ZE STARGARDU DO GDYNI

Długość trasy: 445 km
Orientacyjny czas trwania: 2 dni

Podróżując, można przecierać nowe szlaki lub korzystać z tych już wytyczonych. Czy przejazd drogą krajową nr 20 ze Stargardu do Gdyni ma coś wspólnego ze slow drivingiem? Chciałem się o tym przekonać, więc wyruszyłem w podróż z założeniem, że będę odbijał na boki i oglądał najciekawsze miejsca w pobliżu. Droga nr 20 mierzy około 318 km. Łączy Pomorze Zachodnie z Pomorzem Gdańskim. Z lekkim niepokojem, ale i z ekscytacją zatrzymałem się w sercu Stargardu, punkcie startowym mojej wyprawy. Slow Road na głównej drodze? Posłuchajcie…

Słońce tyle co wstało nad horyzontem. Miasto leniwie budziło się do życia, a ja zaparkowałem nieopodal Rynku Staromiejskiego i wybrałem się niespiesznie na spacer. Wiedziałem, że ze względu na wczesną porę wszystkie stargardzkie atrakcje będą jeszcze zamknięte, ale zamierzałem skupić się na tym, co ciekawego można obejrzeć z zewnątrz. Zobaczyłem sporo gotyckich budowli: Dom Protzena, kolegiatę Najświętszej Maryi Panny Królowej Świata, a także Arsenał i Basztę Jeńców. Wszystkie te zabytki położone są blisko siebie, więc obszedłem niewielki fragment miasta, a już wrażeń miałem całkiem sporo. Po niespełna godzinie poczułem, że czas ruszać dalej. Pokonałem około 10 km i całkowicie zmieniłem klimat otoczenia. Zatrzymałem się przy malowniczym jeziorze Bliźniaki. Są to dwa niewielkie akweny rozdzielone wąską groblą. Brzegiem biegnie droga obsadzona potężnymi topolami. Chwila spaceru i dalej w drogę. Jechałem przez Chociwel do Węgorzyna. Miałem wrażenie, jakbym był na jakieś malowniczej bocznej drodze, bo poza kilkoma tirami nic na tej trasie nie wskazywało, że to „krajówka”. Wyprzedzając fakty, mogę stwierdzić, że dopiero od Kościerzyny do Gdyni ruch był zdecydowanie większy. Mój zachwyt trwał więc przez jakieś trzy czwarte tego odcinka podróży. W Węgorzynie zrobiłem pierwszy większy skok w bok i zjechałem do Świdwina.
Jest to miasto położone w samym sercu województwa zachodniopomorskiego. W centrum, nad rzeką Regą, stoi średniowieczny zamek, który w ciekawy sposób łączy gotyk z barokiem. W 1319 r. okoliczne ziemie zakupili: margrabia Wedegon von Wedel i rycerz Mikołaj Olafson. Niestety niedługo nacieszyli się terenami Nowej Marchii, bo w 1384 r. Wedel z powodu kłopotów finansowych zmuszony był sprzedać majątek krzyżakom. Zakon ekspresowo rozpoczął rozbudowę zamku, wyburzając północne skrzydło, aby na jego fundamentach wznieść większy budynek. Umocniono także mury, a na bazie istniejącej wieży powstała cylindryczna baszta o wysokości 25 m. Dzięki tym zabiegom zamek nabrał zdecydowanych cech obronnych. W 1445 r. kupił go Fryderyk II, elektor brandenburski. Wiek XVI przyniósł kolejną znaczącą przebudowę, w czasie której dodano przedbramie. Wtedy też zamek znalazł się w rękach zakonu joannitów i pozostał ich własnością aż do sekularyzacji dóbr kościelnych na początku XIX w. Prusy zobowiązane były zapłacić Napoleonowi ogromną kontrybucję i chwytały się wszystkich sposobów na pozyskanie funduszy. Tak zamek po odebraniu go joannitom stał się siedzibą urzędów i sądu. Po II wojnie światowej przeznaczono go na Technikum Rolnicze, ale w 1952 r. stanął w płomieniach i popadł w ruinę. Odbudowę ukończono w 1968 r. i od tej pory służy jako siedziba instytucji kulturalnych. W latach 90. XX w. stał się siedzibą Świdwińskiego Ośrodka Kultury. Zwiedzanie zamku z przewodnikiem odbywa się pod nazwą: Historyczny Rekonesans Zamkowy i trwa ok. 45 minut. Turyści mogą zobaczyć basztę oraz najstarsze skrzydło północne, w którym mieszczą się: Salon Wystaw, Sala Rycerska, Sala Widowiskowa i komnaty muzealne. Po obejrzeniu zamku przeszedłem przez rynek i ruszyłem z powrotem na mój szlak. Osiągnąłem go ponownie w Drawsku Pomorskim. Obejrzałem zabytkowy Magazyn Solny, w którym mieści się informacja turystyczna, chwilę pospacerowałem deptakiem i uciekłem z miasta, które specjalnie mnie nie zachwyciło. Podobnie zresztą jak Złocieniec czy Czaplinek. Może to tylko moje wrażenie, a może chęć spędzania czasu na łonie natury, której po drodze nie brakuje… Trudno stwierdzić.

