się pierwsze żaby, które rytmicznie rechotały. Był to środek tygodnia, marzec, a na drodze spotkałem kilkunastu turystów. Nie ma co spodziewać się tam spektakularnych pejzaży. Z wieży widokowej niewiele można zobaczyć. Doceniam to miejsce głównie za to, jak blisko natury można się tam znaleźć. Spacerując ścieżką, koniecznie trzeba zejść z niej w prawo za wieżą widokową. Nie ma tam żadnego oznakowania, ale idąc do końca tą drogą, dociera się do drewnianego pomostu. To moim zdaniem najpiękniejsze miejsce na całej trasie.

Drugim miejscem na mojej liście była ścieżka przyrodniczo-historyczna „Obóz powstańczy”. Z tym miejscem związane są ciekawe wydarzenia z okresu powstania styczniowego, kiedy to poleskie lasy stały się naturalnym schronieniem dla walczących. Ta ścieżka ma dwa oblicza. Początkowo prowadzi mało ciekawą leśną drogą, ale mniej więcej po kilometrze wiedzie przez mokradła, po których można przemieszczać się tylko dzięki drewnianym kładkom. Zbudowano tam również wieżę widokową, która pozwala wyjrzeć trochę ponad zarośla.

Magia Polesia, moim zdaniem, zaklęta jest w jego naturalności i niedostępności. Przyroda od wieków wyznacza tam granice. To ona potrafi zagarnąć z powrotem to, co człowiek wziął w posiadanie. Zalane łąki i pastwiska to w marcu dość powszechny widok. Miejsc dla turystów jest tam naprawdę niewiele jak na tak duży obszar. Trzeba jednak przyznać, że te, które zorganizowano, mają dobrą infrastrukturę – ławki, wiaty, miejsca na ognisko i toalety.

Tworząc trio najciekawszych ścieżek, trzeba dodać także „Spławy”, które odwiedziłem kilka lat temu w czasie pierwszej wizyty w Poleskim Parku Narodowym. Uważam, że przechodząc tym szlakiem, można całkiem dobrze poznać charakterystykę tego regionu, czyli jego przyrodę i historię.

Kiedy wracałem do samochodu, była prawie 15.00. Miałem już nikłą szansę na zobaczenie czegoś nowego w okolicy. Postanowiłem zaryzykować i ruszyłem prawie 100 kilometrów na południe, żeby złapać zachód słońca na Działach Grabowieckich. Czy się udało?

Odpowiedź znajduje się tutaj…

Zobacz najnowsze wpisy na blogu