Za to przed Czaplinkiem moją uwagę przykuł pałac w Siemczynie. Wieś otoczona jest bujnymi lasami, od zachodu graniczy z jeziorem Wilczkowo, a od wschodu z odnogą jeziora Drawsko. W centralnym punkcie wsi, w oddaleniu od głównej drogi, stoi największy zachowany na Pomorzu Zachodnim barkowy pałac z XVIII w. Wybudowano go w latach 1722-1726 na zlecenie Henninga Berndta von der Goltza. Zbudowany jest w kształcie podkowy, w środkowej części ma taras. Główny gmach przykrywa mansardowy dach. W 1793 r. majątek trafił w ręce rodu von Arnim. Nastąpiła wtedy rozbudowa pałacu o południowe skrzydło, w którym umieszczono sypialnie i pokoje gościnne. Na początku XIX w. powiększono folwark otaczający pałac, ale niestety już w 1807 r. majątek został zdewastowany przez oddziały generała Vincentiego. Borykająca się z kłopotami rodzina von Arnim władała Siemczynem do końca XIX w. W 1905 r. pałac trafił w ręce francuskiego bankiera Adolfa Marwitza, który już po roku sprzedał go Erykowi von Brocke. Niewiele później, bo w 1907 r., należał już do rodu von Bredow i to im pałac zawdzięcza gruntowny remont i dobudowanie północnego skrzydła, do którego trafiła kuchnia przeniesiona z piwnic. W 1945 r. zarządzono ewakuację wsi, a jej nazwę zmieniono z Heinrichsdorf na Henrykowo i dopiero w 1947 r. przemianowano ją na Siemczyno. Majątek został upaństwowiony, PGR przejęło gospodarstwo, a pałac pełnił różne funkcje, stopniowo popadając w ruinę. W 1999 r. wraz z najbliższymi zabudowaniami trafił ręce prywatne. Obecnie funkcjonują w nim dwa muzea: „Pałac Siemczyno w epoce baroku” oraz „Uniwersalium Rzemiosł Różnych”. W zabudowaniach folwarcznych otwarty został hotel. Krótki spacer dookoła pałacu okazał się bardzo miłym przerywnikiem na mojej trasie.

W okamgnieniu znalazłem się w Czaplinku, skąd kolejny raz zjechałam z trasy, tym razem około 6 km na północ. Tak znalazłem się w Starym Drawsku, które niegdyś nosiło spolszczoną, poniemiecką nazwę Drahim (od Alt Draheim). Na wąskim przesmyku między jeziorami Drawsko i Żerdno znajdują się ruiny średniowiecznego zamku joannitów. Stanął on w miejscu dawnego słowiańskiego grodziska, na podniesionym o 6 m kopcu o wymiarach 50×50 m. Zakon rycerski wybudował zamek w latach 1360-1366 w celu obrony komandorii znajdującej się w Czaplinku. Znajdował się on również na szlaku solnym biegnącym z północy na południe Europy. Twierdza drahimska była bardzo dobrze ufortyfikowana i trudno było ją zdobyć. Otaczał ją potężny mur z bramą w części północnej. Wnętrze wypełniał dziedziniec otoczony budynkami mieszkalnymi. Do jego budowy użyto głazów granitowych i cegieł. Z joannitami rozprawił się skutecznie król Władysław Jagiełło, który po kilkudniowym oblężeniu zdobył zamek i uczynił siedzibą polskiego starostwa grodowego. Po potopie szwedzkim trafił on w ręce Brandenburczyków, którzy władali nim aż do 1772 r., czyli do I rozbioru Polski. Pożar w połowie XVIII w. rozpoczął powolny proces niszczenia i degradacji zamku. W 1927 r. podjęto pierwsze próby zabezpieczenia ruin, ale dopiero lata 60. XX w. przyniosły solidną konserwację i zabezpieczenie go w stanie trwałej ruiny. W latach 90. XX w. trafił w ręce prywatne. Obecnie mieści się w nim muzeum i w sezonie letnim jest udostępniony do zwiedzania. Byłem w tym miejscu na początku września i niestety odbiłem się od zamkniętych drzwi. Zyskałem jednak powód, żeby jeszcze kiedyś zajrzeć do Drahimia. Swoją drogą tuż obok zamku znajduje się Gospoda Podzamcze, w której można zjeść pyszny obiad. Delektowałem się jedzeniem, patrząc na spokojne wody jeziora Drawsko. Coś pięknego!

W połowie drogi między Czaplinkiem a Łubowem skręciłem w lewo i pojechałem nad Komorze. Jest to jezioro rynnowe o długości 7,5 km i maksymalnej szerokości 1 km. Na jego tafli dostrzec można cztery malownicze wysepki. To świetne miejsce na krótki spacer po bujnych lasach porastających jego północny brzeg. Mając w pamięci długość zaplanowanej trasy, stwierdziłem, że w takim tempie podróż może mi zająć dobre dwa tygodnie, dlatego postanowiłem, że następnym przystankiem będzie dopiero Szczecinek. Dobra muzyka, piękne widoki za oknem i stosunkowo niewielki ruch jak na piątkowe popołudnie sprawiły, że godzina jazdy minęła błyskawicznie. Zaparkowałem na tyłach ratusza (przy ul. Ogrodowej jest przestronny parking) i udałem się na spacer po mieście. Nie obrażając mieszkańców Szczecinka, zauważyłem, że nie jest to zbyt turystyczne miasto, choć jego potencjał jest bardzo duży. Piękny rynek z ratuszem, przestronne deptaki dookoła, park z ogrodem różanym, zamek (siedziba Lasów Państwowych) i bulwary nad jeziorem Trzesiecko zrobiły na mnie bardzo dobre wrażenie.

Z wielką przyjemnością pokonałem 90 km dzielące Szczecinek od Bytowa. Droga nr 20 cały czas mnie zachwycała i wcale nie musiałem z niej zjeżdżać, bo cieszyłem oczy pięknymi widokami. Do Bytowa dojechałem o zachodzie słońca. Zaplanowałem nocleg w zamku krzyżackim, bo to przecież świetna przygoda sama w sobie! Zamek został wybudowany po koniec XIV w. i stanowił ważny przyczółek na zachodnim krańcu państwa zakonu krzyżackiego. Budowę ukończono na początku XV w. Ma on kształt prostokąta, w trzech narożach znalazły się okrągłe baszty, a od północy postawiono kwadratową wieżę. W jego skład wchodził Dom Zakonny z refektarzem, kaplicą i mieszkanie prokuratora krzyżackiego (administratora prokuratorii, czyli okręgu), a także budynek z kuchnią i magazynem. Wjazd na zamek prowadził przez bramę od północnego wschodu, którą zabezpieczono fosą z mostem zwodzonym. W twierdzy zastosowano rozwiązania, które dostosowane były do rozwijającej się w tamtym okresie broni palnej. W polskich rękach znalazł się dwa razy. Król Władysław Jagiełło zdobył go w 1410 r., ale po I pokoju toruńskim zwrócono go krzyżakom, a następnie król Kazimierz Jagiellończyk w 1466 r. ponownie przejął warownię. Przekazał ją jako lenno we władanie książętom pomorskim. Z początkiem XVI w. zamek otoczono bastejami, z których możliwy był ostrzał artyleryjski. Za sprawą rodu Gryfitów, którzy przejęli władzę nad twierdzą w połowie XVI w., powiększono ją o renesansowy Dom Książęcy. W związku z włączeniem okolicznych ziem do Królestwa Polskiego w XVII w. zamek stał się siedzibą starosty królewskiego. W czasie wojny polsko-szwedzkiej w połowie XVII w. fortyfikacja poniosła znaczne straty. Sukcesywnie traciła funkcje obronne, przekształcając się w siedzibę urzędów i sądu. Jeszcze przed II wojną światową podjęto próby renowacji i kontynuowano je aż do lat 90. XX w. Obecnie w zamku mieści się Muzeum Zachodniokaszubskie, biblioteka oraz hotel z restauracją.

Po nocy w murach przesiąkniętych historią wstałem o wschodzie słońca i poszedłem na krótki spacer po mieście. Nic jednak nie zatrzymało mojej uwagi na dłużej, może poza gotycką wieżą, która jest pozostałością po kościele św. Katarzyny. Mając jednak na wyciągnięcie ręki Kaszubski Park Krajobrazowy, postanowiłem pooddychać pełną piersią wśród jezior i lasów. Z głównej trasy tuż przed Kościerzyną zjechałem w prawo i udałem się do Kaszubskiego Parku Etnograficznego im. Teodory i Izydora Gulgowskich we Wdzydzach Kiszewskich. Jest to przepięknie położony skansen nad brzegiem jeziora Gołuń, w samym sercu Wdzydzkiego Parku Krajobrazowego. To pierwszy tego typu obiekt muzealny w naszym kraju. Jego początki sięgają 1906 r., kiedy to państwo Gulgowscy urządzili ekspozycję w XVIII-wiecznej chałupie. Prezentowali w niej lokalne rzemiosło i przedmioty życia codziennego. Zwiedzanie najlepiej rozpocząć od wystawy „Muzeum do zabawy?”, która wypełnia wnętrze starego domu z Osieka. Dzięki niej można lepiej zrozumieć, czym jest muzeum etnograficzne, czyli skansen. Park zajmuje obszar ok. 22 ha i prezentuje ponad 50 obiektów z regionu Kaszub i Kociewia. Stare chałupy i gospodarstwa idealnie wkomponowały się w okolicę.

Kościerzynę ominąłem celowo, bo miałem już przyjemność być w niej na slowroadowej trasie. Kolejny raz opuściłem główną drogę i pojechałem do Będomina, gdzie w zabytkowym dworku znajduje się Muzeum Hymnu Narodowego. Na początku XVIII w. na polecenie rodziny Gleissen-Doręgowskich wybudowano w tym miejscu dworek. Kiedy majątek trafił w ręce rodziny Wybickich, został przebudowany na dwór w polskim stylu. Do dzisiaj zachowała się jedynie parterowa część tego budynku. W 1906 r. dworek stanął w płomieniach i wschodnia część została zniszczona. Przebudowa w 1912 r. zmieniła jego wygląd przez dodanie piętra i przykrycia całości czterospadowym dachem. Tych zmian dokonano za czasów panowania rodu Dahlweidów. W latach 70. XX w. przeprowadzono remont, który przywrócił wygląd dworku z II połowy XVIII w., a do wnętrz powrócił wystrój zgodny z duchem dawnych siedzib szlacheckich. Otwarto w nim muzeum poświęcone Józefowi Wybickiemu, który przyszedł na świat w Będominie 29 września 1747 r. W muzeum prezentowane są wystawy „Józef Wybicki i jego czasy” oraz „Losy Mazurka Dąbrowskiego”. W zbiorach znajduje się najstarsze nagranie płytowe hymnu z początku XX w., a także ogromna kolekcja patriotycznych kart pocztowych z motywem Orła Białego.

Z Będomina przedostałem się do drogi nr 20, którą opuściłem za Szymbarkiem, skręcając w kierunku Chmielna i Kościerzyny. Przemknąłem jedną z najbardziej malowniczych dróg na Kaszubach, biegnącą wzdłuż jezior: Ostrzyckiego, Brodno Wielkie, Brodno Małe i Kłodno. Kartuzy minąłem bez przystanku, podobnie jak Kościerzynę, i pojechałem nad rzekę Radunię w okolicach Elektrowni Wodnej Rutki. Od wielu lat chciałem zobaczyć malowniczo położony most kolejowy, który stoi nad wodami zatrzymanej rzeki. Chcąc do niego dotrzeć, trzeba zaparkować nieopodal i przejść niebieskim szlakiem, który omija teren elektrowni, co początkowo zdaje się prowadzić w przeciwnym kierunku. Ostatecznie jednak wiedzie do wąskiej ścieżki biegnącej brzegiem szeroko rozlanej Raduni. Most prezentuje się bardzo ciekawie. Jest nadal używany i jeżdżą po nim pociągi, więc bezpiecznie jest podziwiać go z perspektywy szlaku.

W Żukowie powróciłem na drogę nr 20 i już bez poezji, w dość sporym ruchu, dojechałem na obrzeża Gdyni, gdzie owa piękna „krajówka” ma swój koniec (lub początek). Będąc tak blisko Zatoki Puckiej, nie odmówiłem sobie przyjemności spaceru nad morzem w Orłowie i zobaczenia klifu. Po dniu pełnym wrażeń szum zatoki i spokoje fale, które podziwiałem z molo, okazały się uroczą kropką nad i mojej podróży przez Pomorze. Polecam ten kierunek wszystkim, którzy lubią dużo zwiedzać, spacerować i odkrywać mało znane atrakcje. Tych nie brakuje, a przecież tylko kilka razy zjechałem z głównej trasy. Kolejne miejsca czekają na swoich odkrywców, więc w drogę!

Zobacz najnowsze wpisy na blogu